piątek, 19 czerwca 2009

Na leczeniu uzdrowiskowym w sanatorium "Hutnik" w Szczawnicy 27 maja – 17 czerwca 2009 r.

Wtorek, 26 maja 2009 r.
Na południe Polski wyruszyliśmy z Elą naszym ponad czteroletnim fiatem pandą już we wtorek 26-ego maja o 15.30 przez Zblewo, Warlubie, omijając Świecie, (gdzie za przekroczenie szybkości wymierzono mi 100 zł mandat i odjęto 4 punkty), Włocławek, Łódź i Częstochowę. Na noc zatrzymaliśmy się (dochodziła 23.30) w Kłobucku Częstochowskim, rodzinnym miasteczku Eli. Przejechaliśmy około 500 km, więc byliśmy trochę zmęczeni. Ela złożyła życzenia (właśnie dobiegał końca Dzień Matki) swojej mamie, która mimo sędziwego wieku (76 lat), jest w dobrej formie.
W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że Kłobuck (oddalony od Częstochowy o 15 km) jest mi bliski od ponad 35 lat. (Ciekawe, ile osób wie, że w Warszawie jest ulica Kłobucka?) Jeździmy tam co roku, przy okazji odwiedzając pobliską Jasną Górę w Częstochowie. Jeśli chodzi o historię to prawa miejskie Kłobuck uzyskał w 1244 r. Dla porównania: pobliskiej Częstochowie prawa miejskie nadano znacznie później, bo w 1356 r. Kłobuck liczy obecnie ponad 13 tys. ludności. Był siedzibą jednej z największych parafii Polski średniowiecznej o powierzchni ok. 800 km². Nie dowierzałem Eli, że Henryk Sienkiewicz wymienia nazwę tej miejscowości w powieści „Krzyżacy” w rozdziale pięćdziesiątym pierwszym poświęconym opisowi bitwy pod Grunwaldem. Sprawdziłem później w bibliotece w Szczawnicy i znalazłem długie zdanie [cytuję jego początek]: "Już właśnie ksiądz Bartosz z Kłobucka skończył jedną mszę, a Jarosz, proboszcz kaliski, miał wkrótce wyjść z drugą (…)" W latach 1434-1448 proboszczem parafii w Kłobucku był kronikarz dziejów Polski - Jan Długosz. Według Jana Długosza kościół parafialny pod wezwaniem św. Marcina i Małgorzaty został ufundowany i zbudowany z kamienia w roku 1144 r. Jest on najważniejszym zabytkiem Kłobucka. W tej właśnie świątyni w dniu 19 lipca 1975 r. ja i Ela zawarliśmy związek małżeński, w którym trwamy do dzisiaj. Moja żona była i jest wobec mnie zawsze lojalna, a ja staram się tę lojalność odwzajemniać.

Środa, 27 maja 2009 r.
O 9.30 wyruszyliśmy w dalszą drogę przez Siewierz (znany z piosenki „Od Siewierza jechał wóz, malowane panny wiózł …"), Dąbrowę Górniczą, potem płatną autostradę A-4 (zapłaciliśmy przy wjeździe 6,50 i przy zjeździe 6,50; łącznie 13 zł), ale jechaliśmy bardzo wolno z powodu uciążliwych robót drogowych (tu ciekawostka: w maju 2009 r. kierowca – adwokat wygrał proces z autostradą A-4; odmówił zapłaty za przejazd remontowaną trasą). Jadąc autostradą A-4 okrążającą Kraków od południa widzieliśmy w oddali budowle słynnego opactwa benedyktynów w Tyńcu. Potem przejeżdżaliśmy przez takie znane miejscowości (lub obwodnicami tuż obok nich) jak Myślenice, Pcim, Naprawę [kto dziś pamięta powieść „Grypa szaleje w Naprawie” (1934 r.) Jalu Kurka (1904-1983), chyba tylko poloniści], Rabkę Zdrój, Nowy Targ, Waksmund, Łopuszną (którą rozsławił ks. Józef Tischner), Maniowy, koło Czorsztyna, Grywałd, Krościenko nad Dunajcem. Do Szczawnicy leżącej na terenie Pienińskiego Parku Narodowego, [Pieniński Park Narodowy został utworzony w 1924 r. jako pierwszy w Europie, a drugi na świecie, leżący na terytorium dwóch państw: Polski i Czechosłowacji (od 1 stycznia 1993 r. Słowacji)] przybyliśmy szczęśliwie o 17.00, pokonując w ciągu dwudniowej podróży około 800 km. Zakwaterowaliśmy się w hotelu o wdzięcznej nazwie „Hutnik” na XI piętrze w pokoju nr 1101, skąd z balkonu roztacza się piękna panorama Pienin. Dzięki przezorności Eli, która na tydzień przed przyjazdem zarezerwowała dla nas miejsce, zamieszkaliśmy w pokoju z wszelkimi wygodami: przedpokojem, łazienką z prysznicem, umywalką, muszlą, dużym pokojem z ogromny lustrem i funkcjonalnym umeblowaniem łącznie z radiem i wyświetlanym zegarem. Pokój ma wyjście na przestronny balkon. Obok znajduje się ogólnodostępny, duży salon z telewizorem. Liczący 12 pięter „Hutnik” (o wysokości 42 m) jest sanatorium dla 220 gości. Zbudowano go w latach 1958-1961. Ogromne gmaszysko zniszczone zębem czasu, wymagające generalnego remontu, z daleka wygląda po prostu brzydko. Ela, nieco przesadnie, określiła nasz obiekt mianem „Alcatraz” [ponure więzienie, (obecnie muzeum) o tej nazwie na wysepce koło San Francisco w USA oglądaliśmy w lipcu 2006 r.]
Po godz. 19.00 sanatoryjna pielęgniarka spisała nasze dane i wzięła od nas skierowania NFZ-u (=Narodowy Fundusz Zdrowia) zapisując na następny dzień do lekarza.

Czwartek, 28 maja 2009 r.
Przed południem lekarz dr Andrzej Struczyński, uśmiechnięty emeryt, ku naszemu miłemu zaskoczeniu, przepisał nam takie zabiegi, jakie sami mu zaproponowaliśmy, nawet kąpiele perełkowe (niestety, tylko po sześć na cały okres pobytu); oprócz kąpieli jeszcze diadynamikę, jonoforezę i magnetoterapię; łącznie 53 zabiegi dla każdego z nas na trzy tygodnie. Niewątpliwym plusem sanatorium jest infrastruktura – wszystko mieści się w tym samym gmachu, tylko zalecaną przez doktora leczniczą wodę mineralną kuracjusze (my też) chodzą pić do pobliskiej pijalni. Posiłki w ogromnej jadalni na I piętrze, mogącej pomieścić jednorazowo 220 osób, są bardzo smaczne, obfite i urozmaicone; śniadania – o godz. 8.00, obiady – o 13.00 i kolacje o 17.30. Po spotkaniu z lekarzem spacerowaliśmy po Szczawnicy liczącej 6 tys. stałych mieszkańców. Kiedy Ela robiła zakupy, poszedłem do biblioteki przy ul. Głównej, gdzie można korzystać bezpłatnie z Internetu (są 2 stanowiska komputerowe). W „Hutniku”, który już w pierwszym dniu pobytu pobrał od nas z góry opłaty klimatyczną i parkingową, Internet jest odpłatny i krępujący, bo 2 komputery są ustawione w głównym hallu na parterze, co nie zapewnia żadnej kameralności ani prywatności.
Po południu też spacerowaliśmy po miasteczku, które jest pięknym kurortem z bardzo ładnym centrum, pomnikiem Henryka Sienkiewicza (bywalca sanatorium), popiersiem Szalaya (założyciela uzdrowiska), wybudowaną przez niego miniaturową, piękną kaplicą, placem Dietla i innymi atrakcyjnymi miejscami. Szczawnica to właściwie jeden wielki park z bujną na każdym kroku i piękną przyrodą, roślinnością oraz gęstwiną różnorodnych, często egzotycznych i wysokich drzew. W pobliżu „Hutnika” widzieliśmy odbudowywany pieczołowicie Dworzec (=Pałac) Gościnny hrabiego Stadnickiego, który spłonął w 1962 r. Spadkobiercy hrabiego w 2005 r. odzyskali wszystkie tereny należące kiedyś do niego, w tym również działkę, gdzie obecnie stoi „Hutnik”. Oprócz pięknych zakątków w Szczawnicy spotkaliśmy też zaniedbane i zdewastowane, co można wytłumaczyć tym, że miasto, które przekazało tereny prawowitym właścicielom przestało się nimi opiekować, a spadkobiercy albo nie mają wystarczających środków na konserwacje, albo sami chcą, być może, pozbyć się kłopotliwego i wymagającego wielkich inwestycji odzyskanego spadku.
Wieczorem koło „Hutnika” na specjalnym placu pod gołym niebem było ognisko. Spędziliśmy tam jakąś godzinkę konsumując kiełbaski z grilla, popijając piwem i słuchając nagrań wokalno-muzycznych z głośników.

Piątek, 29 maja 2009 r.
Przed południem miałem 3 zabiegi. Po południu (14.00-16.00) pod kierunkiem żwawego staruszka (78 l.) pana Bronisława wraz z grupą zainteresowanych kuracjuszy „Hutnika” zwiedzałem Szczawnicę. Nasz przewodnik z humorem i swadą przekazał nam sporo ciekawych informacji o uzdrowisku. Trochę się na mnie obruszył, kiedy zasugerowałem, aby biuro PTTK wyposażyło swoich przewodników w zestawy mikrofonowe wraz z nagłośnieniem (słyszalność bez takich urządzeń pozostawia wiele do życzenia, a struny głosowe mówiących są też narażone na zwiększony wysiłek). Później (16.00-17.00) skorzystałem z Internetu w bibliotece miejskiej; wysłałem też dwa e-maile.

Sobota, 30 maja 2009 r.
Po południu pospacerowaliśmy do ośrodka „Budowlani” z krytym basenem, a potem wróciliśmy do naszego hotelu, skąd udaliśmy się do pobliskiego sanatorium ZNP „Nauczyciel”. Zajrzeliśmy nawet do wewnątrz. Obiekt Związku Nauczycielstwa Polskiego w Szczawnicy sprawia lepsze wrażenie niż „Hutnik”, jest bardziej zadbany zarówno w środku jak i na zewnątrz. Po kolacji (19.00-20.00) uczestniczyliśmy we mszy św. niedzielnej w pięknym kościele pw. Św. Wojciecha. Po Ewangelii ksiądz delikatnym i łagodnym głosem odczytał list Wiktora Skworca, biskupa ordynariusza tarnowskiego, który m.in. zachęcał do udziału w wyborach do Europarlamentu w dniu 7 czerwca 2009 r. Na końcu w ogłoszeniach parafialnych duchowny zapraszał na spotkanie z Pawłem Kowalem, kandydatem PiS-u do Europarlamentu, które miało się odbyć w budynku parafialnym. Bardzo mnie to zaskoczyło i zniesmaczyło, bo sądziłem, że Kościół już dawno skończył z popieraniem jednej opcji politycznej, a tu taka niespodzianka!

Niedziela, 31 maja 2009 r.
O godz. 9.00 z Elą (busem firmy „Szewczyk Travel” [ http://www.szewczyktravel.pl ]) z grupą ze Szczawnicy (łącznie z nami 14 osób) pojechaliśmy na pierwszą jednodniową odpłatną wycieczkę do pobliskiej Słowacji, gdzie od 1 stycznia 2009 r. pomyślnie wprowadzono nową walutę euro (€) [1€ =4,5 zł] w miejsce słowackiej korony. Przekroczyliśmy granicę (niewidoczną) w miejscowości Łysa. Nas byłych podróżników po krajach byłych demoludów [czyli demokracji ludowej (oboje, tzn. ja i Ela od 1984 r. mamy licencje pilotów wycieczek krajowych i zagranicznych)] nie przestaje zadziwiać likwidacja nie tylko wszelkich granic, ale szczególnie brak jakiejkolwiek kontroli dokumentów osobistych (za komuny ta kontrola była zawsze indywidualna i bardzo dokładna). Nikt nigdzie ani razu nie sprawdzał na terenie Słowacji naszych dowodów osobistych ani paszportów. Po wjeździe do Słowacji zakupiliśmy 33€ za 150 zł po kursie jak wyżej.
Kierowca, niestety, nie miał mojego ulubionego nagrania Tadeusza Woźniaka (przepiękny tekst piosenki napisała Agnieszka Osiecka) „Hej Hanno”, która ma taki początek:

[A ja mam dziewczynę
Po słowackiej stronie
Wejdę na wyżynę
I zawołam do niej
Hej, Hanno!

Przez góry zielone,
przez lasy zielone,
tak zawołam do niej:
Hej, Hanno!

Hej, Hanno, usłysz mnie.
Wietrze wiej w siwej mgle,
zanieś moje słowa aż do Rużemberku,
spytaj, czy mnie chowa w pamięci kuferku
dziewczyna ma.
Hej, Hanno, kochaj mnie,
wietrze wiej w siwej mgle.
(…)]

Bielańska Jaskinia
Jechaliśmy przez miejscowości Relov, Lendak, Stary Smokovec, Poprad, Strbske Pleso. Najważniejszym punktem wycieczki było zwiedzanie (znajdującej się na terenie powiatu Poprad) Bieliańskiej (=Bielańskiej = Belianskiej) Jaskini, które trwało 70 minut. Za wstęp jako emeryci zapłaciliśmy po 6 (a nie po 7), czyli razem 12 €. Nasza turystyczna trasa wynosiła 1300 m. Zachwycaliśmy się oszałamiającym pięknem ogromnych pieczar, tuneli, stalaktytów i stalagmitow. Ten przedziwny, zapierający dech w piersiach cud natury, pozostawia niezapomniane wrażenie. [ http://www.ssj.sk ] (Po raz pierwszy znalazłem się tu 36 lat temu, dokładniej: w czwartek, 30-ego sierpnia 1973 r., ale niewiele szczegółów zapamiętałem z tamtego pobytu) Po zwiedzeniu niezwykłej jaskini udaliśmy się nad Szczyrbskie Jezioro (=Strbske Pleso, 1350 m.n.p.m.) Położona tuż obok miejscowość o tej samej nazwie liczy 1500 mieszkańców. Nasze Morskie Oko jest o wiele piękniejsze. Strbske Pleso nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia. „Moje” Jezioro Hutowe (na północy Polski, na Kaszubach), nad którym się urodziłem jest piękniejsze. Potem udaliśmy się do pociągu elektrycznego, który wyruszył po 15.00 do Starego Smokowca pokonując malowniczą trasę o długości 16 km. Za bilet dla nas dwojga zapłaciliśmy 1,92 €. W pociągu było włączone ogrzewanie, więc wreszcie zrobiło się nam ciepło, bo na dworze była deszczowa i chłodna pogoda. Przed odjazdem elektryczką napiliśmy się gorącej kawy presso (dwie małe porcje w plastykowych kubeczkach kosztowały razem 1,40 €). Z okien pociągu widzieliśmy ponury i przygniatający krajobraz po trąbie powietrznej, która w 2004 r. w ciągu 2 godzin spustoszyła doszczętnie 12 tys. ha lasu. „Dzięki” temu kataklizmowi lasy nie zasłaniały rozległej panoramy mijanych okolic. Wśród miejscowości naszą uwagę zwróciła stacja o nazwie Sybir. Przez głośniki na każdym przystanku zapowiadano następny i powtarzano po słowacku, niemiecku i angielsku komunikat: „Ladies and gentlemen, stamp your travel ticket in a stamping machine”.
Nasz przewodnik podkreślił, że Tatry to góry, których tylko 1/5 leży po stronie polskiej, natomiast aż 4/5 po stronie Słowacji. Od strony Strbskego Plesa przy dobrej pogodzie widać najwyższe szczyty Tatr: Gerlach (2655 m.), Słowacką Łomnicę (2634 m.) i polskie Rysy (2499 m.). Ponieważ były lekkie zamglenia i trochę siąpiło, więc nie widzieliśmy tych szczytów. Ze zdumieniem jednak zauważyliśmy w oddali, szczególnie w żlebach, spore ilości białego śniegu (31 maja 2009 r.) W niektórych momentach rejon wydawał mi się bardzo znajomy. Mijaliśmy znane mi z przeszłości oznakowania, napisy, nazwy miejscowości m.in. Matliare [tam przebywałem przez kilka dni: od 26 sierpnia do 1 września 1973 r. Wtedy odwiedzałem te miejsca z grupą studentów (po IV-ym roku studiów w WSP w Opolu) właśnie na przełomie sierpnia i września 1973 r.] W tamtych odległych czasach (kiedy miałem niespełna 23 lata) uczestniczyłem w dwutygodniowym obozie wędrownym od wtorku 21 sierpnia do poniedziałku 3 września 1973 r. Pierwszy tydzień spędziliśmy wówczas po stronie polskich Tatr mając bazę wypadową w Toporowej Cyrhli koło Zakopanego, a drugi na Słowacji z bazą w Matliare. Cytuję tu wiersz, który w genialnie krótki sposób oddaje niezwykły nastrój i piękno zwiedzanych miejsc.

Z GOETHEGO

Wierzchołki wzgórz
Spowite w ciszę,
Drzew żaden już
Wiew nie kołysze;
Śpi las
I ptactwo w gęstwinie. –
I tobie ninie
Spocząć już czas.

[Przełożył Leopold Staff]

A oto oryginał w j. niemieckim:
J. W. GOETHE
Über allen Gipfeln
Ist Ruh.
In allen Wipfeln
Spürest du
Kaum einen Hauch;
Die Vöglein schweigen im Walde.
Warte nur, balde
Ruhest du auch.

Bardzo kojąco i przekonująco brzmi wersja rosyjska tego samego utworu:
Михаил ЛЕРМОНТОВ
ИЗ ГЕТЕ

Горные вершины
Спят во тьме ночной;
Тихие долины
Полны свежей мглой;
Не пылит дорога,
Не дрожат листы...
Подожди немного,
Отдохнешь и ты.

W drodze powrotnej mijaliśmy, szczególnie w miejscowości Lendak (4,6 tys. mieszkańców) tzw. „moje” – długie tyczki, przewyższające nawet słupy elektryczne, zakończone wieńcami kwiatów i girland. Cienkie drewniane tyczki są stawiane pionowo przed domami panien na wydaniu przez swoich narzeczonych zawsze w maju. W niektórych mijanych miejscowościach widzieliśmy nawet kilkanaście takich udekorowanych tyczek. Innym znakiem podtrzymywania tradycji są w Słowacji stroje ludowe. Kiedy przed południem przejeżdżaliśmy przez tę krainę, mijaliśmy ludzi udających się do kościołów, a wśród nich dziewczęta i kobiety w przepięknych, oryginalnych strojach ludowych. Przewodnik zwracał nam uwagę na inne elementy krajobrazu, a mianowicie osiedla cygańskie Romów, wyraźnie biedniejsze od rdzennych Słowaków. Zdaniem Eli, Słowacja wygląda biedniej niż Polska, chociaż tu nie całkiem się z nią zgadzam. Na Słowacji, w miejscowościach mniejszych niż nasza Kościerzyna, lub takich jak Wielki Klińcz, powstają m.in. nowoczesne hotele o europejskich standardach.
Z tej udanej wycieczki wróciliśmy szczęśliwie, mimo deszczowej aury, lekko zmęczeni, ale zadowoleni o godz. 17.30.

Poniedziałek, 1 czerwca 2009 r.
Przed południem miałem 4 zabiegi. Po południu spędziłem godzinę w bibliotece. Z Internetu dowiedziałem się o zgonie Stanisława Królaka, legendy Wyścigu Pokoju, który w niezwykłym 1956 roku zdobył I miejsce, pokonując m.in. reprezentantów ZSRR, co wtedy dla nas Polaków miało symboliczne, ale jednocześnie ogromne znaczenie psychologiczne. Na warszawskiej giełdzie nieoczekiwanie wysokie wzrosty: WIG +4,98%; WIG 20 +6,35%. Hurra! Nasze wielkie straty nieco zmalały! Trzecia wiadomość (jeszcze smutniejsza od pierwszej): kardynał Stanisław Dziwisz zganił Wandę Półtawską (ur. w 1921 r.) za publikację listów (do niej) Jana Pawła II. Moim zdaniem, zarówno nasz rodak papież jak i autorka publikacji „Beskidzkie rekolekcje. Dzieje przyjaźni księdza Karola Wojtyły z rodziną Półtawskich” (575 stron, Edycja Świętego Pawła, 2009) już teraz należą do grona świętych, a kardynał okazał się po prostu małostkowym zazdrośnikiem. Udało mi się kupić tę niezwykłą książkę już w lutym 2009 r. Nie rozumiem, dlaczego St. Dziwisz zareagował dopiero teraz i to w taki nieprzyjazny sposób. W. Półtawska, autorka wspomnień z Ravensbrück: „I boję się snów” zasługuje na najwyższe uznanie, szacunek i dozgonną wdzięczność nas wszystkich, a w szczególności katolików.

Wtorek, 2 czerwca 2009 r.
Przed południem miałem 3 zabiegi. Po obiedzie udałem się na dłuższy spacer aż do odległego urzędu pocztowego, aby wysłać kilka widokówek z pozdrowieniami z sanatorium w Szczawnicy, m.in. do szkoły w Grabowie Kościerskim. Po kolacji wybraliśmy się z Elą w kierunku ulicy Kunie. Malowniczą trasą (ok. 3 km) doszliśmy do ślicznego wodospadu Zaskalnik o wysokości 6 m. Nieco dalej, w Sewerynówce, wstąpiliśmy do przytulnego zajazdu (karczmy) „Czarda” („Lokal w głębi lasu, z dala od hałasu”), gdzie wypiliśmy grzańce (miód i wino). Z powrotem z powodu nieuwagi zapuściliśmy się w ul. Sopotnicką i zataczając ogromne koło musieliśmy wspinać się ścieżką po bardzo stromym zboczu. Wróciliśmy zmęczeni, ale zadowoleni z poznania kolejnych uroczych zakątków Pienin i Popradzkiego Parku Krajobrazowego.

Środa, 3 czerwca 2009 r.
Po południu udaliśmy się z Elą na dłuższą wędrówkę szlakiem żółtym na szczyt Bryjarka (679 m n.p.m.) górujący nad Szczawnicą. Bryjarka wznosi się ok. 230 m nad dno doliny Grajcarka (Grajcarek to rzeka u podnóża Małych Pienin, która uchodzi do Dunajca w Szczawnicy). W 1902 r. krakowska firma Józefa Góreckiego (ta sama, która wykonała krzyż na Giewoncie) wykonała i zamontowała krzyż żelazny na Bryjarce. Z wierzchołka, na którym stoi metalowy krzyż, podziwialiśmy piękny widok na Szczawnicę oraz Pieniny. Ten oświetlony w nocy krzyż był doskonale widoczny z naszego balkonu na XII piętrze „Hutnika”. Od krzyża na Bryjarce poszliśmy jeszcze znacznie dalej, aż do Schroniska PTTK pod Bereśnikiem (używa się też nazwy Bacówka pod Bereśnikiem) Jest to górskie schronisko turystyczne położone w Beskidzie Sądeckim w okolicach szczytu Bereśnik (843 m n.p.m.). Zostało otwarte dla turystów w 1989 r. Ze schroniska widzieliśmy wspaniała panoramę na Tatry oraz Pieniny. [Wcześniej, kiedy wspinaliśmy się pod górę, na eksponowanym na południe stoku Bereśnika dostrzegliśmy też znajdujące się wysoko (do 800 m n.p.m.) położone zabudowania należących do Szczawnicy Języków i Węglarzysk.] Zatrzymaliśmy się na chwilę w schronisku, aby wypić wyśmienite piwo grzane z sokiem malinowym. Należała się nam ta nagroda, ponieważ droga pod górę, którą pokonaliśmy z takim mozołem, na niektórych odcinkach była bardzo stroma i śliska. Powrót (cały czas w dół) był o wiele łatwiejszy. Po zasłużonej kolacji, o godz. 19.00 uczestniczyliśmy w nabożeństwie i mszy św. w intencji m.in. kuracjuszy uzdrowiska „Hutnik”.

Czwartek, 4 czerwca 2009 r.
Wypadała właśnie 20-sta rocznica pierwszych (częściowo) wolnych wyborów do sejmu i senatu, które miały miejsce 4 czerwca 1989 r. Z okazji 20 lat wolności wygłosiłem w jadalni do mikrofonu krótki toast wobec 220 osób konsumujących śniadanie. Rozległy się nawet nieśmiałe oklaski.
Po południu pojechaliśmy (już po raz drugi) na Słowację, tym razem do pobliskiego Czerwonego Klasztoru, który leży tuż przy Dunajcu, skąd doskonale widać całkiem niedaleko położone Pieniny i Trzy Korony (prezentujące się od strony słowackiej znacznie piękniej niż od polskiej). Miejscowość jest centrum turystycznym; znana przede wszystkim z dawnego klasztoru kartuzów i kamedułów – Czerwonego Klasztoru. Został on ufundowany przez węgierskiego magnata Kokosza Berzewiczego w 1319 r. Przy zespole klasztornym znajduje się restauracja, bufety, sklepy z pamiątkami. W klasztorze już od dawna nie ma żadnych zakonników. Jego zabudowania są obiektami muzealnymi udostępnionymi dla turystów. W pobliżu nad Dunajcem jest przystań flisacka, z której przez Przełom Dunajca spływają tratwy. W miejscowości funkcjonowało (do grudnia 2007) piesze przejście graniczne z polskimi Sromowcami Niżnymi, otwarte w 1998 r., a od sierpnia 2006 r. możliwe dzięki wybudowanej wiszącej kładce (łączącej Czerwony Klasztor z Polską).

Piątek, 5 czerwca 2009 r.
Po południu pojechaliśmy (po raz trzeci) na Słowację, tym razem do Aqua City w Popradzie, najbardziej ekologicznego ośrodka wypoczynkowego na świecie. Aqua City to przede wszystkim jednak wspaniały i relaksujący raj wodny oferujący kryte i odkryte baseny wypełnione ciepłą wodą geotermalną. Odległość od Szczawnicy do Popradu wynosi 85 km w jedną stronę (do granicy w Łysej 25 km). Wykupiliśmy bilety wstępu (w pakiecie po 10 € od osoby) od 17.00 do 22.00, czyli na 5 godzin. Ta opłata (zakodowana w chipie na ręku) pozwalała na korzystanie ze wszystkich 13 basenów i jacuzzi, zjeżdżalni i saun. Korzystaliśmy ochoczo z leczniczych właściwości bogatych w minerały wód geotermalnych, przekonani, że dla ciała i ducha dobry jest relaks w bąbelkowanej, delikatnej, ciepłej wodzie, w komfortowym otoczeniu, gdy naszego umysłu nie zaprzątało nic poza decyzją, do którego basenu przejść. Kulminacją pobytu w Aqua City okazał się pokaz świateł laserowych. Był to wizualny spektakl świateł i dźwięków na najwyższym światowym poziomie. Wykonane z dynamicznym rozmachem rewelacyjne efekty świetlne (z pełną paletą barw), perfekcyjnie zsynchronizowane ze wspaniałym i oszałamiającym podkładem muzycznym pozostawiły u mnie niezapomniane wrażenie.
W drodze do Popradu zachwycaliśmy się z bliskiej odległości bardzo wyraźną, niezwykłą panoramą Tatr Słowackich z wierzchołkami pokrytymi śniegiem i najwyższym szczytem otulonym chmurami. Jeszcze inna panorama (w drodze powrotnej) i majestat gór był widoczny nocą przy pełni księżyca.

Sobota, 6 czerwca 2009 r.
Po południu udaliśmy się na kolejną (czwartą) wycieczkę autokarową. Dojechaliśmy do Niedzicy i tam najpierw popłynęliśmy w 50 min. rejs widokowy wokół Jeziora Czorsztyńskiego statkiem-kawiarnią „Harnaś”. (Czorsztyn to wieś położona w powiecie nowotarskim, licząca obecnie 365 mieszkańców.) Jezioro Czorsztyńskie (=Zbiornik Czorsztyński) to zaporowy zbiornik wodny (retencyjny) na rzece Dunajec, na pograniczu Pienin i Gorców, powstały przez zbudowanie w Niedzicy zapory wodnej pomiędzy Pieninami Spiskimi i Właściwymi. (Inwestycję rozpoczęto w 1969 r. Budowę zapory niedzickiej zakończono w 1996 r.) Główną funkcją zbiornika jest ochrona przeciwpowodziowa doliny Dunajca, poprzez gromadzenie nadmiaru wody płynącej tą rzeką w czasie wezbrań. Ważną funkcją Zbiornika Czorsztyńskiego jest też produkcja energii elektrycznej przez elektrownię szczytowo-pompową o mocy 92 MW, usytuowaną w jego zaporze. Zapora główna posiada wysokość 56 m, długość ponad 400 m i szerokość w koronie 7 m. Spośród licznych walorów turystycznych okolic Zbiornika Czorsztyńskiego za najważniejsze uznaje się: przyrodę Pienińskiego Parku Narodowego, ruiny zamku w Czorsztynie i zamek w Niedzicy. (Budowa zapory udowodniła zasadność tej inwestycji, kiedy w 1997 r. zatrzymała falę powodziową podczas wielkiej powodzi, która by prawdopodobnie zatopiła miejscowości leżące pod obecną zaporą). Płynęliśmy blisko ruin gotyckiego zamku polskiego w Czorsztynie z XIV wieku. Znaczna rozbudowa zamku nastąpiła za czasów Kazimierza Wielkiego. W tym czasie zamek stał się jednym z ważniejszych założeń obronnych kraju, z uwagi na położenie przy rozwidleniu szlaków handlowych, w tym ważnej drogi handlowej i dyplomatycznej na Węgry. Usytuowanie na wyniosłej skale pozwalało na kontrolę znacznej części doliny Dunajca. Wzmianki historyczne potwierdzają obecność na zamku Kazimierza Wielkiego, Ludwika Węgierskiego, św. Jadwigi Królowej, Władysława Warneńczyka. (Zamek pełnił też funkcję komory celnej, a później siedziby starostów). Od 1420 r. na zamku w Czorsztynie rezydował Zawisza Czarny (sławny polski rycerz, niepokonany w licznych turniejach, symbol cnót rycerskich), który piastował tam urząd starosty spiskiego. W 1655 r. na zamku zatrzymał się król Jan Kazimierz w drodze na Śląsk. Ruin zamku w Czorsztynie nie zwiedzaliśmy.
Po przeciwległej stronie Dunajca nad skarpą jeziora wznosi się średniowieczny węgierski zamek w Niedzicy. Ten zamek zwiedziliśmy z przewodnikiem (najpierw pokazał nam wozownię, a w niej m.in. bryczki i sanie). Zamek Dunajec w Niedzicy to średniowieczna warownia znajdująca się na prawym brzegu Zbiornika Czorsztyńskiego we wsi Niedzica Zamek, na obszarze Polskiego Spisza lub Zamagurza (Pieniny Spiskie). Zamek ten został wzniesiony najprawdopodobniej w początkach XIV w. przez węgierskiego kolonizatora ziem granicznych Rykolfa Berzeviczego ze Strążek. Początkowo zamek stanowił węgierską strażnicę na granicy z Polską. Po zakończeniu I wojny światowej zamek znalazł się na terytorium Polski, choć aż do 1945 r. pozostawał własnością węgierskiego ródu Salomonów. Wg legendy - przynajmniej w części potwierdzonej - pod koniec XVIII wieku na zamku i w jego okolicy rezydowali Inkowie: potomkowie Tupaca Amaru II oraz część arystokracji, uciekający przed hiszpańskimi prześladowaniami. Na terenie zamku inkascy zbiegowie mieli też ukryć część skarbu przeznaczonego - prawdopodobnie - na sfinansowanie powstania przeciw Hiszpanii. (Jedną z najbardziej tajemniczych kart w historii zamku jest odnalezione, podobno tuż po II wojnie światowej, inkaskie "kipu" – rodzaj zapisu informacji pismem węzełkowym, które zawiera ponoć informacje o ukrytym skarbie). W części muzealnej mogliśmy zobaczyć tzw. komnaty Salamonów, wyposażone w przedmioty z XVI-XIX w. Drewniane schody prowadziły nas na taras widokowy. Przez kolejną bramę weszliśmy do zamku górnego i do zamkowych lochów, które służyły jako piwnice, a także jako więzienie (obecnie urządzono tu tzw. izbę tortur). Na skraju dziedzińca zamku górnego podziwialiśmy studnię wykutą w litej wapiennej skale na głębokość ponad 60 m. W tzw. Izbach Pańskich na zamku górnym widzieliśmy: salę myśliwską, izbę żupną i izbę straży. Zamek był plenerem m.in. serialu telewizyjnego „Janosik”.

Niedziela, 7 czerwca 2009 r.
Odbywały się wybory do Europarlamentu. W Polsce wybierano 50 europarlamentarzystów. Nie uczestniczyliśmy, bo nie mieliśmy zaświadczeń z naszej gminy.
Po południu poszliśmy na spacer do kaplicy Sewerynówka, (tą samą trasą jak we wtorek, 2 czerwca, ale nieco dalej). Kaplicę ufundowali przed II wojną światową lwowscy nauczyciele i katecheci. Mogliśmy zobaczyć ją tylko z zewnątrz, bo była zamknięta. W lipcu i sierpniu są odprawiane mszę św. w niedziele o godz. 17.00. Teren przylegający do kapliczki wymaga gruntownego sprzątania. Wracając zatrzymaliśmy się w znanym już nam zajeździe Czarda, gdzie wypiliśmy grzane piwo i miód pitny oraz zjedliśmy wyśmienitą szarlotkę.

Poniedziałek, 8 czerwca 2009 r.
Jak zwykle po południu wyruszyliśmy z Elą na wycieczkę. Pojechaliśmy busem do odległego o 7 km wąwozu Homole, gdzie dołączyliśmy do naszej grupy z „Hutnika”. Wąwóz ten – znajduje się w Małych Pieninach, w miejscowości Jaworki koło Szczawnicy. Ma długość ok. 800 m. Tworzy głęboki kanion o bardzo stromych ścianach dochodzących do 120 m wysokości. Dnem tego bardzo znanego wąwozu, uważanego za jeden z najpiękniejszych w Polsce, płynie potok Kamionka, który tworzy liczne kaskady, a w jego korycie znajdują się ogromne głazy. Płynie nim kryształowo czysta woda. Od 1963 r. jest rezerwatem przyrody, licznie odwiedzanym przez turystów i wycieczki szkolne. Dość strome podejście ułatwiają drewniane stopnie i poręcze. Towarzyszył nam szum potoku spadającego po kaskadach. Potok rozwidla się w kilku miejscach.
Potem zwiedziliśmy pobliska łemkowską cerkiew w Jaworkach. Jest to dawna, murowana cerkiew greckokatolicka wzniesiona w 1798 roku. Sklepienie i ściany pokryte są polichromią. Wnętrze skrywa cenny zabytek - kompletny ikonostas z końca XVIII wieku, jak w świątyniach prawosławnych. Uderza w nim niezwykłe bogactwo elementów dekoracyjnych. Wart uwagi jest również znajdujący się w prezbiterium obraz Św. Jana Ewangelisty malowany na desce na złotym tle. Obok kościoła znajduje się stary cmentarzyk. Cerkiew w Jaworkach pw. św. Jana Chryzostoma, jest obecnie też kościołem pw. św. Jana Chrzciciela. Świątynia stanowi świadectwo kultury Łemków, którzy są chrześcijanami obrządku grekokatolickiego.

Wtorek, 9 czerwca 2009 r.
Po południu pojechaliśmy (naszym autem) do Starego Sącza (9 tys. mieszkańców) odwiedzając Barbarę Bielak (Król), koleżankę Eli z czasów studiów na WSP w Opolu. Ela utrzymywała z nią luźny kontakt korespondencyjny i telefoniczny, ale w realu spotkały się po raz pierwszy po 36 latach (od 1976 r.) Zostaliśmy podjęci bardzo gościnnie. Przed 2 laty Basię dotknęła wielka tragedia: jej ukochany mąż został na przejściu dla pieszych śmiertelnie potrącony przez pirata drogowego. Ona wciąż bardzo cierpi, mimo, że ma dwie wspaniałe córki i wnuczkę Kingę. Wspólnie z Basią zwiedziliśmy kościół klasztoru sióstr klarysek - ufundowany przez św. Kingę (uczestniczyliśmy też w nabożeństwie ze mszą św.). Ze zdziwieniem zauważyłem pod chórem tablicę informującą, że została tutaj pochowana Królowa Jadwiga, żona Władysława Łokietka, a matka Kazimierza Wielkiego, która po śmierci męża, zamieszkała w klasztorze sióstr klarysek. Klaryski maja bardzo surową regułę zakonną - od 750 lat są całkowicie odizolowane od świata. Jedynym wyjątkiem był rok 1999, kiedy mogły wyjść z klasztoru na spotkanie z Janem Pawłem II. Po zwiedzeniu świątyni udaliśmy się na miejsce spotkań podczas pielgrzymki papieża na błoniach w 1999 r. - gdzie obejrzeliśmy oryginalny ołtarz papieski i centrum-muzeum Jana Pawła II. To miejsce magiczne w Starym Sączu.

Wpisałem się do księgi pamiątkowej. Kiedy robiliśmy sobie fotografie na jezdni w centrum miasta, przejeżdżający właśnie tamtędy burmistrz Marian Cycoń, jak przystało na prawdziwego gentlemana, zatrzymał się, abyśmy mogli dokończyć sesję zdjęciową. Jadąc do i z powrotem podziwialiśmy niezwykłe piękno pienińskich krajobrazów, ponieważ droga na przestrzeni kilkunastu kilometrów prowadzi tuż przy samym Dunajcu. Po powrocie zdążyliśmy jeszcze mimo zapadającego zmierzchu zrobić zdjęcie z posągiem górala na wyspie przy wjeździe do Szczawnicy.

Środa, 10 czerwca 2009 r.
Po południu spacerowaliśmy po Szczawnicy przy wyciągu na Palenicę; po parku dolnym koło kościółka; zwiedziliśmy stary, bardzo zdewastowany cmentarz (na jednym z grobów zauważyłem nawet nazwisko Brzeziński). Do zrujnowanego i zarośniętego chwastami cmentarza, tej jakże smutnej wizytówki miasta, przylega miejsce pochowania Szalay'a z kapliczką. [József Szalay (Szalaj) (1802-1876) - Węgier, uznawany za twórcę uzdrowiska w Szczawnicy.] Są tam dwie tablice - jedna upamiętnia jego śmierć w 1876 r. (z 1996 r.) Druga, w językach węgierskim i polskim, została ufundowana przez Węgrów, rodaków Szalay'a.

Czwartek, 11 czerwca 2009 r.
Święto Bożego Ciała, kościelne i państwowe, dzień wolny od pracy i zabiegów. Przed południem poszliśmy do kościoła na mszę św., a potem uczestniczyliśmy w procesji do drugiego ołtarza włącznie. Potem z powodu deszczu (nie mieliśmy parasoli) zrezygnowaliśmy i odczekawszy wróciliśmy do domu.
Po południu w pijalni na piętrze obejrzeliśmy wystawę ikon Roberta Rumina. Później poszliśmy na spacer do wyciągu na Palenicę, a potem przy słonecznej pogodzie w dół dopływu Dunajca o nazwie Grajcarek, aż za willę Koliba. Spacer wzdłuż Grajcarka jest bardzo przyjemny; idzie się polbrukiem równoległym do drogi rowerowej. W ramach gimnastyki, co kawałek przebiegałem poprzecznie przez rzeczkę w obie strony po betonowych bloczkach położonych na dnie tego płytkiego dopływu. Wieczorem zamierzaliśmy pójść na występy chóru do kościoła, ale przeszkodziła nam gwałtowna ulewa. Zostaliśmy więc w salonie telewizyjnym, gdzie popijając drinki, gawędziliśmy z zaprzyjaźnionymi kuracjuszami.

Piątek, 12 czerwca 2009 r.
Po południu uczestniczyliśmy w największej atrakcji Pienin - w spływie przełomem Dunajcem. Najkrócej ujmując: był to ponad dwugodzinny spływ ze Sromowiec Kątów do Szczawnicy najpiękniejszym przełomem rzecznym w Europie. Zachwycaliśmy się niezapomnianymi widokami na szczyty Pienin z tratwy prowadzonej przez dwóch flisaków. Średnia głębokość Dunajca sięga do pasa, ale najgłębsza wynosi aż 18 metrów. (Cena 55 zł od osoby.) Po drodze wśród urozmaiconych pejzaży widzieliśmy na rzece kaczki z kaczątkami, czarne bociany, a nawet pstrągi i głowacice. (Głowacica to rzadko spotykana, tajemnicza, drapieżna ryba, żyjąca jedynie w Dunajcu, Popradzie i Sanie.) Przepłynęliśmy kilkanaście kilometrów Dunajcem stanowiącym granicę polsko-słowacką (granica państwowa przebiega środkiem rzeki}. Widzieliśmy Trzy Korony (982 m) z bliskiej odległości z różnych punktów i perspektyw, m.in. z pobliżu Czerwonego Klasztoru, potem schronisko PTTK "Trzy Korony", Sokolicę (747 m), Hukową Skałę, skały "Siedem mnichów", Ostrą Skałę (600 m), zwężenie "Zbójnicki Skok", Świnia Skała (1000 m). Prawie osłupieliśmy na widok (niczym w kanionach Ameryki Północnej), niemal pionowego, 300 metrowego urwiska, opadającego ku rzece spod szczytu Sokolicy.

Sobota, 13 czerwca 2009 r.
Jak zwykle po południu przeżyliśmy kolejną atrakcję. Pojechaliśmy naszym autem (zabierając dwie zaprzyjaźnione kuracjuszki) do Bukowiny Tatrzańskiej. Jechaliśmy przez Długi Targ (specjalnie dla jednej z kuracjuszek do dworca PKP, skąd można dojechać bezpośrednio m.in. do Bydgoszczy), pokonując w jedną stronę (od Szczawnicy) trasę o długości 75 km. (Powrotna droga była już krótsza: tylko 60 km.) W grudniu 2008 r. otwarto tu kompleks rekreacyjny Terma Bukowina, w skład którego wchodzi m.in. aquapark z dwunastoma basenami geotermalnymi. Chciałem porównać baseny w Polsce z tymi, które funkcjonują na Słowacji w Popradzie, gdzie byliśmy w piątek, 5 czerwca br. Wykupiliśmy pakiet na 4,5 godz. za 49 zł od osoby. Termy bukowiańskie są centrum rozrywki dla całych rodzin, ośrodkiem uzdrowiskowym i rehabilitacyjnym. Obiekty termalne obejmą 12 basenów: 6 wewnętrznych i 6 zewnętrz­nych. Temperatura wody w basenach utrzymuje się w granicach 28-36°C. Mieliśmy dość czasu, aby popływać prawie we wszystkich. Niektóre nazwy basenów zapadają same w pamięci, np. bulgotnik, niebieska dolina, jaskinia (czyli grota skalna z bystrym potokiem), moczydełko, wartka rura (tzn. zjeżdżalnia o dł. aż 100 m!; zarazem bardzo wysoka; z jej najwyższego tarasu widziałem piękną panoramę bliższych i dalszych okolic). Najbardziej przypadł nam do gustu basen rekreacyjny z hydromasażem (zresztą miejsc z leczącym i ozdrowieńczym hydromasażem jest tam więcej). Moim zdaniem, kompleks wodny w Bukowinie Tatrzańskiej pod wieloma względami przewyższa Aqua City w Popradzie, tyle tylko, że na razie nie ma jeszcze pokazu świateł laserowych. Zrelaksowani, chociaż lekko zmęczeni wróciliśmy ok. 21.30 do naszego "Hutnika" w Szczawnicy.

Niedziela, 14 czerwca 2009 r.
Po mszy św. w kościele św. Wojciecha poszliśmy do Muzeum Pienińskiego. Od początku XX wieku Szczawnica chciała mieć muzeum. Starał się o to bardzo etnograf i malarz Konstanty Kietlicz-Rayski. Z pisarzem Janem Wiktorem skupował i gromadził sztukę ludową i eksponaty etnograficzne. Ale Muzeum Pienińskie w Szczawnicy otwarto dopiero w 1959 roku. Trzy lata później budynek uległ zniszczeniu podczas pożaru. Drugi raz go otwarto w 1972 roku. Od 19 lat jest oddziałem Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu i nosi imię Szalaya - twórcy uzdrowiska Szczawnica. Muzeum zajmuje pierwsze piętro zabytkowej XIX-wiecznej willi "Pałac" położonej w centrum Szczawnicy, przy placu Dietla. Jest placówką regionalną o charakterze etnograficzno-historycznym. Część etnograficzna ukazuje architekturę regionalną, wyposażenie wnętrz oraz przedstawia eksponaty dotyczące pasterstwa, rolnictwa, łowiectwa, rybołówstwa i tkactwa. Ważną częścią ekspozycji etnograficznej jest wystawa prezentująca strój górali szczawnickich. Są też godła miejscowych domów - dziś zastąpiły je numery. Szczególną uwagę zwróciliśmy na ekspozycję historyczną obejmującą tematy: "Szczawnica częścią Starostwa Czorsztyńskiego", "Józef Szalay twórcą i organizatorem kurortu", "Krakowska Akademia Umiejętności właścicielką Szczawnicy", "Szczawnica własnością Adama Stadnickiego w latach 1909-1948", "Druga wojna światowa na terenie Pienin".
W Muzeum udostępniona jest także "Izba Jana Wiktora", miłośnika i piewcy Pienin, z autentycznymi pamiątkami, pochodzącymi ze szczawnickiego mieszkania pisarza.
Nie każdy wie, że kilka dni przed wybuchem Powstania Warszawskiego (pod koniec lipca 1944 r.), w Szczawnicy partyzanci złapali za broń przeciwko Niemcom. Od momentu Powstania, tereny od Szczawnicy, Krościenka, Tylmanowej, Ochotnicy, Maniów aż po Dębno – Hubę Niemcy nazwali i ogłosili „Banditenland”, który trwał do czasu wkroczenia wojsk radzieckich frontowych na tereny Gorców, Pienin i Podhala, czyli do 25 stycznia 1945 roku. O tym ciekawym, lecz mało znanym epizodzie wojennym dowiedzieliśmy się w Muzeum. Zdziwiło nas, że w niedzielę, mimo bezpłatnego wstępu, byliśmy (Ela i ja) jedynymi zwiedzającymi.

Po południu Polskimi Kolejami Linowymi (wyciągiem krzesełkowym) pojechaliśmy na Palenicę (722 m npm). Kolejka linowa na szczyt ma 787 m długości, pokonując 263 m różnicę wysokości. (Wjazd w dwie strony kosztował 12 zł od osoby.) Z Palenicy pospacerowaliśmy jeszcze wyżej prawie do samej Szafranówki (747 m npm). Przy słonecznej pogodzie i doskonałej widoczności napawaliśmy się bliższym widokiem Beskidów i panoramą Tatr w oddali.

Poniedziałek, 15 czerwca 2009 r.
Po zabiegach jeszcze przed południem spacerując po Szczawnicy kupiliśmy pamiątkowe upominki dla naszych córek, zięciów i wnuczek.
Po południu skończyłem czytać książkę Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetko "Marek Edelman. Życie. Po prostu", którą nabyłem już w 2008 r. To niezwykle interesująca lektura, chociaż niektóre fragmenty są kontrowersyjne. Rozjaśniła mi w głowie niektóre sprawy, pomogła lepiej zrozumieć problem Żydów w Polsce. Poza tym opowiada (mniej więcej chronologicznie) o najnowszej historii naszego kraju, w której ja, urodzony w 1950 r. też w jakiś sposób świadomie uczestniczyłem od 1968 r. Myślę, że każdy Polak powinien ją przeczytać.
Nasz pobyt w sanatorium szybko dobiega końca, dlatego wieczorem poszliśmy na ostatnią dyskotekę. Taniec, obok pływania, to najlepsza forma gimnastyki, więc przy dobrej muzyce wszyscy tańczyliśmy jak zwykle z radością i entuzjazmem, w przerwie konsumując wyśmienite kiełbaski z grilla.

Wtorek, 16 czerwca 2009 r.
Ela rozpoczęła przygotowania do jutrzejszego wyjazdu (przede wszystkim pakowanie). Poszedłem po raz ostatni do szczawnickiej biblioteki, gdzie skorzystałem z Internetu, m.in. doładowałem komórkę Eli z naszego konta internetowego. W "Hutniku" w NFZ pielęgniarka o imieniu Halina po moich usilnych błaganiach raczyła wypisać mi "Zaświadczenie o pobycie w sanatorium".
Po południu udaliśmy się na ostatni, długi spacer od wyciągu na Palenicę wzdłuż Grajcarka aż na Słowację (w obie strony ok. 10 km) Forsowna marszruta była dość męcząca, tym bardziej, że z powrotem wzmogliśmy tempo, aby zdążyć na kolację.

Środa, 17 czerwca 2009 r.
Wstaliśmy nieco wcześniej, bo o 6.30. Przed śniadaniem miałem ostatnie 3 zabiegi. Odebrałem dokumentację (dokładniej: kartę informacyjną leczenia sanatoryjnego) w gabinecie lekarskim. Tę kartę i zaświadczenie przesłałem faksem do szkoły w Grabowie. Ponosiłem bagaże do auta. Wyjechaliśmy o 9.40. Szczawnica i niebo żegnało swoich najlepszych kuracjuszy rzęsistym deszczem, ale już od Krościenka nad Dunajcem pogoda się poprawiła, przestało padać, zaświeciło słońce. W Krościenku zatrzymaliśmy się przy kościele, aby odwiedzić grób ks. Franciszka Blachnickiego (1921-1987), założyciela Ruchu Światło-Życie. Nie była nam jednak dana taka możliwość, bo dolny kościół, gdzie jest pochowany wielki kapłan, zastaliśmy zamknięty.
Następny przystanek to Łopuszna. W Łopusznej dorastał, uczęszczał do szkoły powszechnej i mszę prymicyjną odprawił ks. Józef Tischner (ur. 1931 r.) Na miejscowym cmentarzu znajduje się jego grób, a w centrum miejscowości budynek "Tischnerówka", w którym znajduje się izba pamięci ks. J. Tischnera. Dla mnie bytność w muzeum wielkiego kapłana i filozofa stanowiła bardzo emocjonalne przeżycie. W latach 1980-1981 w "Tygodniku Powszechnym" czytałem serię jego tekstów wydanych później jako Etyka Solidarności (1981) identyfikując się z zawartą w nich treścią. Jego kazanie wygłoszone na I Zjeździe Solidarności (w 1981 r.) zaliczono w poczet oficjalnych dokumentów zjazdowych. Ela zrobiła mi zdjęcie przy oryginalnym biurku J. Tischnera. Potem pomodliliśmy się przy jego grobie. (Zmarł 28 czerwca 2000 r., walcząc z nowotworem krtani.) Jan Paweł II w telegramie po śmierci Tischnera napisał: był człowiekiem Kościoła, zawsze zatroskanym o to, by w obronie prawdy nie stracić z oczu człowieka.
Z Łopusznej pojechaliśmy przez Nowy Targ, skąd zboczyliśmy do Ludźmierza, gdzie zwiedziliśmy słynne Sanktuarium Matki Boskiej Podhala. Modliliśmy się przy figurze Madonny Ludźmierskiej blisko ołtarza.
Potem jechaliśmy dalej omijając Rabkę Zdrój, przejeżdżając przez Chabówkę, Skawę, Jordanów, Maków Podhalański, Suchą Beskidzką do Wadowic, gdzie spędziliśmy kilka godzin, zwiedzając miasto rodzinne Karola Wojtyły, późniejszego papieża Jana Pawła II. Wadowice (19 tys. mieszkańców) to miejsce szczególne. W pięknej świątyni modliliśmy się przy obrazie Matki Boskiej Bolesnej, potem przy chrzcielnicy, gdzie ochrzczono Karola Wojtyłę. Zwiedziliśmy też dom-muzeum, gdzie urodził się przyszły zwierzchnik całego Kościoła katolickiego na świecie. Wreszcie popijając kawę na rynku - Placu Jana Pawła II, skonsumowaliśmy słynne wadowickie kremówki.
Potem przejeżdżaliśmy przez Zator, Babice, Chrzanów, Trzebinię, Lgotę, Olkusz, Klucze, Rodaki, Ogrodzieniec, Zawiercie, Myszków, Poraj, Poczesną (tu wjechaliśmy na drogę nr 1), Częstochowę. Po 19.30 dotarliśmy szczęśliwie do Kłobucka, gdzie zostaliśmy na nocleg.

Czwartek, 18 czerwca 2009 r.
Dzień powrotu do domu do Wielkiego Klińcza. Wyjechaliśmy z Kłobucka o 9.40 przez Częstochowę. Zazwyczaj przejeżdżamy przez Łódź (747 tys. mieszkańców). Tak było i tym razem. Łódź wywołuje u mnie zawsze silne emocje, a zwłaszcza po przeczytaniu w Szczawnicy książki o Marku Edelmanie, (ostatnim żyjącym przywódcy powstania w getcie warszawskim w 1943 r., wybitnym kardiologu, od 1945 r. stale mieszkającym w Łodzi) jeszcze większe. Nasza wnuczka Julia Tubis (córeczka Beaty) tuż po urodzeniu w listopadzie 2001 r. została przewieziona wojskową awionetką z Gdańska właśnie do łódzkiego Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki. Instytut ten jest jednym z największych wysokospecjalistycznych ośrodków medycznych w Polsce. W celu ratowania śmiertelnie zagrożonego życia maleńkiej Julii konieczna była natychmiastowa operacja serca. Operację tę z powodzeniem przeprowadził prof. dr hab. n. med. Jacek Moll, Kierownik Kliniki Kardiochirurgii ICZMP. Mówię o tym dlatego, że M. Edelman na stronie 291, wspomnianej wcześniej książki, wymienia Jacka Molla (ur. 1949 r.), nazywając go "świetnym kardiochirurgiem". Rodzice Julii (a my też) zawsze z największą wdzięcznością wspominamy wybitnego operatora, bo nasza wnuczka (przeszła do drugiej klasy szkoły podstawowej) rozwija się dzięki niemu doskonale, wspaniale biega, tańczy i pływa jak ratownik.
Z Łodzi jechaliśmy przez Włocławek, omijając Toruń, potem w Warlubiu skręciliśmy w kierunku Kościerzyny. Po 17.30 bez żadnych przygód wjechaliśmy na naszą posesję przy ul. Słonecznej w Wielkim Klińczu, rozpoczynając aklimatyzację po powrocie z 23-dniowego pobytu poza domem.