piątek, 10 sierpnia 2012

Wycieczka do Hiszpanii i Gibraltaru

.
W niedzielę, 29 lipca 2012 r. wylecieliśmy z lotniska Rębiechowo koło Gdańska do Girony (90 km od Barcelony w Hiszpanii) w 30-osobowej grupie osób związanych ze szkołą w Egiertowie, gdzie mam przyjemność pracować od początku stycznia 2010 r.

Niezwykłą i niezapomnianą, pod każdym względem udaną wycieczkę naszego życia, zawdzięczamy pani Iliadzie Kwaszyńskiej, dyrektor szkoły w Egiertowie.

Z upalnej Hiszpanii wróciliśmy samolotem w czwartek, 9 sierpnia 2012 r. Przemieszczając się autokarem, zobaczyliśmy tam najważniejsze zabytki, m.in. w takich miastach jak Madryt, Toledo, Sevilla, Gibraltar (należący do Wielkiej Brytanii), Malaga, Kordoba, Granada, Walencja, Barcelona, Montserrat. Trasa naszej wycieczki prowadziła przez najbardziej malownicze zakątki Półwyspu Iberyjskiego, m.in. nad Morzem Śródziemnym (tam pływałem i opalałem się na barcelońskiej plaży).

.











WYCIECZKA do Hiszpanii i Gibraltaru 29 lipca – 9 sierpnia 2012 r.
RELACJA SZCZEGÓŁOWA

Niedziela, 29 lipca 2012 r.
Podróż poprzedziła stresująca przygoda Beatki. Nasza starsza córka przyjechała do Wielkiego Klińcza, aby podrzucić nas na lotnisko w Gdańsku – Rębiechowie. Tuż przed wyjazdem spadła potężna ulewa, która zalała drogi i ulice. Beatka utknęła fiatem uno pod wiaduktem kolejowym w W. Klińczu, zgasł silnik auta, bo poziom wody w zagłębieniu przekroczył pół metra. Przerażona Beatka, mokra od stóp do głów, przybiegła do naszego domu (400 m) i opowiedziała o pechowym zdarzeniu, które ją spotkało. Wziąłem kluczyki i szybko poszedłem do samochodu. Zebrała się grupka gapiów. Po obydwu stronach wiaduktu zatrzymało się kilka pojazdów. Deszcz przestał padać. Wody powoli ubywało. Po dłuższej chwili udało mi się wejść do fiata uno, w kabinie woda sięgała powyżej kostek. Wydawało mi się, że sytuacja jest beznadziejna. Mimo to włożyłem kluczyki do stacyjki, przekręciłem i … wydarzył się CUD!!! Silnik zapalił i auto ruszyło. Przyjechałem na naszą posesję. Zostawiliśmy uno na podwórku, aby wyschło i pojechaliśmy fiatem pandą przez Egiertowo (na wycieczkę wybraliśmy się z gronem właśnie ze szkoły w Egiertowie). Tego historycznego wiaduktu już nie ma. Został usunięty pod koniec 2012 r.
Bez spóźnienia dotarliśmy około godz. 19.00 na lotnisko. Mieliśmy dozwoloną ilość bagażu – 15 kg dla dwojga i bagaż podręczny do 10 kg na osobę. (Wcześniej za duży wspólny bagaż zapłaciliśmy 238 zł). W Porcie Lotniczym im. Lecha Wałęsy w Rębiechowie spotkaliśmy Zdzisława Kolińskiego, kierownika biura podróży i ks. Piotra Nowickiego, pilota wycieczki, tego samego, który opiekował się naszą imprezą w Paryżu w 2011 r. O godz. 21.00 wystartowaliśmy tanimi liniami lotniczymi Ryanair w kierunku Barcelony (Katalonia). Przy odprawie bagażowej podręcznej zważyliśmy nasze torby (nie przekroczyły normy). Na polecenie celnika Ela wyrzuciła do kosza pół butelki wody mineralnej i mały nóż, żałując, że nie umieściła go w dużym bagażu. W samolocie Boeing 737-800, którym lecieliśmy były dwa rzędy siedzeń po trzy fotele z dwóch stron. Ela i ja siedzieliśmy przy oknie. Jedno miejsce koło nas było wolne, bo Elżbieta Zaborowska (nasza koleżanka) przeszła do pani Iliady Kwaszyńskiej (dyrektor szkoły w Egiertowie). O godz. 23.10 usłyszeliśmy polecenie zapięcia pasów. Samolot zbliżał się do lotniska koło Barcelony w Katalonii. Ela pod koniec lotu zasnęła, a ja napisałem powyższe notatki. Samolot wylądował na lotnisku Girona w odległości ponad 50 km od Barcelony około 23.45, czyli po około 2,5 godzinach lotu. Około godz. 00.30 odjechaliśmy z Girony autokarem w kierunku Madrytu, stolicy Hiszpanii.
Poniedziałek, 30 lipca 2012 r.
Nasza podróż po hiszpańskich autostradach (około 700 km) nocą trwała zaledwie 9 godzin (w tym dwie półgodzinne przerwy postojowe). Około 9.00 rano podjechaliśmy pod hotel o wdzięcznej nazwie „Mediodia” (=środek dnia) w centrum Madrytu przy Plaza del Emperador Carlos V, 8., w bezpośrednim sąsiedztwie słynnego dworca kolejowego Atocha, gdzie przed kilkoma laty miał miejsce krwawy zamach terrorystyczny z mnóstwem niewinnych ofiar śmiertelnych. Hotel Mediodia rozpoczyna dobę hotelową o godz. 12.00, dlatego miła niespodzianką był fakt zakwaterowania nas już o godz. 9.30. Eli i mnie przydzielono przytulny pokoik dwuosobowy z klimatyzacją (nr 514 na piątym piętrze). Otrzymaliśmy tradycyjny klucz (nie kartę magnetyczną). O 10.15 wyruszyliśmy z pilotem na spacer po najbliższej okolicy. Piesza wędrówka przedłużyła się do godz. 14.45. Wszyscy byliśmy bardzo zmęczeni, dlatego zdrzemnęliśmy się do 18.00. Przed południem wędrowaliśmy przy pięknej słonecznej pogodzie (do +36OC) po centralnych ulicach stolicy Hiszpanii. Spacer rozpoczęliśmy ulicą Paseo del Prado przechodząc obok słynnego Museo del Prado, Fuente del Neptuno, Palacio de Communicaciones, Banco de España, Hotel Regina, Puerto del Sol, ulicą Mayor obok Plaza Mayor, Plaza de la Villa(?); zwiedziliśmy katedrę Catedral Ntra. Sra. De La Almudena, którą w 1997 r. konsekrował nasz wielki rodak, papież Jan Paweł II. Sfotografowaliśmy pomnik Jana Pawła II przed Katedrą. Przepiękne wnętrze Katedry w stylu neogotyckim mieści kaplicę Najświętszego Sakramentu. Potem w innym miejscu zrobiliśmy sobie zdjęcia przy pomniku Don Kichota, Sancho Panso i Dulcynei (bohaterów literackiego arcydzieła Cervantesa). Z zewnątrz obejrzeliśmy pałac królewski. Potem wracaliśmy pieszo centralnymi uliczkami staromiejskimi do „naszego” hotelu Mediodia. Około godz. 19.00 zjedliśmy smaczną kolację (makaron i frytki z mięsem na drugie danie) z winem i lodami w restauracji „Museo de Jamo” (Muzeum Szynki, której różnorodne gatunki można kupić na miejscu) w pobliżu naszego hotelu. Przechodziliśmy obok starego zabytkowego kościoła św. Izydora, charakterystyczną uliczką Jezusa i Marii. Minusem hotelu jest bardzo utrudniony, praktycznie niemożliwy dla zwykłego turysty dostęp do Internetu.
Wtorek, 31 lipca 2012 r.
Z hotelu „Mediodia” wyjechaliśmy autokarem o godz. 9.00 do Toledo odległego około 70 km od Madrytu. Powoli przyzwyczajaliśmy się do hiszpańskiego klimatu (w ciągu dnia temperatura sięgała do +38o). Toledo zachwyciło nas średniowiecznym układem ulic. Zwiedziliśmy centralny punkt miasta – Katedrę z ponad 100 metrową wieżą. Wcześniej nasz autokar zatrzymał się na wzgórzu, z którego była widoczna wspaniała panorama całego Toledo – miasta muzeum z widocznym Alcazarem w kształcie czworoboku – z czterema wieżami, charakterystycznej budowli z oddali nieco podobnej do tej w Lidzbarku Warmińskim. Trochę dalej widoczna była Katedra. Świątynia owa oszołomiła nas bogactwem swoich skarbów (zapłaciliśmy za wstęp po 8 € od osoby), w tym efektowny chór kapłański (coro), wspaniały przykład kunsztu rzeźbiarskiego ze stallami z mnóstwem rycin w kilku poziomych rzędach. Naprzeciw w głównej kaplicy zwraca uwagę wysoki ołtarz w stylu płomienistego gotyku. Zwiedziliśmy też skarbiec z przepiękną XVI wieczną monstrancją ze złota; 3 metrowe arcydzieło waży ponad 200 kg. Są też inne osobliwości, m.in. XIII wieczna Biblia. Kolejne wrażenia przeżyliśmy w Zakrystii, gdzie mieści się prawdziwa galeria sztuki z licznymi obrazami słynnego artysty El Greco, m.in. z namalowanym w 1587 r. arcydziełem „El Expolio”. Są tam też dzieła innych sławnych malarzy. Katedra w Toledo jest siedzibą prymasów Hiszpanii (jak Gniezno w Polsce). W innym miejscu Katedry znajduje się szata Jana Pawła II z 1994 r. W Katedrze widać wpływy włoskie. [Obrazy El Greco były mi znane już w latach 70-ych z kolorowych (dobrej na tamte czasy jakości) reprodukcji w rosyjskim tygodniku radzieckim „Oгонёк” (Ogoniok), który w okresie komunizmu traktował obrazy religijne (znane na całym świecie) wyłącznie jak dzieła sztuki]. Potem za bezpłatnymi biletami wstępu niedaleko katedry zwiedziliśmy muzeum Castilla – La Mancha Museo Provincial, gmach z krużgankami na dwóch poziomach jak w Niepołomicach koło Krakowa w Polsce. Na piętrze obejrzeliśmy m.in. kolejne obrazy El Greca i innych artystów. W Toledo do dzisiaj zachował się jeden z mostów wybudowany przez starożytnych Rzymian.
Z Toledo wróciliśmy do Madrytu, gdzie około godz. 16.00 podjechaliśmy pod słynny stadion Real (=Królewski) Madrid. Obiekt z zewnątrz wygląda toporzasto i ciężkawo jak stalinowskie budowle w Moskwie, stolicy Rosji. O godz. 16.28 w centrum handlowym Stadionu Ela kupiła sobie oryginalne adidasy, za które zapłaciła tylko 19 € (podobne kosztują 50 €). Około 18.45, jak w dniu poprzednim, zjedliśmy kolację w Museo del Jamo. Potem z Elą poszliśmy do Muzeum Prado, ale było za późno, bo wpuszczają do 19.30, a o 20.00 zamykają. Obeszliśmy gmachy dookoła, wstąpiliśmy do kościoła św. Hieronima i wzdłuż Ogrodu Botanicznego wróciliśmy w okolice hotelu Mediodia, gdzie kupiliśmy 2 butelki wody mineralnej (po 1,5 l za 2 €). Po powrocie Ela spakowała nas na jutrzejszy wyjazd do Sevilli, a ja zrobiłem te notatki.
Środa, 1 sierpnia 2012 r.
Po śniadaniu o godz. 9.00 opuściliśmy hotel „Mediodia” kierując się autostradą na południe m.in. przez Kordobę mijając wielkie plantacje drzewek oliwkowych [niektóre fragmenty krajobrazów z czerwoną glebą i zawierające żelazo rudymi skałami przypominają pejzaże stanu Nevada w USA, przez którą pożyczonym od amerykańskich przyjaciół autem Ela i ja (w roli kierowcy) przejeżdżaliśmy do Kalifornii w 2006 r.] Między pasami autostrady rosną piękne, duże, różowe oleandry. Do Sevilli dotarliśmy po 16.00 – mieliśmy dwie przerwy: pierwszą półgodzinną i drugą 45 min. W Sevilli zakwaterowaliśmy się w trzygwiazdkowym hotelu „Eurostars REGINA” otrzymując klucz – kartę z nazwiskiem Brzezinska, pokój nr 240 na II piętrze na jeden nocleg. Po zakwaterowaniu poszliśmy na spacer po bardzo urokliwym Starym Mieście. Na kolację z powodu niedopatrzenia pilota udaliśmy się najpierw na 20.00, a potem po raz drugi na 20.40. Kolacja okazała się byle jaka bez żadnych napojów, własnych nie wolno było pić, a za zamówione słono płacić. Sevilla jest pięknym miastem z mnóstwem bezcennych zabytków, m.in. Katedrę – Catedral z wieżami Złotą, Santa Cruz, GIRALDA Plaso de España.
Czwartek, 2 sierpnia 2012 r.
Po śniadaniu, które zjedliśmy o godz. 8.00 wyjechaliśmy o 9.00 do centrum Sevilli. W ramach porannej gimnastyki pomagałem przy załadunku i rozładunku bagaży naszej grupy, za co potem pilot w autokarze podziękował mi przez mikrofon. Ela i ja najpierw zwiedziliśmy Reales Alcazares
(po 8,50 € od osoby), a potem Katedrę (po 8 € od osoby), a w niej ogromny ołtarz główny, niestety z powodu remontu widoczny tylko na zasłonie, następnie grobowiec Krzysztofa Kolumba, który w 1492 r. dokonał odkrycia Ameryki. Zobaczyliśmy też Skarbiec (Tezor), Zakrystię (Sacristio). Ela (mimo chorej stopy) zdołała wejść ze mną na szczyt niezwykłej wieży Giralda, która zamiast schodów ma płaskie pochyłości pod łagodnym kątem – 40 półpięter. (Architekci Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie nawiązali do kształtu Giraldy, której sylwetka do pewnego stopnia przypomina dar Stalina dla polskiej stolicy). Ze szczytu Giraldy zachwycaliśmy się wspaniałą panoramą całej Sevilli. Katedra dosłownie poraża swoim ogromem. Wszystko w niej ma gigantyczne rozmiary.
Po godz. 14.00 wyjechaliśmy z Sevilli w kierunku Gibraltaru. O 16.30 dotarliśmy do miasta Algeciras i zakwaterowaliśmy się w hotelu Holiday Inn Express w luksusowym i przestronnym pokoju nr 416. Po herbatce Ela i ja wybraliśmy się przy wysokim upale (ponad 50OC w słońcu) w kierunku plaży. Po 45 minutach wędrówki (około 5 km) w męczącej spiekocie dotarliśmy do brzegu cieśniny Gibraltaru łączącej Morze Śródziemne z Oceanem Atlantyckim. Weszliśmy do wody, ale nie kąpaliśmy się, bo była bardzo zimna, wręcz lodowata, przy tym krystalicznie czysta i niezwykle słona. Wróciliśmy na kolację, tzn. przed godz. 20.00. Tym razem do posiłku zaserwowano nam gratis nie tylko wodę, ale nawet wino. Ku mojej radości również dostęp do Internetu był gratis. Odpowiedziałem krótko na dwa e-maile Nancy, naszej amerykańskiej przyjaciółki, która wraz z mężem przebywa na kontrakcie prawie od roku w Moskwie i zaprasza nas do stolicy Rosji na pełne dwa tygodnie od 13 do 27 sierpnia 2012 r., zapewniając nie krępujące wolne mieszkanie w centrum rosyjskiej metropolii. Podziękowałem jej szczerze za tę bardzo dobrą wiadomość.
Piątek, 3 sierpnia 2012 r.
GIBRALTAR. CELEBRATE THE GREAT!
Rankiem, jak zwykle śniadanie o godz. 8.00 w hotelu, bardzo obfite. O 9.00 wyjechaliśmy z miasta Algeciras do pobliskiego Gibraltaru, z oddali przypominającego swoim kształtem śpiącego lwa. Gibraltar to skrawek terytorium imperium Wielkiej Brytanii, była kolonia Zjednoczonego Królestwa, kawałek Anglii z urzędowym językiem angielskim, czerwonymi piętrowymi autobusami, policjantami (poczułem się tam prawie jak w Londynie). Przekraczając granicę hiszpańsko-brytyjską, dwukrotnie musieliśmy okazywać dokumenty tożsamości – dowody osobiste. Tuż przy granicy czekali angielscy kierowcy ze swoimi busikami (każdy pojazd mógł zabrać 9 turystów). Powiedziano nam, że po zwiedzeniu Gibraltaru zapłacimy po 29 € od osoby (w Gibraltarze oficjalnie obowiązują funty gibraltarskie tej samej wartości, co funty brytyjskie, ale tak jak w sąsiedniej Hiszpanii, można płacić walutą euro. Całkiem nieoczekiwanie przypadła mi w udziale (dość stresująca) rola tłumacza w busie na żywo (Ela powiedziała potem, że wypadłem dobrze). Zwiedzaliśmy najpierw wielką jaskinię ze stalagmitami i stalaktytami a potem tunel wojskowy drążony w skałach ponad 200 lat temu (Jaskinia Świętego Michała, audytorium – sala koncertowa; Tunele Wielkiego Oblężenia – żywą historię lat 1779-1783). Zauważyliśmy w tunelu tablicę w języku polskim upamiętniającą katastrofę gen. Władysława Sikorskiego. Na zewnątrz dodatkową atrakcję stanowiły małpki, które bezceremonialnie wskakiwały na nas jak na drzewa. Zrobiliśmy im zdjęcia. Jedna z małpek wskoczyła mi na ramiona (plecy) i zabrała mi czapkę z głowy odbiegając na strome skały. Spróbowałem wejść na stromiznę, ale złodziejka uciekła jeszcze wyżej ze swoją zdobyczą. Kiedy już zrezygnowałem nasz kierowca Douglas po jakiejś chwili nieoczekiwanie wręczył mi moją czapkę, którą odzyskał sobie tylko znanym sposobem. Ciekawostką jest możliwość przy dobrej pogodzie (z której skorzystaliśmy) popatrzenia sobie na pobliskie góry Atlas na kontynencie afrykańskim i Ocean Atlantycki. Widzieliśmy Afrykę jak na dłoni w odległości zaledwie kilkunastu kilometrów. Słońce świeciło z nieba nieomal pionowo, tak, że prawie nie były widoczne nasze cienie. Z góry lepiej dostrzec znaczenie strategiczne Gibraltaru. W minionych wiekach ten kto władał Gibraltarem miał pełną kontrolę nad ruchem statków i okrętów między kontynentami Eurazji, Afryki i Ameryki przez cieśninę gibraltarską. Po zakończeniu wycieczki objazdowej po Gibraltarze busikiem Douglas wysadził nas blisko ulicy Main Street. Ela i ja po zapłaceniu łącznie 58 € pospacerowaliśmy powoli w kierunku dość odległego punktu granicznego. Po drodze wstąpiliśmy do angielskojęzycznej Katedry katolickiej, gdzie o godz. 12.30 dane nam było uczestniczyć we mszy św. odprawianej w j. angielskim przez duchownego w biskupich szatach. Uznałem to za pomyślny zbieg okoliczności i wielkie szczęście, bo mamy za co dziękować Opatrzności. Msza św. (bez kazania), w pierwszy piątek miesiąca w takim szczególnym miejscu na kuli ziemskiej. Obeszliśmy dookoła wnętrze świątyni i po lewej stronie głównego ołtarza z radością zauważyliśmy wielki obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, a pod nim angielskojęzyczną tablicę upamiętniającą gen. Wł. Sikorskiego. Po wyjściu z Katedry kontynuowaliśmy spacer ulicą Main Street. Wstąpiliśmy do baru w bocznej uliczce gdzie wypiliśmy kawę (po 1,50 €), zjadając nasze kanapki. Potem szliśmy aleją Winston Churchill Avenue. (Wcześniej zatrzymaliśmy się przy zwyczajnych drzwiach, które były wejściem do parlamentu Gibraltaru). Doszliśmy do pasa startowego, na którym 6 razy dziennie lądują samoloty z Anglii. Przypomnieliśmy sobie, że właśnie z tego miejsca w dniu 3 lipca 1943 r. wyruszył w drogę gen. Wł. Sikorski (premier polskiego rządu emigracyjnego w Londynie) i zaraz potem runął nieopodal do morza ponosząc śmierć na miejscu. (W 2005 r. w pokazałem Eli tablicę upamiętniającą naszego Premiera na frontonie Hotelu Rubens w Londynie, gdzie rząd polski miał swoją siedzibę). Przekroczyliśmy pieszo ten historyczny pas startowy w Gibraltarze tak tragicznie związany z historią Rzeczypospolitej. Władzę w imieniu królowej Elżbiety II sprawuje gubernator brytyjski. (Z tego powodu Madryt utrzymuje oziębłe stosunki z Wielką Brytanią, bo uważa, że Gibraltar powinien należeć do Hiszpanii.) Elżbieta II odwiedziła Gibraltar już w 1952 r. W lipcu 2012 r. w Gibraltarze przebywał wysłannik Elżbiety II, jej syn książę Edward, dość chłodno potraktowany przez Hiszpanów. Przy przekroczeniu granicy z Hiszpanią znowu musieliśmy okazać dowody osobiste. (Nigdzie indziej w krajach Unii Europejskiej nie wymagano od nas dokumentów tożsamości).
Po godz. 15.00 wyruszyliśmy do Malagi, gdzie przybyliśmy po 17.00 i zakwaterowaliśmy się w pokoju 111 w hotelu sieci Campanile (w bardzo dobrych warunkach) przy alei Avenida de Velazquez 212 blisko autostrady. Ochotnicy powędrowali pieszo na odległą o 4 km plażę i wrócili o 20.15. My zostaliśmy w hotelu i rozpoczęliśmy konsumpcję o 20.00. Kolacja w formie szwedzkiego stołu po raz pierwszy zawierała mnóstwo warzyw, m.in. ulubione pomidory Eli.
Sobota, 4 sierpnia 2012 r.
O godz. 9.00 opuściliśmy hotel kierując nasz autokar w kierunku centrum Malagi, żeby zwiedzić Katedrę z jedną wieżą. Udało się nam wejść do środka i obejrzeć piękne wnętrze świątyni. Po krótkim spacerze odjechaliśmy do odległej o 180 km Kordoby. Kordoba wśród licznych zabytków przyciąga szczególnie budowlą absolutnie niezwykłą – jest nią Katedra w Meczecie = Mezquito Catedral. Przeszliśmy przez autentyczny Most Rzymski. Za wstęp do Katedry zapłaciliśmy 8 € od osoby. Ten zabytek również poraża swoim ogromem – posiada aż 18 naw. Jest najpiękniejszym i największym meczetem na świecie. Osobliwością jedyną na naszym globie jest to, że Katedra mieści się pośrodku Meczetu. Oglądaliśmy 856 kolumn, ale w czasach Almanzora było ich aż 1293.
Po godz. 16.00 wyjechaliśmy z Kordoby do odległej o 180 km Granady mijając liczne wiadukty i tunele. (Jakiś mędrzec powiedział: „Kto nie widział Granady, nic nie widział”.) Do celu dotarliśmy około 19.00 kwaterując się w trzygwiazdkowym hotelu JUAN MIGUEL w pokoju nr 111 na I piętrze z wszelkimi wygodami w centrum miasta przy ul. Acera del Darro 24. Kolacja mimo, że pierwsze danie było dosłownie lodowate, okazała się dość zjadliwa. Po kawie w naszym pokoju poszliśmy do pobliskiego supermarketu po wodę mineralną i bułki. Wróciliśmy po 22.00 kiedy już zamykano supermarket.
Niedziela, 5 sierpnia 2012 r.
Po śniadaniu (godz. 7.30) wyjechaliśmy o 8.00 autokarem (5 osób zrezygnowało) do słynnej Alhambry (Czerwony Zamek). Alhambra w Granadzie to jeden z najpiękniejszych pałaców z „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Widzieliśmy tablicę upamiętniającą Washingtona Irvinga, autora „Legendy Alhambry”. Zwiedziliśmy Alcazabę, ogród Jardin de los Adarves; mirador z którego roztacza się cudowna panorama Granady. Zwiedzaliśmy z żelazną dyscypliną z dwoma przewodnikami odcinek po odcinku zgodnie z kierunkiem zwiedzania (ja z plecakiem z przodu) budowle, komnaty, patia, fontanny Pałaców Nasrydów, mnóstwo egzotycznych krzewów i roślin. Oglądaliśmy napisy wykonane ozdobną kaligrafią (arabeskami) na murach Alhambry.
W Pałacu Nasrydów zwiedzaliśmy:
1) Mexuar (służył sprawowaniu władzy państwowej i sądowniczej);
2) Serallo (=Seraj) – tutaj władca przyjmował poselstwa i oficjalnych gości;
3) Harem – zespół pałaców, ogrodów i dziedzińców, gdzie znajdowały się prywatne apartamenty i rodziny (tzn. władcy)
Karol V kazał udekorować swym cesarskim emblematem „Plus Ultra” („Jeszcze dalej”). Widzieliśmy Dziedziniec Mirtów wyłożony marmurem z wielkim basenem pośrodku. Stamtąd wyszliśmy na prostokątny Dziedziniec Lwów. Podziwialiśmy wspaniałe widoki z ogrodów Alhambry, Salę Królów, Salę Dwóch Sióstr (od bliźniaczych płyt marmurowych w posadzce). Widzieliśmy też Generalife („Rajski Ogród Architekta”). Mieliśmy również panoramiczny widok na Albaicin i Sacromonte. Po zakończeniu zwiedzania Alhambry (bilet wstępu kosztował 20 € od osoby) dość długim spacerem doszliśmy aż do Katedry (przed godz. 13.00 nie musieliśmy płacić 4 € wstępu), ale nie wstąpiliśmy już do przyległej kaplicy, (bilet za wejście kosztuje tam też 4 €) gdzie są pochowani słynni władcy Hiszpanii: Izabela i Ferdynand. Po przerwie w hotelu poszliśmy do Bazyliki de las Angustias, gdzie mszę św. odprawili nasi księża: Piotr Nowicki (wygłosił krótką homilię) i Mateusz. W Bazylice widzieliśmy Obraz M. B. Częstochowskiej oraz tablicę upamiętniającą wizytę papieża Jana Pawła II w tej świątyni. Po mszy św. wybraliśmy w bankomacie (nie bez stresu, bo pojawiło się żądanie podania numeru telefonu) 100 € w banknotach po 50 € (równowartość ponad 400 zł). Później zrobiliśmy zdjęcia od frontu hotelu Juan Miguel i zdjęcie Eli na balkonie naszego pokoju od ulicy bocznej. Po powrocie wypiliśmy herbatkę, zrobiłem te notatki, Ela pranie, a potem krótką sjestę. Od pierwszego dnia wycieczki w Hiszpanii codziennie panowały słoneczne upały dochodzące do 40oC w cieniu, ale z powodu dobrej wilgotności powietrza niezbyt dokuczliwe.
Przypomnieliśmy grupie, że nasz największy poeta Adam Mickiewicz nawiązał do Granady w utworze „Konrad Wallenrod”:
Ballada Alpuhara
***
Już w gruzach leżą Maurów posady
Naród ich dźwiga żelaza
Bronią się jeszcze twierdze Grenady,
Ale w Grenadzie zaraza.
***
Broni się jeszcze z wież Alpuhary
Almanzor z garstką rycerzy,
Hiszpan pod miastem zatknął sztandary,
Jutro do szturmu uderzy.
***
O wschodzie słońca ryknęły spiże,
Rwą się okopy, mur wali,
Już z minaretów błysnęły krzyże,
Hiszpanie zamku dostali.
***
W niedzielę wieczorem po kolacji w Granadzie Ela i nasze dwie koleżanki siedzieliśmy przed hotelem Juan Miguel i przyglądali wolno spacerującym przechodniom. Nie zauważyliśmy oznak kryzysu, który przecież dotknął bardzo boleśnie Hiszpanię (wysokie – dwukrotnie wyższe niż w Polsce - bezrobocie sięgające aż 27%, niemal milion pustostanów mieszkalnych).
Poniedziałek, 6 sierpnia 2012 r.
Prawie cały dzień przeznaczyliśmy na przejazd z Granady do Walencji. Wstaliśmy już o godz. 6.35. Śniadanie zostało wyznaczone na 8.00 (zjawiliśmy się w jadalni trochę wcześniej). O 9.00 wyjechaliśmy autokarem w kierunku Walencji. Po dwóch półgodzinnych przerwach na trasie liczącej aż 540 km dotarliśmy po godz. 16.00 do celu podróży. Po drodze mijaliśmy przepiękne krajobrazy i góry (całe łańcuchy górskie, często ciągnące się równolegle do autostrady) przypominające nam góry w USA (w stanach Utah, Nevada, Arizona). Nic dziwnego, że Hiszpanie nazwy swego kraju, np. Sierra Nevada przenieśli do Ameryki. Podczas jazdy autokarem przeprowadziłem mini quiz poetycki przy mikrofonie dotyczący już wcześniej tutaj cytowanego fragmentu „Konrada Wallenroda”. Pamiątkową nagrodę od ks. Piotra otrzymała Zuzia, najpogodniejsza uczestniczka wycieczki, która wprawdzie nie podała tytułu utworu, ale trafnie wymieniła autora, czyli A. Mickiewicza. Pozostali uczestnicy z powodu nadmiernej skromności nie zechcieli pochwalić się swoją erudycją literacką. W Walencji po godz. 18.30 zakwaterowaliśmy się w hotelu Expo Hotel Valencia w pokoju 1124 na XI piętrze (na jeden nocleg). Podczas przemieszczania się do Walencji widzieliśmy malownicze miejsca (o górach już wspominałem), imponujące długością wiadukty i estakady nad głębokimi przełęczami, liczne nowe osiedla miniaturowych domków jednorodzinnych (najczęściej jednopiętrowych) i rozległe przestrzenie w ogóle niezamieszkałe. Niektóre odcinki autostrady prowadziły wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego, mijaliśmy miasta wieżowców (drapaczy chmur), prawdopodobnie biurowców i hotelowców. Jeden z dwóch mijanych cmentarzy wyglądał jak malutkie miasteczko domków krasnoludków. Grobowce jak domki stały w symetrycznych szeregach.
Walencja to po Madrycie i Barcelonie trzecie pod względem wielkości miasto Hiszpanii. W Walencji zwiedziliśmy Katedrę i przylegający doń kościół-bazylikę. Wewnątrz bazyliki widzieliśmy oryginalne malowidła rotundy sprawiające wrażenie ruchu. W Katedrze (wstęp 4,5 €) z przepięknym gotyckim portalem zwiedziliśmy Kaplicę Świętego Kielicha (=Świętego Grala). Tradycja głosi, że jest to Kielich Ostatniej Wieczerzy Jezusa Chrystusa i Apostołów, ale na nas jakoś nie wywarł specjalnego wrażenia (może jesteśmy ludźmi małej wiary?). Po kolacji zrobiliśmy zakupy w pobliskim supermarkecie, gdzie zauważyliśmy m.in. piwo polskiej marki „Żywiec”.
Wtorek, 7 sierpnia 2012 r.
Ostatnia noc w Walencji różniła się trochę od poprzednich. Kiedy już z trudem zasnęliśmy nagle około godz. 0.00 zbudziły nas głośne dźwięki muzyki dyskotekowej nad naszymi głowami, która ucichła dopiero długo po godz. 1.00. Nie zmarnowaliśmy jednak tej szczęśliwej godziny i nie mieliśmy żalu do spóźnionych dyskotekowiczów.
Wyjechaliśmy spod hotelu z centrum Walencji o godz. 9.00, ale zanim opuściliśmy miasto, zatrzymaliśmy się w innej części Walencji, aby pozachwycać się piękną nowoczesną architekturą tworzącą jak gdyby centrum sztuki. W tym oryginalnym pod każdym względzie kompleksie były też ogromne płytkie sadzawki, ale to nie baseny (pływalnie). Kiedy zakończyliśmy oglądanie i spacer wyruszyliśmy w kierunku odległej około 400 km Barcelony. W odległości około 50 km przed Barceloną z lewej strony widzieliśmy w oddali postrzępione zbocza gór Montserrat, gdzie znajduje się najświętsze miejsce Katalonii. W czasie jazdy grupa zebrała w autokarze 50 € premii (od nas 4 €) dla kierowcy Manela za bezpieczną jazdę. Tuż po godz. 14.00 dotarliśmy do naszego trzygwiazdkowego hotelu Gran Ronda w Barcelonie. Przyznano nam pokój nr 324, ale na prośbę naszej miłej koleżanki Hani B. zamieniliśmy się na nr 311, bo cztery przyjaciółki chciały mieszkać obok siebie w sąsiadujących pokojach. Na marginesie dodam, że Ela i ja, podobnie jak na innych imprezach wyjazdowych, staramy się pomagać naszym bliźnim drobnymi przyjaznymi uczynkami, np. noszeniem walizek, pakowaniem i rozpakowaniem autokaru, częstowaniem słodyczami, robieniem zdjęć, tłumaczeniem z języków obcych; zresztą spotykamy mnóstwo osób, którzy również wykazują się godną podziwu i naśladownictwa uczynnością i wrażliwością na potrzeby innych. Dlatego zdziwiło nas, że mimo naszych przyjaznych gestów, od pana A. wiało chłodem.
Po południu po godz. 15.00 pojechaliśmy na barcelońską plażę, gdzie przy słonecznej pogodzie kąpaliśmy się po raz pierwszy w życiu w Morzu Śródziemnym. Dopłynąłem aż do żółtej boi skąd prawie wcale nie było widać leżących na piasku plażowiczów, również z powodu wysokich fal. Woda bardzo nagrzana, o wiele cieplejsza niż w Zatoce Gibraltarskiej. Spędzaliśmy przyjemnie czas na plaży aż do 18.45. Kolację (kotlety twarde jak podeszwy) zjedliśmy w odległej o 1 km od hotelu restauracji. Część grupy poszła jeszcze na spacer, Ela i ja wróciliśmy do hotelu, bo dochodziła już 22.00.

Środa, 8 sierpnia 2012 r. (c.d.n.)

[Pełną relację z wycieczki do Hiszpanii i Gibraltaru zamieszczę do końca maja 2013 r. Przepraszam za tę zwłokę.]
.

Brak komentarzy: