wtorek, 6 stycznia 2009

Wypadek

Wczoraj minęło 10 lat od mojego wypadku samochodowego, który miał miejsce przy ul. Przemysłowej w Kościerzynie przed godz. 13.00 we wtorek, 5-ego stycznia 1999 r. Usiłowałem wówczas wyprzedzić samochód ciężarowy (prowadzony przez Seweryna Lizakowskiego z mojej miejscowości), który skręcając w lewo zajechał mi drogę i zahaczył o karoserię mojego auta, w wyniku czego zarzuciło mną o betonowy słup trakcji elektrycznej. Straciłem przytomność, którą odzyskałem dopiero w (starym) szpitalu, gdzie zostałem przewieziony karetką pogotowia na sygnale. Na szczęście (może dlatego, że miałem zapięte pasy) nie poniosłem żadnych wewnętrznych obrażeń, czaszka, kręgi szyjne i żebra były całe. Uderzenie jednak okazało się na tyle silne, że metalowa podstawa pod siedzeniem w samochodzie została zerwana i przesunięta o 20 cm. W wyniku wypadku doznałem wstrząśnienia mózgu. Zakupiony w salonie kilka miesięcy wcześniej Fiat 126 p (jeszcze na gwarancji) nadawał się do kasacji. Od tamtej pory wierzę w anioły i dobre duchy, ale najbardziej ufam mojemu Aniołowi Stróżowi, który wtedy uratował mnie od zguby. Minęło dokładnie 10 lat od tamtej kraksy, a ja wciąż cieszę się życiem. Stan mojej kondycji fizycznej aktualnie nie jest wcale gorszy niż wtedy kiedy miałem 35 lat. W minionej dekadzie miały miejsce liczne wspaniałe wydarzenia w moim życiu, m.in. szczęśliwe zamążpójście dwóch córek, 30-lecie naszego małżeństwa, narodziny trzech cudownych wnusiąt, zrealizowana w 2006 r. z Elą podróż życia po Ameryce Północnej (Kanadzie i Stanach Zjednoczonych), dalsza intensywna praca zawodowa i społeczna. Mimo formalnego zakwalifikowania mnie przez ZUS do grona emerytów nadal jestem czynny zawodowo pracując w dwóch szkołach w wymiarze prawie dwóch etatów. Zastanawiam się dlaczego Stwórca wciąż pozwala mi cieszyć się darem życia, a zabiera do siebie młodszych ode mnie tak jak m.in. pochodzącego z Wielkiego Klińcza ratownika medycznego, Krzysztofa Dufke, który wtedy w 1999 r. w szpitalu tuż po moim wypadku, z siłą Herkulesa przenosił mnie na rękach jak niemowlaka na oddział chirurgiczny. Nie zapomnę tego szczegółu, bo ów młodzieniec wykonywał tę czynność z jakąś niespotykanie czułą troskliwością. Przeżyłem szok kiedy dowiedziałem się, że szlachetny pracownik pogotowia (powszechnie lubiany i z wdzięcznością wspominany) poniósł przedwczesną śmierć w czasie kąpieli w dniu 2 września 2001 r. mając niespełna trzydzieści lat. Jego grób znajduje się w miejscowości Grabowo Kościerskie. Przedziwnym zrządzeniem losu nadal mam z nim pośredni kontakt, bo już kolejny rok uczę jego synka Patryka, który uczęszcza do klasy II b Szkoły Podstawowej w Grabowie.

Brak komentarzy: