wtorek, 28 sierpnia 2012

W Moskwie (13.08. - 27.08.2012)

.
W Moskwie (część I)
W dniach od 13-go do 27-go sierpnia 2012 r. mieliśmy okazję (moja żona i ja) spędzić dwa tygodnie w Moskwie, stolicy Federacji Rosyjskiej, największym mieście Rosji i Europy liczącym 10 mln mieszkańców (całą aglomerację zamieszkuje aż 14,5 mln). Znana jest filozoficzno-religijna teoria: Moskwa - Trzeci Rzym (drugim był Konstantynopol). Żeby uniknąć problemów z wizami białoruskimi wybraliśmy drogę lotniczą. Wizy rosyjskie bez żadnych problemów uzyskaliśmy w Konsulacie Federacji Rosyjskiej w Gdańsku za pośrednictwem biura podróży. W Moskwie przebywałem już wcześniej przez 2 miesiące, ale to było bardzo dawno temu, bo w 1981 r. (31 lat temu) w poprzednim wieku. W ciągu tych lat wiele się zmieniło, przede wszystkim ustrój. Nowy system pozwala korzystać ze swobód demokratycznych, są przestrzegane prawa człowieka. Odrodziły się różne organizacje religijne, w tym największa spośród nich Rosyjska Cerkiew Prawosławna. Za komuny w całej Moskwie było czynnych zaledwie kilka cerkwi, obecnie kilkadziesiąt.


Wstępując do otwartych od rana do wieczora (nawet w dni powszednie) prawosławnych świątyń spotykaliśmy przy świętych ikonach i mnóstwie świec rozmodlonych żarliwie wiernych i czuliśmy prawdziwego ducha Prawosławia. Wśród nich sporo ludzi młodych. Odradzają się ludowe tradycje związane z Cerkwią
We wtorek, 14-go sierpnia Cerkiew obchodziła Miodny Spas.


W cerkiewnych stoiskach i sklepikach sprzedawano różne gatunki poświęconego miodu. Potem obok Kremla spotkaliśmy mnóstwo stoisk z miodem z całej Rosji i Wspólnoty Niepodległych Państw, m.in. z Kirgizji, bo akurat tam [obok Kremla] urządzono Jarmark Miodu.


Ponieważ właściciele stoisk gorliwie zachęcali do konsumpcji, delektowaliśmy się wieloma gatunkami miodu i uznaliśmy, że wszystkie są bardzo dobre. W pobliżu Kremla byliśmy też na Placu Czerwonym przy Soborze Wasilija Błogosławionego, który jest niezwykle piękną perłą prawosławnej architektury. Znajduje się tam pomnik, który ma związek z dziejami Polski. Dokładnie 400 lat temu (w 1612 r.) Polacy i Litwini zajmujący Kreml zostali stamtąd usunięci przez pospolite ruszenie pod wodzą Minina i Pożarskiego.


Tuż obok Kremla znajduje się GUM (Gławnyj Uniwiersalnyj Magazin), czyli Główny Dom Towarowy.


Zachwycaliśmy się przepięknie urządzonymi wnętrzami stoisk najlepszych marek obuwia, odzieży, perfum i innych dóbr z całego świata, ale towary w GUM-ie są dostępne raczej dla ludzi bardzo zamożnych. Skoro mowa o zakupach to trzeba dodać, że w Moskwie są też sklepy dla zwykłych zjadaczy chleba. My robiliśmy zakupy w supermarketach, gdzie ceny są tylko niewiele wyższe niż w Polsce, lub prawie takie same. Wszędzie wszystko można kupować za ruble (przy czym 10 rubli to w zaokrągleniu 1 zł). Wygodnie jest mieć ze sobą kartę debetową Visa, bo w licznych bankomatach można wybierać ruble. Nasz bank (Millennium) pobiera w Rosji niezależnie od wypłacanej kwoty opłatę w wysokości 9 zł.

Obok Muzeum Historycznego widzieliśmy pomnik Marszałka Gieorgija Żukowa (1896-1974), który w maju 1945 r. odbierał Defiladę Zwycięstwa na Placu Czerwonym.


Niedaleko Kremla przy ul. Ochotnyj Riad, d. 1 znajduje się siedziba parlamentu Federacji Rosyjskiej Gosudarstwiennaja Duma licząca 450 deputowanych.


Pod Murem Kremlowskim w Parku Aleksandrowskim podeszliśmy do Grobu Nieznanego Żołnierza - Wiecznego Ognia i Gwiazd Miast-Bohaterów. Zauważyłem, że na zewnętrzne elewacje GUM-u i Wieży Spasskiej powróciły symbole religijne, m.in. Patron Moskwy – Św. Jerzy pokonujący smoka. Odbudowano też zniszczoną w 1936 r. cerkiew przy wejściu do Kremla. W Parku Aleksandrowskim są też wspaniałe fontanny.
Warto wiedzieć, że optymalnym środkiem poruszania się po olbrzymiej Moskwie jest metro. Jeden przejazd kosztuje 28 rubli – ponad 2,80 zł), ale przy przesiadaniu się na inną linię bez wychodzenia na powierzchnię nie trzeba kupować następnego biletu. Praktycznie można by jeździć na ten sam bilet przez cały dzień pod warunkiem nie wychodzenia na powierzchnię. My wykupiliśmy dwukrotnie bilety na 20 przejazdów, co w sumie kosztowało nieco taniej niż w przypadku kupowania pojedynczych biletów. Metro wybudowane głównie w latach 30-ych ubiegłego wieku samo w sobie jest wielką atrakcją turystyczną. Większość stacji wykładana pięknym marmurami w różnych kolorach, zdobiona płaskorzeźbami lub posągami przypomina raczej pałace niż przystanki kolejki podziemnej. Oprócz metra w Moskwie zachwycało nas jeszcze wiele innych miejsc i ludzie. U nas czasami traktujemy Rosjan stereotypowo. W czasie naszego pobytu w ich stolicy mieszkańcy odnosili się do nas bardzo przyjaźnie i życzliwie.
W niedziele jeździliśmy do kościoła katolickiego przy ul. Mała Gruzińska 27/13. Wysiadaliśmy na stacji metra o długiej nazwie “Ulica 1905 goda”. Stamtąd spacerkiem nie było daleko do ulicy Mała Gruzińska, gdzie zachwycaliśmy się piękną sylwetką świątyni w stylu neogotyckim, której budowę ukończyli Polacy w 1911 r.










Kościół zamknięto w 1937 r. Początkowo urządzono w nim akademik, w 1956 r. w budynku znalazło siedzibę przedsiębiorstwo projektowe, które podzieliło wnętrze na 4 kondygnacje. Został on zwrócony wiernym po wielu naciskach dopiero w 1996 r. Od tego momentu trwała renowacja kościoła prowadzona głównie przez polskie przedsiębiorstwa. W 1999 r. kościół został uroczyście poświęcony i otrzymał status katedry. W katedrze odprawiane są msze św. w językach: rosyjskim, koreańskim, angielskim, francuskim, hiszpańskim, ormiańskim oraz po łacinie. My uczęszczaliśmy na msze św. w j. polskim odprawiane o godz. 13.00. Kościół jest usytuowany na rozległej posesji. Wnętrze zachwyca neogotyckimi smukłymi kształtami filarów, symetrią i harmonią całości. Podczas naszej pierwszej bytności w świątyni podeszła do nas filigranowa pani w dojrzałym wieku (80 l.) i po rosyjsku opowiedziała o historii kościoła. Okazało się, że Ludmiła Wasiliewna urodziła się w Moskwie w 1932 r., jej ojciec pochodził z Białegostoku. Ukończyła teologię już po upadku komuny. Zaimponowała nam doskonałą pamięcią, niespożytą energią i znajomością trzech języków obcych (oprócz rosyjskiego). Od pani Ludmiły dowiedzieliśmy się, że w bloku naprzeciwko mieszkał Włodzimierz Wysocki (1938-1980), niezwykle popularny i bardzo lubiany pieśniarz rosyjski, którego piosenki w Polsce i byłym ZSRR śpiewało prawie całe nasze pokolenie.


Potem podeszliśmy do tego bloku i bez trudu zauważyliśmy na fasadzie gmachu pamiątkową tablicę ku jego czci. Niedaleko znajduje się wielki (kilka kondygnacji) dom towarowy “Detskij Mir” (“Świat Dziecka”).


Najstarszą częścią Moskwy jest Kreml z przylegającym do niego Placem Czerwonym. Kreml jako warownia został założony przez księcia Jurija Dołgorukiego na lewym brzegu rzeki Moskwy w 1147 r. Obecnie jest to największa atrakcja turystyczna z licznymi zabytkami najwyższej klasy. (Szczególnym powodzeniem cieszy się tam Zbrojownia, czyli Skarbiec, który zajmuje część Wielkiego Pałacu Kremlowskiego). Ponad pół godziny stałem w kolejce po bilety (po 350 rubli = ponad 35 zł od osoby) Przy pięknej słonecznej pogodzie wkroczyliśmy na terytorium Kremla. Przypomnieliśmy sobie, że nasi rodacy byli już tu przed nami i zostali w 1612 r. wypędzeni (dokładnie 400 lat temu). W 1812 r. (200 lat temu) Moskwę i Kreml zajęły wojska Napoleona, ale one również zostały przepędzone. Nas na szczęście nikt nie wyganiał. Spokojnie i swoim tempem oglądaliśmy zabytkowe budowle Kremla. Obejrzeliśmy największe na świecie: armatę i dzwon. Armata (Car-Puszka) została odlana z brązu w 1586 r.


Oddano z niej tylko jeden strzał. Natomiast nigdy nie była użyta w działaniach bojowych. Dzwon (Car-Kołokoł) został odlany z brązu w 1735 r. Waży 200 ton i nigdy nie zadzwonił, a jego odłamany kawałek waży 11 ton. Potem zwiedziliśmy wnętrza obiektów sakralnych, gdzie oglądaliśmy największe arcydzieła sztuki Prawosławia:
- Sobór Zaśnięcia NMP (Sobór Uspieński). Była to główna świątynia Państwa Moskiewskiego. Jest najstarszą w pełni zachowaną budowlą Moskwy. Zbudowany w latach 1475—1479 przez włoskiego architekta Arystotelesa Fioravantiego.


- Sobór Zwiastowania (na zdjęciu powyżej),
- Sobór Archangielski, gdzie są pochowani carowie, m.in. Iwan Groźny (W tym obiekcie znajdują się łącznie aż 54 nagrobki władców Rosji i członków ich rodzin.)
- Pałac patriarchy i sobór 12 apostołów,
- Cerkiew Złożenia Szat,
- Dzwonnica Iwana Wielkiego, o wysokości 81 metrów (widzieliśmy tylko z zewnątrz).
Budowniczowie tych świątyń ściągnięci w XIV-XV w. z Włoch potrafili połączyć cechy architektury rosyjskiej z elementami renesansu włoskiego. Za komuny świątynie zostały zmienione w galerie sztuki sakralnej, którą to funkcję pełnią do tej pory. Wśród ikon znajdują się arcydzieła A. Rublowa i Teofana Greka.

Zawsze kiedy jesteśmy za granicą szukamy polskich śladów. W Moskwie oprócz wspomnianego już kościoła katolickiego zbudowanego przez Polaków udało nam się odnaleźć pomnik naszego wielkiego rodaka Jana Pawła II (1920-2005), umieszczony na terenie Wszechrosyjskiej Państwowej Biblioteki Literatury Obcej ( http://www.libfl.ru ), ul. Nikołojamskaja 1. Pomnik został odsłonięty 14 października 2011 r.


Pojawiły się pewne problemy, bo wydawało się blisko, a od stacji metra Taganskaja trzeba było jeszcze przejść spory kawałek pieszo. Dotarliśmy jednak do biblioteki, celu naszej wyprawy.


Po wejściu na posesję ogromnego, niezbyt ładnego gmaszyska, znaleźliśmy się w atrium, gdzie bez trudu zauważyliśmy rozpoznawalną, chociaż usytuowaną w głębi, znaną postać siedzącą na fotelu i czytającą książkę z widocznym cytatem w j. łacińskim “In principio erat verbum” (”Na początku było słowo”).


Na dole widnieje napis w języku polskim: Karol Wojtyła Jan Paweł II. Nasza radość była ogromna. To cud, że Papież, który za życia marzył o przyjeździe do Moskwy, wreszcie znalazł się prawie w centrum stolicy Rosji.


Pomnik jest naprawdę pięknie wykończony, wygląda lekko. Nasz wielki Rodak, jak żywy, promienieje subtelnym uśmiechem. Ela (żona) i ja zgodnie stwierdzamy, że jest piękniejszy od wszystkich monumentów Papieża, które widzieliśmy w Polsce. Naszym braciom Rosjanom należą się słowa głębokiej wdzięczności, że pierwszy pomnik Jana Pawła II na terytorium Federacji Rosyjskiej znalazł swoje miejsce właśnie w Moskwie.

Wśród innych atrakcji, które zwiedziliśmy w Moskwie na uwagę zasługuje Muzeum im. Andrieja Rublowa, mieszczące się w byłym klasztorze Andronikow Monastyr.


Tu spotkała nas miła niespodzianka. Normalne bilety kosztują w tym muzeum po 150 rubli. Ja swoim zwyczajem zapytałem, czy emeryci mają zniżki. Ku mojemu zaskoczeniu kasjerka poprosiła o legitymacje, które natychmiast jej wręczyliśmy (polskie legitymacje wydane przez ZUS). Nasze zdziwienie było jeszcze większe, kiedy Rosjanka powiedziała, że płacimy tylko po 30 rubli, czyli zniżka okazała się znacząca. Na dodatek wręczyła nam talony na herbatę do znajdującej się na terenie Muzeum luksusowej restauracji. Oryginalna w smaku herbata została nam podana w eleganckich czajnikach i po wypiciu dużych porcji poczuliśmy się w doskonałej formie do zwiedzania bezcennych obiektów sakralnych. Obejrzeliśmy dużą kolekcję oryginalnych arcydzieł Andrieja Rublowa, najwybitniejszego przedstawiciela moskiewskiej szkoły pisania ikon. Oryginał jego najbardziej znanej ikony Trójca Święta oglądałem w Galerii Tretiakowskiej w Moskwie w 1981 r. Kopia słynnej ikony genialnego artysty od wielu lat znajduje sie też w naszym domu.
Zwiedziliśmy również Świątynię Chrystusa Zbawiciela, znajdującą się blisko stacji metra Kropotkinskaja.














Wspaniała Cerkiew wzniesiona na cześć zwycięstwa nad francuską armią Napoleona w 1812 r. została zniszczona na polecenie centralnych władz ZSRR w 1931 r. Po zdobyciu władzy przez bolszewików doszło do straszliwych prześladowań wyznawców wszystkich religii, a zwłaszcza prawosławnych. Więziono i mordowano setki tysięcy niewinnych ludzi. Rozstrzeliwano często bez wyroków całe rzesze duchowieństwa. Dwudziestowieczna Rosja spłynęła krwią męczenników na niespotykaną w historii ludzkości skalę. Najpierw leninowski, a potem stalinowski terror zlikwidował fizycznie miliony Bogu ducha winnych istot ludzkich. Zamykano, zamieniano na muzea ateizmu świątynie kultu, które najpierw bezczeszczono, znieważano, okradano ze srebra, złota, kosztowności. Przechowywane i czczone tam relikwie świętych deptano dosłownie i plugawiono na wszelkie możliwe sposoby. Zdziczałe hordy barbarzyńców, podjudzane przez wyzute z wszelkich norm moralnych bolszewickie władze, masowo paliły w publicznych miejscach stosy ikon. W takiej atmosferze w lipcu 1931 r. przystąpiono do niszczenia Świątyni Chrystusa Zbawiciela w centrum Moskwy. Ponieważ budowla była solidna i dewastacja przedłużała się całe miesiące, zniecierpliwione władze wydały ściśle tajne polecenie wysadzenia świątyni w powietrze przy pomocy dynamitu, co nastąpiło 5 grudnia 1931 r. Na miejscu cerkwi planowano wybudowanie komunistycznej wieży Babel o wysokości 500 m uwieńczonej na szczycie pomnikiem Lenina. Planów tych nie zrealizowano i w końcu na miejscu świątyni umieszczono basen pływacki.


Po upadku ZSRR świątynię odbudowano. Uroczyste poświęcenie odbudowanej świątyni miało miejsce w 2000 r.
Nawet nie marzyłem, że cud odbudowy Świątyni Chrystusa Zbawiciela spełni się za mego życia. To co zobaczyłem przeszło najśmielsze oczekiwania. Moim oczom ukazała się nie tylko główna świątynia Rosji, największa prawosławna cerkiew na świecie, ale też, jak mi się wydaje, najpiękniejsza. Zachwyca cały idealnie czysty kompleks świątynny wraz z nowym ślicznym Mostem Patriarszym dla pieszych [Most im. Patriarchy Aleksego II (1929-2008)] prowadzący (od strony Kremla) przez rzekę Moskwę prosto do Świątyni. W Chramie wszystko lśni nowością. Przy tym trzeba podkreślić, że zrekonstruowano precyzyjnie wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Wnętrze Soboru oszałamia cudowną harmonią i symetrią kształtów, bogata złota kolorystyka ikon, ścian i ołtarzy bocznych. Zrekonstruowano i przywrócono wielkie tablice z nazwiskami oficerów i nazwy miejscowości pól bitewnych, nie tylko z roku 1812, ale też z lat 1813 i 1814. Moją uwagę zwróciły nazwy Zamość i twierdza Modlin, wymienione na jednej z tablic. Spędziliśmy w i na zewnątrz świątyni kilka godzin nie mogąc oderwać oczu od jej doskonałego piękna. Zaskoczył nas brak opłat za wstęp do Chramu. Nie była natomiast niespodzianką kontrola (prześwietlenie) naszych rzeczy (plecaka i torebki) przy wejściu do Cerkwi.

Akurat w czasie naszego pobytu w Moskwie lokalnego kolorytu nabrał proces i wydany właśnie w piątek, 17 sierpnia wyrok sądowy związany z Chramem Chrystusa Zbawiciela w sprawie Pussy Riot. W lutym zespół Pussy Riot urządził prowokacyjny "punk-koncert" w świątyni Chrystusa Zbawiciela. Wykonał piosenkę “Bogurodzico, Putina przepędź”. W trakcie wystąpienia cztery uczestniczki zostały zatrzymane i oskarżone z artykułu o “chuligaństwie”. Zapadł wyrok skazujący cztery członkinie grupy na 2 lata kolonii karnej.


Zwiedziliśmy jeszcze pobliskie Państwowe Muzeum Aleksandra Puszkina (1799-1837), największego poety Rosji, który epizodycznie przyjaźnił się z Adamem Mickiewiczem. Tym razem nasze legitymacje emeryckie z logo ZUS-u nie upoważniły nas do zniżki. Kasjerka powiedziała, że zniżki nie dotyczą cudzoziemców i zapłaciliśmy po 140 rubli za wstęp do Muzeum. Byłem w nim w 1981 r. Nie wywarło na nas zbyt wielkiego wrażenia. Wśród książek naszą uwagę zwrócił tom „Dziadów” A. Mickiewicza w j. polskim. Muzeum-mieszkanie A. Puszkina w Petersburgu, które zwiedziłem w 1971 r. (wtedy Leningrad) jest ciekawsze, bo znajduje się w domu, w którym naprawdę mieszkał i zmarł po tragicznym pojedynku genialny poeta.

W Moskwie (część II)

Moskwa, sobota, 18.08.2012
Dzisiaj przed południem zrobiliśmy zakupy, bo jak mawiali starożytni Rzymianie “Primo edere, deinde philosophari” (po polsku: “Najpierw jeść, potem filozofować.” Tylko człowiek heroicznie ascetyczny myśli głównie o sprawach duchowych.) Życzliwy Rosjanin zaprowadził nas do spożywczego supermarketu, gdzie zauważyliśmy, że ceny żywności są prawie trzykrotnie niższe od tych na bazarach, straganach czy w budkach. Po udanych zakupach wróciliśmy do apartamentu na kawę. Potem udaliśmy się metrem z przesiadką na stacji Płoszczad’ Rewolucii do stacji Baumanskaja, aby zwiedzić Bogojawlenskij Sobor – Objawienia Pańskiego (zwany też Jełochowskij Sobor). Naszą uwagę zwrócił wystrój stacji Plac Rewolucji, gdzie znajduje się mnóstwo posągów wykonanych z błyszczącego marmuru w kolorze brązu. Pomniki przedstawiają robotników, żołnierzy, marynarzy, chłopów, inżynierów, naukowców. Wszyscy bez wyjątku mają na twarzach szczęśliwe uśmiechy. Postacie są naturalnej wielkości. Jakaś grupa z Kazachstanu robiła sobie zdjęcia przy tych posągach. My też.



Od stacji Baumanska jest całkiem blisko do Soboru Bogojawleńskiego (Objawienia Pańskiego). Świątynia w epoce komunizmu była miejscem, gdzie odprawiał nabożeństwa Patriarcha.



W maju i czerwcu 1981 r. jeździłem tam często na ponad trzygodzinne liturgie, które wtedy odprawiał Patriarcha Pimen (1910-1990). Pimen został Patriarchą w 1971 r. Lubiłem słuchać jego wspaniałych, zwięzłych homilii. Nie jest jednak pochowany w Soborze Bogojawleńskim, ale w Ławrze Troicko-Siergijewskiej w mieście Sergijew Posad koło Moskwy. W cerkwiach nie ma miejsc siedzących. Podziwiałem wiekowe babcie, które modliły się przez trzy godziny w pozycji stojącej. Dzieci i młodzieży wtedy wcale nie było, ponieważ za komuny tylko osoby powyżej 18 roku życia mogły chodzić do cerkwi. W patriarszym soborze zawsze perfekcyjnie śpiewał chór, co było wspaniałym przeżyciem. Po 31 latach znowu mogłem podziwiać piękną świątynię.



Na zewnętrznym murze tuż przy wejściu zobaczyliśmy tablicę informującą, że w tym soborze w 1799 r. został ochrzczony Aleksander Puszkin (1799-1837), największy poeta rosyjski. W świątyni pomodliliśmy się (przy znajdującym się z prawej strony Soboru) grobowcu Patriarchy Aleksego II (1929-2008), który objął urząd po śmierci Pimena w 1990 r.





(W okresie sprawowania przez Aleksego II urzędu patriarchy Rosyjski Kościół Prawosławny rozpoczął ponowne otwieranie parafii i klasztorów zlikwidowanych w czasach radzieckich. Od 1991 do 2004 reaktywował lub otworzył piętnaście tysięcy cerkwi i pięćset monasterów. U schyłku życia patriarchy Rosyjski Kościół Prawosławny liczył 29 263 parafie obsługiwane przez 27 216 kapłanów oraz 804 klasztory. Liczba eparchii (diecezji) Kościoła wzrosła z 67 do 157. Aleksy II twierdził przy tym, że Kościół w dalszym ciągu nie odzyskał całości własności, jaką utracił w czasach radzieckich. 19 sierpnia 2000 dokonał ponownego poświęcenia odbudowanego soboru Chrystusa Zbawiciela w Moskwie, wzniesionego w XIX w. i zburzonego z polecenia władz stalinowskich). Potem to samo uczyniliśmy (tzn. pomodliliśmy się) po lewej stronie świątyni przy grobowcu Patriarchy Sergiusza (1867-1944).







Sergiusz pełnił najwyższy urząd R.C.P. w trudnych latach 1943-1944. Kupiliśmy świeczki, zapaliliśmy je i modliliśmy się też przy głównych ikonach. Później wstąpiliśmy do trójkondygnacyjnego sklepu cerkiewnego przy Soborze. Sklep jest bardzo dobrze wyposażony we wszystkie przedmioty kultu, ikony, literaturę religijną i przeróżne pamiątki. Jedna ze sprzedawczyń, kiedy usłyszała, że jesteśmy z Polski, bardzo długo szukała specjalnie dla nas ikony Matki Boskiej Częstochowskiej z napisem w języku starocerkiewno-słowiańskim. Nabyliśmy całkiem sporo pamiątek, również obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej.



Na zdjęciu powyżej: Klasztor Doński w Moskwie - Wielki Sobór (1684-1699) na terenie Monasteru.



Na zdjęciu powyżej: Mury kremlowskie Klasztoru Dońskiego.
Ciekawostka historyczna: W 1612 r. klasztor został przejęty na bardzo krótko przez wojska polskie dowodzone przez Jana Karola Chodkiewicza.



Na powyższej fotografii: Cerkiew Tichwińskiej Ikony Matki Bożej na terenie Monasteru Dońskiego

Nasza dalsza trasa prowadziła do prawosławnego Klasztoru Dońskiego, do którego pojechaliśmy metrem (z dwiema przesiadkami) wysiadając na stacji Szabołowskaja.

Monaster Doński założono w 1591 r. nieopodal Moskwy wkrótce po odparciu bardzo groźnego ataku krymskiego chana Ğazı II Gireja, co było powszechnie uważane za cud. Wzniesiono go jako sanktuarium. Po wybudowaniu miał za zadanie bronić terenów położonych na południe od Kremla. Znajduje się tutaj ikona, której przypisywano pomoc w zwycięstwie Dymitra Dońskiego nad wojskami Złotej Ordy na Kulikowym Polu w 1380 r. Po zwycięstwie książę zyskał przydomek "Doński", a ikona – nazywana była odtąd "Dońską" (ros. Донская икона Божией Матери).

Monaster Doński to miejsce związane również z Patriarchą Tichonem (1865-1925). Tichon został wybrany Patriarchą w 1917 r. Sprawował on swój urząd w najtrudniejszym latach, kiedy władze przejęli bolszewicy, którzy rozpoczęli bezwzględne i krwawe prześladowania wierzących wszystkich wyznań, a zwłaszcza Cerkiew Prawosławną. Ostatnie lata życia spędził właśnie w Klasztorze Dońskim w areszcie domowym i tam został pochowany. Rosyjski Kościół Prawosławny kanonizował Patriarchę Tichona w 1989 r. jako świętego biskupa i wyznawcę. Nam katolikom wydaje sie to nieco dziwne, bo nie zdajemy sobie sprawy jaką Golgotę przeszedł Patriarcha. Kiedy w 1918 r. bolszewicy bez żadnego procesu zamordowali Cara Mikołaja II i jego rodzinę Tichon zdal sobie sprawę, że taki sam los czeka wyznawców wiary. Uzurpatorzy bez żadnych skrupułów przystąpili do likwidacji Cerkwi i innych struktur religijnych. Występując w obronie swoich wiernych i kapłanów, Patriarcha został oskarżony o działalność kontrrewolucyjną, przygotowano proces pokazowy z zamiarem wydania wyroku kary śmierci. Termin procesu był przesuwany w czasie. Tichon był również nękany codziennymi przesłuchaniami na Łubiance. Próbowano złamać go i zmusić, aby wezwał wierzących do pełnej współpracy i uznania władzy komunistów. Tuż przed śmiercią nieugiętego Patriarchy bolszewicy spreparowali dokument, w którym najwyższy zwierzchnik Cerkwi wzywa wyznawców Prawosławia do lojalnej współpracy z władzami. Patriarcha zmarł w szpitalu, ale istnieją poważne podstawy, że został tam otruty. Po jego śmierci bolszewicy opublikowali dokument uznający władze sowieckie za legalne i nawołujący do całkowitej wobec nich lojalności, rzekomo podpisany przez Tichona. W Wielkim Soborze na terenie Monasteru widzieliśmy otwartą trumnę z ciałem Świętego. Nie wolno robić zdjęć. Podeszliśmy do ozdobnej raki na podwyższeniu przy głównym ikonostasie i pomodliliśmy się przy relikwiach Patriarchy. Potem poszliśmy jeszcze na pobliski tzw. Stary Cmentarz Doński, gdzie spoczywa laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 1970 r., autor „Archipelagu GUŁag” Aleksander Sołżenicyn (1918-2008). Mnie zaskoczył widok grobu generała Białej Armii Antona Denikina (1872-1947), zmarłego w USA, sprowadzonego i pochowanego tu w 2005 r. Jego matka była Polką. (Dowiedziałem się o tym od pana Piotra). Denikin na emigracji w USA obwiniał Piłsudskiego, że to dzięki niemu bolszewicy utrzymali sie przy władzy, ale przecież on sam i jego białogwardziści nigdy nie pozwoliliby na powstanie niepodległej Polski. Im chodziło o przywrócenie imperium w takim kształcie jak przed 1917 r., tyle, że bez cara.

Moskwa, niedziela, 19.08.2012 r.
Wybraliśmy się jak zwykle metrem, tym razem do stacji Łubianka (w 1981 r. nazywała się Dzierżyńska). Czegoś mi brakowało w porównaniu do widoku sprzed 31 lat. Okazało się, że z centrum placu (poprzednio Dzierżyńskiego) po upadku ZSRR przemianowanego na plac Łubianskaja Płoszczad’ z wysokiego okrągłego cokołu usunięto odlany z brązu pomnik Feliksa Dzierżyńskiego (1877-1926), a nazwę ulicy naszej niesławnej pamięci rodaka (kata rewolucji) zmieniono na Bolszaja Łubianka. Bez trudu trafiliśmy do kościoła katolickiego św. Ludwika znajdującego się przy ulicy Małaja Łubianka 12 A.









Kościół był ewenementem w państwie wojującego ateizmu – jedną z dwóch czynnych nieprzerwanie przez cały czas istnienia ZSRR świątyń katolickich (drugą był kościół Matki Boskiej z Lourdes w Leningradzie = Petersburgu przy ul. Kowienskij Pierieułok 7 do którego uczęszczałem na msze św. w 1971 r.) W 1981 r. w Moskwie do kościoła św. Ludwika dojeżdżałem metrem przez dwa miesiące na niedzielne msze św. w j. polskim Odprawiał je wtedy ks. Stanisław Mażejko, który kazania (zatwierdzane przez cenzurę) czytał najpierw po polsku, a potem po rosyjsku. Wówczas był to jedyny czynny kościół katolicki w Moskwie. Zbudowali go Francuzi i nie pozwolili zamknąć bolszewikom nawet w czasie wielkiego terroru stalinowskiego, bo był pod opieką ambasady Francji. Teraz należy do parafii francuskiej i już nie odbywają się w nim żadne nabożeństwa w języku polskim. Msze św. są tam odprawiane po francusku, włosku, angielsku, rosyjsku, łacinie, a nawet po wietnamsku.
Po zwiedzeniu świątyni pojechaliśmy do drugiego katolickiego kościoła w Moskwie przy ul. Mała Gruzińska 27/13, gdzie o godz. 13.00 w każdą niedzielę jest msza św. w j. polskim. (O tym kościele już wspominałem w moich notatkach w środę, 15 sierpnia, więc nie będę się powtarzać.)





Tam msze św. celebrowało aż trzech księży, w tym dwóch z Polski, którzy właśnie przyjechali z grupą pielgrzymów z Białegostoku. Młodziutki ksiądz wygłosił piękną homilię. Organista wspaniale grał na organach i śpiewał polskie pieśni religijne. Przy kościele w odrębnym wielkim budynku wkomponowanym idealnie w cały kompleks posesji znajduje sie kuria, dom pielgrzyma, siedziba archidiecezji i kilka innych instytucji. Nieco z boku na jednym z gazonów jest pomnik Matki Teresy z Kalkuty. Pod głównym kościołem znajduje się jeszcze dolna kaplica. Kiedy tam „zabłądziłem” wyszedł mi naprzeciw ksiądz Włoch i przywitał się ze mną jak ze starym znajomym. Przy wyjściu z kościelnej posesji rozmawiała z nami poznana wcześniej w kościele tuż przed rozpoczęciem nabożeństwa niejaka pani Rozalia Nikołajewna, Polka z krwi i kości. W Rosji i republikach byłego ZSRR spotkałem wielu Polaków, którzy tam się urodzili i nigdy nie przestali szczycić sie swoją polskością. Nigdy nie zapomnę zorganizowanego przez nasz konsulat spotkania z Polakami podczas mojego trzymiesięcznego pobytu w Kijowie w 1987 r. Obecna na spotkaniu grupa Polaków (większość z nich nigdy nie była w Polsce) recytowała swoje własne wiersze w języku polskim. Mieliśmy w planie zwiedzenie Cmentarza Wagańkowskiego, gdzie są pochowani m.in. poeci Sergiusz Jesienin, Włodzimierz Wysocki, Bułat Okudżawa, ale pani Rozalia zaprosiła nas do swego mieszkania. Nie pożałowaliśmy. Poznaliśmy fanatyczkę polskości. Opowiedziała nam swój życiorys. Urodziła się w 1935 r. (77 l.) pod Omskiem na Syberii. Wielokrotnie namawiana przez urzędników radzieckich do wyrzeczenia się narodowości polskiej i zgody na wpisanie do dokumentu tożsamości narodowości rosyjskiej nieugięcie i skutecznie broniła swego polskiego pochodzenia. Po upadku ZSRR działała w organizacji polonijnej w Petersburgu, a pół roku temu przeprowadziła sie do Moskwy. Kilka razy przyjeżdżała do Polski, m.in. do tak nam bliskiego Gdańska, gdzie ma przyjaciół. W Watykanie brała udział w audiencji z Janem Pawłem II w 2000 r., chociaż wspomina, że Papież był już wtedy bardzo chory. Pokazywała nam zdjęcia, m.in. wspólną fotografię z prezydentem A. Kwaśniewskim. Kocha wszystko co polskie. Poczęstowała nas błyskawicznie przygotowanym smacznym polskim daniem, wyśmienitym deserem, drogim winem francuskim. Byliśmy zaszokowani jej niezwykłą gościnnością. Słuchaliśmy u niej nagrań muzyki Chopina i polskich pieśni patriotycznych. Potem pani Rozalia zaproponowała nam przejażdżkę nowoczesną monorelsową (=jednotorową) linią metra od stacji początkowej Timiriaziewskaja do końcowej Ulica Siergieja Ejzensztejna [Eisenstein – wielki reżyser radziecki] i z powrotem. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że ta niedawno oddana do użytku linia komunikacyjna unosi się około 20 m nad ziemią i jest umocowana na filigranowych filarach. Sama jazda wprawia niektórych pasażerów lękiem, bo jeśli patrzeć w dół, to widać dość głęboką przepaść. Ela nie ukrywała, że trochę się boi. Dodatkową atrakcją były ciekawe osobliwości mijane po drodze w bardzo bliskiej odległości wielkie posągi (dwie podobne wersje) Robotnik i kołchoźnica (Рабочий и Колхозница) – rzeźba Wiery Muchiny złożona z wykonanych z nierdzewnej stali chromoniklowej dwóch figur – kobiecej i męskiej – trzymających nad głowami sierp i młot. Rzeźba o wysokości ok. 25 metrów została wykonana na potrzeby radzieckiego pawilonu na wystawie światowej w Paryżu w 1937 r. W 1939 r. monument umieszczono na postumencie przed wschodnim wejściem na Wszechzwiązkową Wystawę Rolniczą (ВСХВ, obecnie Ogólnorosyjskie Centrum Wystawowe – ВВЦ). Rzeźbę określono mianem wzorca socrealizmu. Jest też symbolem rosyjskiego (dawniej radzieckiego) studia filmowego Mosfilm.
Widzieliśmy również bardzo strzelisty Pomnik Zdobywców Kosmosu (монумент Покорителям космоса) – odsłonięty w 1964 r. Główną część pomnika stanowi pokryty tytanowymi panelami obelisk o wysokości 107 metrów, przedstawiający smugę pozostawioną przez rakietę znajdującą się na jego szczycie. Przed pomnikiem umieszczono posąg teoretyka kosmonautyki Konstantina Ciołkowskiego, którego babcia była Polką. Wieża telewizyjna Ostankino (Останкинская телебашня), którą oglądaliśmy, nadal wywiera duże wrażenie swoją wysokością. Do roku 1975, w którym powstała CN Tower, była najwyższą budowlą na świecie (540 metrów). Jest ona obecnie budowlą najwyższą w Europie, a czwartą najwyższą na świecie. [CN Tower w Toronto o wysokości 553 m (Kanada) podziwialiśmy z Elą podczas naszej podróży do Ameryki Północnej w 2006 r.]
Niedzielne, całkiem niezaplanowane, ale pamiętne spotkanie z niezwykłą panią Rozalią zakończyliśmy przy stacji metra Timiriaziewskaja.

Moskwa, poniedziałek, 20 sierpnia 2012 r.
Przed południem z rana lało jak z cebra, a kiedy nieco przestało, Ela zapragnęła zrobić dobry uczynek i podlać kwiaty w mieszkaniu Nancy, która z mężem wyleciała do Kijowa. Kiedy otworzyliśmy drzwi włączył się alarm, o którym wcześniej Nancy nawet nie wspomniała. Nie potrafiliśmy go wyłączyć. Po chwili zjawiło się dwóch policjantów, którym wyjaśniliśmy, że nie jesteśmy włamywaczami. Okazaliśmy paszporty z ważnymi wizami rosyjskimi z gdańskiego konsulatu. Panowie byli bardzo uprzejmi. Po pewnym czasie dotarł niejaki Igor z pobliskiej centrali Mormonów, który wyłączył alarm. (Igor o niczym nie wiedział i początkowo uznał nas za podejrzanych). Zaprosił nas do ich biura, a policjantom podziękowaliśmy. W biurze pojawił się inny młodzieniec o imieniu Dmitrij (Dima), który wyjaśnił Igorowi, że Nancy mu o nas wspominała i że jesteśmy jej gośćmi z Polski oraz ludźmi godnymi zaufania. Od początku miałem pewność, że sprawa zostanie pozytywnie wyjaśniona, ale Ela przeżyła pewien stres. Wróciliśmy do domu na obiad, który Ela jak zawsze za granicą, przygotowała zgodnie z polską tradycją.
Po południu pojechaliśmy z dwoma przesiadkami na stacje Arbatskaja, a tam spacerkiem przeszliśmy całą ulicą Arbat, opiewany przez poetę i pisarza Bułata Okudżawę (1924-1997). Zrobiliśmy sobie zdjęcia przy pomniku wielkiego barda, którego piosenki śpiewało (również po rosyjsku) całe nasze pokolenie. Oryginalny pomnik tworzy kompozycja składająca się z dwóch łuków z tytułami i cytatami utworów Okudżawy, rzeźby samego poety, wychodzącego pod łukiem, stołu i dwóch ławek. Nieco dalej zobaczyliśmy piękny pomnik ślicznej młodej pary: największego poety Rosji Aleksandra Puszkina i miłości jego życia Natalii Gonczarowej. Zakochany Puszkin pisał: Я влюблён, я очарован, я совсем оганчарован. (Ja wlublion, ja oczarowan, ja sowsiem oganczarowan). Poeta przez kilka miesięcy mieszkał w domu przy ul. Arbat po ślubie z Natalią. Ten dom zachował się w dobrym stanie do naszych czasów. Dzisiaj jest w nim ekspozycja muzealna poświęcona Puszkinowi, ale nie mogliśmy jej zwiedzić, bo poniedziałek to dla większości muzeów tzw. wychodnoj dień (dzien wolny). Arbat to jedyna taka ulica Moskwy, trochę przypomina nasze deptaki (m.in. ulice Długą w Gdańsku, czy Monciak w Sopocie), ma swój klimat i niepowtarzalny urok. Mijaliśmy artystów malarzy, stoiska ze starociami, solistów i zespoły wokalne, fantastyczny pałac jak z baśni i inne ciekawe obiekty. Wróciliśmy do domu ze stacji Smolenskaja z przeciwległego końca ulicy Arbat.

Moskwa, wtorek, 21 sierpnia 2012 r.
Przed południem wyruszyliśmy metrem do stacji Puszkinskaja, gdzie wyszliśmy na ulicę Twerską (poprzednio ul. M. Gorkogo) i na Plac Puszkina. Obeszliśmy piękny pomnik Aleksandra Puszkina (1799-1837) za którym, jak w 1981 r. widać to samo kino o nazwie Kinotieatr Rossija. Pomnik największego Poety Rosji został wzniesiony w 1880 r. Na piedestale przeczytaliśmy cytaty z wiersza poety Я памятник себе воздвиг нерукотворный [Exegi monumentum] z prawej strony И долго буду тем народу я любезен, Что чувства добрые я лирой пробуждал. Z lewej strony Слух обо мне пройдет по всей Руси великой, И назовет меня всяк сущий в ней язык И гордый внук славян, и финн, и ныне дикой Тунгуз, и друг степей калмык.
Potem poszliśmy na przeciwległą stronę odcinkiem ulicy Bolszaja Bronnaja, minęliśmy bibliotekę im. Niekrasowa, której bardzo zniszczona elewacja wymaga pilnego remontu, skręciliśmy w Bogosłowskij Pierieułok i doszliśmy do ulicy Małaja Bronnaja, celu naszej wędrówki. Tu drobne wyjaśnienie. Nasza młodsza córka Daria, miłośniczka twórczości Michaiła Bułhakowa (1891-1940), pyta czy byłem na Patriarszych Prudach, gdzie literaci spotkali na ławce w parku Wolanda? Sprawdziliśmy to osobiście właśnie dzisiaj. Otóż Patriarszyje Prudy (Патриа́ршие пруды́) istnieją w Moskwie naprawdę (ściślej: jeden Патриа́рший пруд), znajduje sie 3 km od centrum. W przeszłości było tu kilka stawów, co sugeruje też sama nazwa. Do dzisiaj zachował sie tylko jeden. Obeszliśmy go wkoło i stwierdzamy, że jest zadbany (przeszedł gruntowną rewitalizację w 2004 r.) Ma kształt prostokątu. Otaczają go wymieniona juz Małaja Bronnaja i ulice Jermołajewskij Pierieułok, Patriarszij Pierieułok oraz Bolszoj Patriarszij Pierieułok. W przeszłości stawy zaopatrywały w ryby rezydencję patriarchy. Patriaszyje Prudy zostały uwiecznione przez M. Bułhakowa w mojej ulubionej powieści "Mistrz i Małgorzata". Tu rozpoczyna sie akcja powieści (Действие романа Михаила Булгакова начинается на Патриарших прудах.) To tu doszło do spotkania Wolanda z Michaiłem Aleksandrowiczem Berliozem - redaktorem miesięcznika literackiego i prezesem zarządu "Massolitu" oraz poetą Iwanem Nikołajewiczem Ponyriowem, publikującym pod pseudonimem Bezdomny. (To tutaj Berlioz dowodził Iwanowi Bezdomnemu, że Jezus nie istniał). W tym ciekawym miejscu znajduje się znak drogowy z dowcipnym napisem – cytatem M. Bułhakowa: Запрещено разговаривть с незнакомцами [Zaprieszczeno razgowariwat’ s nieznakomcami] (Zabrania się rozmawiać z nieznajomymi) [A very appropriate and funny traffic sign was placed at the Patriarch Ponds in Moscow. The text says: No talking to strangers.] Przy tym znaku zrobiliśmy sobie zdjęcia, ale też nieco dalej po przeciwnej stronie stawu o nazwie Патриа́рший пруд inne zdjęcia przy pomniku Kryłowa.
Wróciliśmy do metra i pojechaliśmy do stacji Worobiowy gory (do niedawna Leninskije gory), której ogromny przeszklony gmach znajduje się na wysokim wiadukcie dokładnie na środku rzeki Moskwy. Tam spędziliśmy kilka kwadransów oglądając z góry sporą część panoramy Miasta, łącznie ze stadionem w Łużnikach. Potem podjechaliśmy o jedną stację dalej o nazwie Uniwiersitiet. Stamtąd doszliśmy spacerkiem do Moskiewskiego Państwowego Uniwersytetu im. Łomonosowa (Московский государственный университет имени М. В. Ломоносова, w skrócie МГУ, MGU). Jest to największy i najbardziej znany uniwersytet w Rosji, otwarty w 1755 r., założony przez carycę Elżbietę Piotrowną, dzięki pomysłowi Michaiła Łomonosowa). Uniwersytet Moskiewski liczy 21 wydziałów, ponad 200 katedr, 360 laboratoriów, 163 gabinety studyjne i 8 instytutów naukowo-badawczych.
W 2008 r. pracowało na Uniwersytecie 9 tys. nauczycieli akademickich, a uczyło się 38 tys. studentów.
Władze Uniwersytetu Moskiewskiego podpisały w 2002 r. umowę z Uniwersytetem Jagiellońskim o współpracy w dziedzinie nauki i edukacji oraz wymianie naukowców, wykładowców, stażystów, doktorantów i studentów. Chcieliśmy wejść do wnętrza największego gmachu (przypominającego kształtem i rozmiarami nasz Pałac Kultury i Nauki w Warszawie), ale ochroniarze przy wejściu dość szorstko nie pozwolili (wstęp jest możliwy tylko po okazaniu właściwej przepustki). Zakaz wstępu do budynku uniwersytetu odebraliśmy jako przykry dysonans w stolicy Rosji, bo przecież samo określenie uniwersytet sugeruje uniwersalną otwartość dla każdego chętnego wiedzy.

Moskwa, środa, 22 sierpnia 2012 r.
Wybraliśmy się do Monasteru Daniłowskiego. Znaleźliśmy go bez trudu w pobliżu stacji metra Tulskaja. Klasztor został oddany Cerkwi w 1983 r. Był to pierwszy klasztor na terenie Moskwy, który po okresie prześladowań ponownie przejęła Cerkiew. To najstarszy klasztor prawosławny w Moskwie. Został założony w 1282 r. przez księcia Daniela Moskiewskiego. Obeszliśmy go wzdłuż i wszerz. Z radością doliczyłem się aż 6 czynnych świątyń na jego terenie. Monaster jest rezydencją patriarchy Moskwy i całej Rusi oraz siedzibą Świętego Synodu Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego. Na jednym z pięknie odrestaurowanych budynków zauważyłem dwie tabliczki z napisem (po rosyjsku i po angielsku:) Wydział Cerkwi d/s Stosunków Zewnętrznych (to odpowiednik Ministerstwa Spraw Zagranicznych Patriarchatu Rosyjskiego). W 1988 r. klasztor odwiedził prezydent USA - R. Reagan. W Cerkwi Świętych Ojców Siedmiu Soborów Powszechnych na górnej kondygnacji złożyliśmy hołd relikwiom dwóch świętych rosyjskich: św. księcia Daniela Moskiewskiego i św. Mikołaja Mirlikijskiego Cudotwórcy. To bardzo interesująca i jedyna w swoim rodzaju dwupoziomowa budowla prawosławna, bo na dolnej cerkwi są zbudowane jeszcze dwie inne. Potem na terenie monasteru w jednym z jego pomieszczeń zjedliśmy jeszcze ciepłe, smaczne bułeczki z jagodami popijając dobrą herbatą za niewielką opłatą. Na rozległej klasztornej posesji skorzystaliśmy też z toalety i tu spotkała nas miła niespodzianka. Ogólnie można bez przesady stwierdzić, że ubikacje nie są najlepszą wizytówką Moskwy, ale publiczna toaleta w Klasztorze Daniłowskim jest idealnie czysta i posiada wszystkie niezbędne akcesoria w doskonałym stanie.
Potem pojechaliśmy tramwajem nr 38 na cmentarz Daniłowski, aby odnaleźć pomnik ku czci skazanych w Moskwie w 1945 r. Polaków w tzw. „procesie 16”, przywódców podziemnej Polski, ale tam od uprzejmych Rosjan dowiedzieliśmy się, że w tym miejscu z całą pewnością nie ma żadnych pomników dla uczczenia pamięci represjonowanych Polaków. Informacja podana na stronie http://szlakiem-hymnu.blogspot.com wprowadziła nas w błąd. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że pomnik-popiersie (a dokładniej: marmurowa tablica) gen. Leopolda Okulickiego znajduje się na Starym Cmentarzu Dońskim (a dokładniej na NOWYM), gdzie już byliśmy w sobotę, ale wtedy go nie znaleźliśmy.
Chcieliśmy wrócić wcześniej do domu, bo po południu spodziewaliśmy się ważnego gościa i tak też zrobiliśmy. Mieliśmy trochę wolnego czasu, więc Ela przygotowywała obiad, a ja wyszedłem na zewnątrz (mieszkamy na dziesiątej kondygnacji), aby zrobić pamiątkowe zdjęcia. W tym bloku, którego elewacje są wyłożone błyszczącymi płytami, a od frontu jakimiś nieznanymi mi ciemnowiśniowymi bryłami (z granitu?) mieszkali (a może nadal) wyżsi rangą wojskowi. Już wcześniej zauważyliśmy na frontowej ścianie od strony Leningradzkiego Prospektu kilka marmurowych tablic poświęconych Bohaterom Związku Radzieckiego, generałom, a nawet marszałkom. W pewnym momencie kiedy tak sobie beztrosko fotografowałem podszedł do mnie jeden z dwóch ochroniarzy (?) i patrząc groźnie na mój aparat tonem nie znoszącym sprzeciwu powiedział: „fotografowanie jest zabronione”. Oczywiście przeprosiłem i schowałem aparat. To jeden z niewielu drobnych zgrzytów w czasie naszego pobytu w Moskwie, jakiś przeżytek minionej epoki. Dodam jeszcze, że w stolicy Rosji wszędzie kręci sie dużo policjantów i różnej maści ochroniarzy uzbrojonych w pałki z nieodłącznymi aparatami przy uchu. Policjanci są naprawdę w każdym miejscu, w metrze, w muzeach, parkach. Chodzą zawsze parami i wcale nie ukrywają, że są śmiertelnie znudzeni.
Za kwadrans trzecia wyszedłem do naszej stacji metra Sokoł, aby przyprowadzić do nas panią Rozalię. Kiedy po 15 minutach chciałem do niej zatelefonować, nasz gość pojawił się od innej strony (w sumie są aż trzy wyjścia ze stacji, a my wychodzimy zawsze tym najbliższym). Ktoś powiedział pani Rozalii, aby przeszła do „naszego” wyjścia. Spędziliśmy ze sobą przy suto zastawionym stole cztery godziny. To głównie my słuchaliśmy, bo pani Rozalia miała nam bardzo dużo do opowiedzenia, wplątując mnóstwo zabawnych historyjek i dowcipnych anegdot. O godz. 19.00 odprowadziliśmy naszego przesympatycznego gościa do metra. Ela miała ochotę sprawdzić, co jest po przeciwnej stronie, gdzie jeszcze nie byliśmy. Ku naszej radości odkryliśmy duży, piękny i zadbany park (11 ha), gdzie dawno temu znajdował sie cmentarz wojenny. Ciągle się potwierdza, że Moskwa ma mnóstwo zieleni i parków.

Moskwa, czwartek, 23 sierpnia 2012 r.
Dzisiaj z powodu deszczu wybraliśmy się do Galerii Tretiakowskiej. Państwowa Galeria Trietiakowska, [(Государственная Третьяковская галерея, potocznie: Trietiakowka (Третьяковка)], to słynne muzeum sztuk plastycznych w Moskwie, założone w 1856 r. przez kupca Pawła Trietiakowa, gromadząca obecnie jedną z największych i najbardziej znaczących w świecie kolekcji dzieł rosyjskich sztuk pięknych (głównie malarstwo). Już na wstępie spotkała nas miła niespodzianka. W kolejce do kasy rozmawialiśmy z Ela po rosyjsku. Kiedy przyszła moja kolej poprosiłem o dwa bilety dla emerytów. Widocznie mój rosyjski akcent był nienaganny, bo kasjerka nie zażądała legitymacji i sprzedała mi ulgowe bilety wstępu po 100 rubli (zamiast normalnych po 360 rubli). Tak wiec widzicie sami, że znajomość języków obcych może przynieść wymierne korzyści finansowe.
W Galerii Trietiakowskiej zachwycaliśmy się m.in. obrazami tak wielkich mistrzów rosyjskiego malarstwa jak: Andriej Rublow (oglądaliśmy jego oryginalne arcydzieło „Trójca Święta”), Ilja Riepin, Izaak Lewitan, Iwan Kramskoj, Wasilij Pierow, Mikołaj Ge, Iwan Szyszkin, Wiktor Wasniecow, Iwan Argunow. Po raz drugi podziwiałem najsłynniejsze dzieło Aleksandra Iwanowa „Objawienie się Mesjasza ludowi”, które artysta tworzył aż 20 lat. Galeria Tretiakowska jest dla Moskwy tym czym National Gallery dla Londynu, czy Luwr dla Paryża. Ważnym drobiazgiem są idealnie czyste i nowoczesne toalety ze wszelkimi wygodami. Tu pachnie Europą w najlepszym wydaniu.
Potem zwiedziliśmy jeszcze należący do kompleksu Galerii Muzeum Świątynię Świętego Mikołaja w Tołmaczach (Музей-храм Святителя Николая в Толмачах).
Późnym popołudniem pojechaliśmy do stacji metra Kołomienskoje, a dalej bezpłatnym autobusem na Wszechrosyjski Jarmark (Targi) Miodu. Tam zobaczyliśmy niezliczoną ilość stoisk z miodem ze wszystkich zakątków ogromnej Rosji. Wszyscy właściciele stoisk uprzejmie zachęcali nas do próbowania miodu, a my nie dawaliśmy się długo namawiać. Rzeczywiście smaki były różnorodne, ale wszystkie bardzo dobre. Zasłodziliśmy się tymi miodami do przesady. Nie wiem czy w Polsce są podobne ogólnokrajowe Targi Miodu. Może Daria, która zajmuje si od niedawna pszczołami coś wie na ten temat. Ale Kołomienskoje (Коломенское) to przede wszystkim zespół muzealno-architektoniczny na obrzeżach Moskwy, a w przeszłości historyczna rezydencja rosyjskich carów i książąt. Jej nazwa po raz pierwszy pojawiła się w latopisie z XIV wieku. W tymże wieku była uważana za główną rezydencję rosyjskiego cara Iwana III, a później także Iwana IV. Z okazji narodzin Iwana Groźnego została wzniesiona cerkiew "Wozniesienija" - jeden z najlepszych przykładów architektury starorosyjskiej. Należy do obiektów listy Światowego Dziedzictwa UNESCO w Rosji. Zwiedziliśmy tylko część (całość zajmuje aż 390 ha) - trzy interesujące obiekty architektury drewnianej: wieże Nikoło-Karelskiego monasteru (Башня Николо-Кaрельского монастыря), cerkiew Jerzego Zwycięzcy (Деревянная церковь Георгия Победоносца) Bramę Braterską. Za wstęp zapłaciliśmy znowu jak emeryci, czyli ulgowo.

Moskwa, piątek, 24 sierpnia 2012 r.
Pojechaliśmy jak zawsze metrem, tym razem z zamiarem obejrzenia Panoramy Bitwy pod Borodino 1812 r. Wysiedliśmy (po jednej przesiadce) na stacji Kutuzowskaja (łatwo zapamiętać, bo to właśnie Michaił Kutuzow dowodził armią rosyjską w bitwie z francuskimi wojskami Napoleona Bonaparte pod Borodino). Bitwę stoczono w dniach 5–7 września 1812 r. Historycy rosyjscy twierdza, że to Kutuzow wygrał tę bitwę, a francuscy, że Napoleon. Faktem jest, że w jej wyniku Kutuzow wycofał wojska z pola walki, a Francuzi parli do przodu i zajęli Moskwę. Należy przypomnieć, ze wtedy stolicą Rosji nie była Moskwa, lecz Petersburg. Naprzeciw 135 tysięcy Francuzów stanęło 120 tysięcy Rosjan. Straty obu stron były niesłychanie wysokie. Rosjanie stracili od 45 do 50 tysięcy zabitych i rannych, Francuzi około 35 tysięcy.
Warto przypomnieć, że Napoleonowi w bitwie pomagali polscy żołnierze V Korpusu (polskiego) księcia Józefa Poniatowskiego (1763-1813), 16. dywizja piechoty gen. Krasińskiego, dywizja Kniaziewicza, Legia Nadwiślańska dowodzona przez gen. Chłopickiego i brygada Józefa Sowińskiego, który stracił prawą nogę, ale leżąc na ziemi przy swoich działach nie przestawał wydawać rozkazy kanonierom. V Korpus stracił 1 900 zabitych i rannych. Ogółem – we wszystkich jednostkach polskich rozsianych po korpusach Wielkiej Armii – stracono 220 oficerów, w tym 3 generałów.
Napoleon zajął Moskwę 14 września 1812 r., lecz zasadniczy cel kampanii, jakim miało być rozgromienie armii rosyjskiej w walnej bitwie, nie został osiągnięty, co niebawem przyczyniło się do klęski Napoleona w Rosji.
Dotarliśmy do rotundy Panoramy, zrobiliśmy zdjęcia przy pomniku M. Kutuzowa, ale kiedy podeszliśmy blisko, wejście było zamknięte.
UWAGA, Drodzy Przyjaciele, pamiętajcie, że Muzeum Panorama Bitwy pod Borodino w Moskwie jest czynne we wszystkie dni tygodnia, nawet w niedziele, za wyjątkiem piątku, czego nie przewidzieliśmy i nie sprawdziliśmy w Internecie, stąd następna wskazówka: zawsze wszystko sprawdzajcie w Internecie na właściwej stronie, w tym wypadku na http://www.1812panorama.ru
Skorzystaliśmy z możliwości zwiedzenia Muzeum – Posiadłość Lwa Tołstoja w dzielnicy Chamowniki przy ul. Lwa Tołstogo 21 (Wysiedliśmy na stacji Park Kultury, bo to najbliżej.) [Uwaga! W Moskwie jest jeszcze jedno muzeum pisarza – literackie.] Po drodze wstąpiliśmy do przepięknej cerkwi Nikoły czynnej już w 1981 r. Hrabia Lew Tołstoj (1828-1910) rosyjski powieściopisarz, dramaturg, krytyk literacki, myśliciel, pedagog to jeden z najwybitniejszych przedstawicieli realizmu w literaturze europejskiej. Jego idee "nieprzeciwstawiania się złu przemocą" miały znaczący wpływ na poglądy Mahatmy Gandhiego i Martina Luthera Kinga. Dla mnie jako esperantysty jest niezwykłe, że Tołstoj sam nauczył się w krótkim czasie języka esperanto. Za jeden z jego artykułów do La Esperantisto, w którym nauczenie się esperanta nazwał "obowiązkiem każdego chrześcijanina", zabroniono propagowania pism esperanckich na ziemiach podlegających Rosji. Był wegetarianinem. W 1901 r. Świątobliwy Synod Rządzący Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego odłączył prozaika od Cerkwi (został ekskomunikowany i wydalony z niej w 1901 r.). W tym czasie nominowany był do Literackiej Nagrody Nobla (mówiono o nim jako o najważniejszym kandydacie), której ostatecznie nie otrzymał.
Za wstęp do Muzeum zapłaciliśmy bez zniżki po 200 rubli. Rozległy dwukondygnacyjny dom (ten sam co ponad 120 lat temu) na ponad hektarowej działce, w którym przez prawie 30 lat mieszkał wielki pisarz wraz z dużą rodziną zawiera tylko oryginalne sprzęty, rzeczy i wyposażenie. Dla mnie to wszystko oglądane po 31 latach znowu wydało się arcyciekawe. Mnóstwo oryginalnych pamiątek, książek, obrazów, pism, notatek, nawet rower na którym L. Tołstoj zaczął uczyć się jeździć mając 67 lat. Są tam też pamiątki po innych członkach jego rodziny, przede wszystkim żony i dzieci, których było 13, ale kilka zmarło. L. Tołstoj był poliglotą, znał kilka języków, w tym perfekcyjnie francuski. W 200-setną rocznicę bitwy pod Borodino trzeba przypomnieć, że w znanej powieści „Wojna i pokój” pisarz dokładnie i obszernie (choć fabularnie) opisał przebieg bitwy. Był otwarty na nowoczesność, o czym świadczy fakt, że nagrał swój głos z pomocą T. Edisona, wynalazcy fonografu. Z drugiej strony, (chociaż był hrabią) osobiście wykonywał mnóstwo prac fizycznych. W swojej posiadłości zatrudniał około 10 osób służby, ale uważał, że wysługiwanie sie pracą innych jest demoralizujące. W muzeum wśród wykonanych przez niego przedmiotów jest kilka par obuwia.
Po odwiedzeniu Muzeum udaliśmy się na zakupy, a przede wszystkim w poszukiwaniu właściwych upominków, bo to zawsze stanowi największy problem i przyprawia o ból głowy. Po kilku godzinnej wędrówce udało się nam kupić to i owo, chociaż nie mamy pewności, czy prezenciki zadowolą obdarowane osoby.

Moskwa, sobota, 25 sierpnia 2012 r.
Zgodnie z sugestią Eli wybraliśmy się w kierunku Kremla (wysiadając na stacji Teatralnaja), aby sprawdzić, czy mauzoleum Lenina jest jeszcze czynne, bo krążą pogłoski, że Lenina stamtąd usunięto, a mauzoleum zamknięto. Stanęliśmy w olbrzymiej kolejce, która jednak dość sprawnie posuwała się do celu. Czas szybko mijał, bo rozmawialiśmy po angielsku z amerykańskim małżeństwem ze stanu Utah, którzy okazali się Mormonami. Było z nimi dwoje dorosłych dzieci. Syn wcześniej pracował jako misjonarz we Władywostoku i bardzo dobrze znał rosyjski. Zorganizował rodzicom wycieczkę do Moskwy i Petersburga – był ich przewodnikiem. Dla Amerykanów największymi atrakcjami w Moskwie była Zbrojownia (Skarbiec) na Kremlu i właśnie mauzoleum Lenina. Pod murem kremlowskim widzieliśmy groby z pomnikami J. Stalina, F. Dzierżyńskiego, L. Breżniewa i innych władców sowieckiego imperium. Do mauzoleum wpuszczono nas za darmo. Kazano jednak zostawić komórki, aparat i plecak (za co w pobliskiej przechowalni przylegającej do Muzeum Historycznego pobrano ode mnie opłatę 40 rubli). Niewiele się zmieniło w porównaniu z tym co widziałem 31 lat temu (w 1981 r. stojący na warcie wewnątrz mauzoleum żołnierze mieli kałasznikowy, a obecnie już nie). Nie ma też, jak dawniej, wojskowej warty honorowej przed mauzoleum. (Teraz widzieliśmy wartę przed Grobem Nieznanego Żołnierza w Parku Aleksandryjskim).
W mauzoleum nie wolno rozmawiać i należy zachować powagę jak na cmentarzu. Mumia W. Lenina w mauzoleum spoczywa pod ziemią w oszklonym prostopadłościanie oświetlonym niezbyt jasnym żółtawym światłem i nic się nie zmieniła. Ela po wyjściu powiedziała, że na widok zabalsamowanego trupa Lenina zbierało się jej na wymioty. Mi się wydaje, że to po prostu figura woskowa, a z Lenina nic już nie zostało. Tak czy owak Lenin w mauzoleum nadal pozostaje wielką atrakcją turystyczną.
Wypada przypomnieć, że po śmierci Józefa Stalina (w 1953 r.) jego też umieszczono w mauzoleum, ale w 1963 r. pochowano w pobliżu pod murem Kremla. Druga ciekawostka: ciało Lenina opuściło mauzoleum tylko jeden raz, podczas II wojny światowej. W 1941 r. wywieziono je z zagrożonej niemieckim atakiem Moskwy, do Tiumeni w azjatyckiej części ZSRR.
Mauzoleum otwarte jest dla zwiedzających od wtorku do czwartku, w sobotę i w niedzielę, w godzinach od 10.00 do 13.00, z wyjątkiem okresów, gdy mumia poddawana jest konserwacji. Zabronione jest wnoszenie broni, niebezpiecznych przedmiotów, materiałów wybuchowych, aparatów fotograficznych i kamer.
Po wizycie w mauzoleum pojechaliśmy do stacji metra Szabołowskaja, a stamtąd spacerkiem do Monasteru Dońskiego. Na terytorium klasztoru na Starym Cmentarzu Dońskim poszliśmy już po raz drugi do grobu i złożyliśmy hołd Aleksandrowi Sołżenicynowi, laureatowi Nagrody Nobla za książkę „Archipelag Gułag”, gdzie wielki pisarz rosyjski zdemaskował totalitarny ustrój sowiecki i ukazał jego okrucieństwo wobec człowieka.
Potem poszliśmy szukać śladów upamiętniających ofiary represji politycznych. Mieliśmy szczęście, bo spotkaliśmy dwóch starszych Rosjan, którzy okazali się ekspertami Cmentarza i zdecydowanie poradzili, aby wyjść z terenu Monasteru i pójść na nowy Cmentarz Doński (nowy, to znaczy założony na początku XX wieku), gdzie znajduje sie miejsce pamięci represjonowanych. Nawet narysowali nam na kartce dokładny rysunek jak tam dojść. Muszę jednak zaznaczyć, że ci Rosjanie nie wiedzieli nic, że tam jest upamiętniony gen. Okulicki.
Początkowo im nie dowierzałem i poszedłem z godnie z wcześniejszymi wskazówkami na prawą stronę za cerkiew Serafima Sarowskiego. Potem sprawdziłem plan na rysunku i powędrowałem zgodnie z nim. Nie znalazłem jednak, jak mi napisano "popiersia" gen. Leopolda Okulickiego, lecz tablice informującą o nim.
Drodzy Przyjaciele! Oto mój opis miejsca pamięci, które dzisiaj (sobota, 25.08.2012) widzieliśmy i które trzeba odwiedzić. Podajemy Wam precyzyjny opis, bo na własnej skórze przekonałem się jak niedokładne, mylne wprowadzające w błąd informacje są w Internecie, przez które straciłem dużo czasu na niepotrzebne błądzenie, np. kierując sie informacją w Internecie zamiast na cmentarz Doński pojechaliśmy na Daniłowski, co było związane z niepotrzebnymi kosztami (komunikacja) i strata czasu (aż połowa dnia).
Aby do niego dojść trzeba (po wyjściu z terytorium Monasteru Dońskiego) od głównego wejścia na nowy Cmentarz Doński (mieszczący się poza terytorium monasteru, ale tuż obok niego) skierować sie prosto do cerkwi Serafima Sarowskiego, minąć ja z lewej strony i pójść kawałeczek lekko w dół, następnie przejść szerokim przejściem mając z lewej strony Kolumbarium Nr 21, a z prawej Kolumbarium Nr 15. [Колумбарий- место захоронения урн с прахом = budowla cmentarna z niszami służącymi do pochówku urn] Miejsce Pamięci znajduje sie naprawdę bardzo blisko cerkwi, dosłownie parę kroków po lewej stronie. Przy wejściu rosną srebrne świerki (sześć sztuk), kilka kroków dalej znajduje sie niewielka polanka, również otoczona świerkami. Na środku jest trawnik w kształcie ośmiokąta, a w jego centrum pomnik - posąg istoty ludzkiej. W półokręgu są u mieszczone pionowe płyty (nie popiersia) poświęcone pamięci różnych narodów w różnych językach, m.in. Węgrom, Żydom, Japończykom, Rosjanom i innym. Nieco z lewej strony widać obok siebie dwie pionowe marmurowe płyty w czarnym kolorze z napisami w języku polskim. Lewa jest poświęcona gen. Leopoldowi Okulickiemu, a prawa Stanisławowi Jasiukowiczowi. (Oba nazwiska są napisane po polsku i po rosyjsku.) Na ośmiokątnym trawniku od strony wejścia jest umieszczona pozioma marmurowa tablica z napisem w j. rosyjskim:
ПАМЯТИ ЖЕРТВ (Pamięci ofiar)
ПОЛИТИЧЕСКИX (politycznych)
РЕПРЕССИЙ (represji)
1945-1953 (1945-1953)
Zamierzam napisać do IPN, który na swoje stronie poświęconej gen. L. Okulickiemu
http://okulicki.ipn.gov.pl/portal/oku
mylnie podaje, że jego symboliczna płyta nagrobna znajduje sie na Starym Cmentarzu Dońskim.
Pragnę również sprostować błędną informacje na stronie
http://www.zacisze.waw.pl
(IV Rajd Szlakiem Hymnu
Dom Kultury Zacisze w Dzielnicy Targówek m.st. Warszawy), gdzie autorzy ciekawej relacji piszą o pomniku ku czci "16" (a to przecież dwie pionowe płyty). Większa nieścisłością jest stwierdzenie, że ten "pomnik" znajduje sie na Cmentarzu Daniłowskim, który znajduje się w zupełnie innej części Moskwy.

Moskwa, niedziela, 26 sierpnia 2012 r.
To nasz przedostatni dzień w gościnnej i przyjaznej Moskwie. Przed południem porządkowaliśmy luksusowe mieszkanie udostępnione nam gratis na całe dwa tygodnie przez naszych wspaniałych przyjaciół – Nancy i Russ’a. Pakowaliśmy też nasze bagaże. Potem pojechaliśmy metrem do katolickiego kościoła przy ul. Mała Gruzińska na mszę św. odprawianą w niedziele zawsze o godz. 13.00. [adres internetowy: http://www.catedra.ru ] Po nabożeństwie spotkaliśmy się na chwilę z panią Rozalią, z którą od kościoła poszliśmy razem do stacji metra i pożegnaliśmy serdecznie jak starzy przyjaciele mając nadzieję, że będziemy utrzymywać dalsze kontakty. Późnym popołudniem przybyli Nancy i Russ, których wcześniej zaprosiliśmy na pożegnalne spotkanie i którym zawdzięczaliśmy pobyt w Moskwie. Podjęliśmy ich ze staropolską gościnnością obiadem i podwieczorkiem przygotowanym przez Elę. Nasi amerykańscy przyjaciele zamierzają pozostać w Moskwie jeszcze przez cały następny rok. Rozstaliśmy się około godz. 20.00. Do północy skończyliśmy pakowanie i sprzątanie łącznie z praniem pościeli. Postaraliśmy się zostawić funkcjonalne i obszerne mieszkanie w takim samym stanie w jakim je zastaliśmy.

Moskwa – Warszawa – Gdańsk – Wielki Klińcz, poniedziałek, 27 sierpnia 2012 r. SZCZĘŚLIWY POWRÓT DO DOMU
To był intensywny dzień, w ciągu którego przemieściliśmy się ze stolicy Rosji Aeroflotem do Warszawy, stamtąd LOT-em do Gdańska i dalej autem do Wielkiego Klińcza. Pobudkę mieliśmy o godz. 5.00. „Nasze” mieszkanie przy ul. Врубеля 1 opuściliśmy o godz. 6.30 oddając klucze Nancy, która odprowadziła nas do stacji metra Sokoł. Na pożegnanie Nancy wręczyła Eli upominek – piękną szkatułkę rosyjską (a w niej, jak potem sprawdziliśmy w czasie lotu w samolocie, zwrócone nam dolary USA, które w zaklejonej kopercie wraz z listem dziękczynnym w j. angielskim przekazaliśmy jej poprzedniego dnia; po raz kolejny przekonaliśmy się, że „nasi” Amerykanie kierują się bezinteresowną przyjaźnią.) Ze stacji metra Sokoł (Сокол) odjechaliśmy do stacji Riecznoj wokzał (Речной вокзал), gdzie wysiedliśmy i dalej pojechaliśmy busem (tzw. marszrutką) aż do samego lotniska Szeremietiewo płacąc tylko po 70 rubli (około 7 zł) od osoby, w tym bagaże gratis. Busik podwiózł nas pod sam terminal F, gdzie mieliśmy czekać na samolot do Warszawy. Weszliśmy do gmachu – części na parterze oznaczonej napisem Arrivals (to znaczy „Przyloty”, co mnie trochę zmieszało), a potem przez pierwszą bramkę na piętro do części oznaczonej napisem Departures (czyli „Odloty”, co mnie uspokoiło; przed godz. 7.30) i dalej jeszcze przez kolejnych sześć różnych bramek kontrolnych (już nie pamiętam, co tam kontrolowali) Wszystko to jednak przebiegało sprawnie i bezboleśnie (może dlatego, że nasze wizy były ważne do 31 sierpnia). Odlot do Warszawy linią Aeroflotu nastąpił zgodnie z planem o godz. 10.10 (czasu moskiewskiego), i o tej samej godz. 10.10 (ale czasu polskiego) wylądowaliśmy w Warszawie. Do Gdańska odlecieliśmy linią LOT-u o godz. 16.55, gdzie czekała na nas swoim autem Beatka z Natalką. Po obiedzie i kawie u Beatki na Suchaninie pojechaliśmy z nimi do ich nowego mieszkania na Morenie, które wygląda imponująco. Zamierzają przeprowadzić się po wakacjach aż ukończą wykańczanie i umeblowanie. Z ich garażu zabrałem naszego Fiata Pandę i razem z Natalią udaliśmy do domu w Wielkim Klińczu. Nasza dwutygodniowa wyprawa do Moskwy zakończyła się szczęśliwie. Może za rok znowu wyruszę do Moskwy, tym razem z nasza młodsza córką Darią.

PS
Jeszcze jedno. Mam żal do polskiej ambasady i konsulatów w Moskwie i Petersburgu, że nie propagują polskich śladów. A to kosztuje niewiele. Wystarczyłyby linki na stronach internetowych kierujące do zakładki, np. miejsca polskie w Moskwie (albo: miejsca upamiętniające Polaków w Rosji), gdzie byłyby podane dokładnie adresy i sposoby dojazdu (nie każdy przecież porusza sie po Moskwie samochodem). Ja nie martwię sie o Moskwian i historyków, którzy to wszystko wiedzą bardzo dobrze. Ja martwię sie o tych turystów z Polski, którzy przyjeżdżają do Moskwy np. na cztery dni, a potem na trzy dni do Petersburga. Podczas mojego dwutygodniowego pobytu w Moskwie (jutro rano odlatuję przez Warszawę do Gdańska) odkryłem co najmniej trzy takie miejsca, które każdy patriota z Polski powinien odwiedzić absolutnie obowiązkowo:
1) Katolicki kościół przy ul. Małaja Gruzińskaja 27/13, gdzie o godz. 13.00 w każdą niedzielę jest msza św. w j. polskim;
2) Pomnik wielkiego Polaka z napisem w języku polskim: Karol Wojtyła Jan Paweł II w atrium Wszechrosyjskiej Państwowej Biblioteki Literatury Obcej ( http://www.libfl.ru ), ul. Nikolojamskaja 1
3) Tablice upamiętniające polskich bohaterów represjonowanych przez władze stalinowskie, czyli gen. Leopolda Okulickiego i Stanisława Jasiukowicza na nowym Cmentarzu Dońskim, (odsłonięte w 1994 r.) przy ul. Donskaja Płoszczad’, d. 1
Jestem pewny, że historycy znają więcej takich miejsc w Moskwie. Uważam jednak, że bardzo ważne jest rozpowszechnienie informacji, gdzie dokładnie te miejsca się znajdują i jak do nich dotrzeć. Z powodu błędnej informacji (zanim skontaktowałem sie z władzami zarządu Polonii) zawartej na stronie http://www.zacisze.waw.pl że to miejsce znajduje się na Cmentarzu Daniłowskim na własnej skórze przekonałem się jak niedokładne, mylne wprowadzające w błąd informacje są w Internecie.
Zdzisław Jan Brzeziński
.

piątek, 10 sierpnia 2012

Wycieczka do Hiszpanii i Gibraltaru

.
W niedzielę, 29 lipca 2012 r. wylecieliśmy z lotniska Rębiechowo koło Gdańska do Girony (90 km od Barcelony w Hiszpanii) w 30-osobowej grupie osób związanych ze szkołą w Egiertowie, gdzie mam przyjemność pracować od początku stycznia 2010 r.

Niezwykłą i niezapomnianą, pod każdym względem udaną wycieczkę naszego życia, zawdzięczamy pani Iliadzie Kwaszyńskiej, dyrektor szkoły w Egiertowie.

Z upalnej Hiszpanii wróciliśmy samolotem w czwartek, 9 sierpnia 2012 r. Przemieszczając się autokarem, zobaczyliśmy tam najważniejsze zabytki, m.in. w takich miastach jak Madryt, Toledo, Sevilla, Gibraltar (należący do Wielkiej Brytanii), Malaga, Kordoba, Granada, Walencja, Barcelona, Montserrat. Trasa naszej wycieczki prowadziła przez najbardziej malownicze zakątki Półwyspu Iberyjskiego, m.in. nad Morzem Śródziemnym (tam pływałem i opalałem się na barcelońskiej plaży).

.











WYCIECZKA do Hiszpanii i Gibraltaru 29 lipca – 9 sierpnia 2012 r.
RELACJA SZCZEGÓŁOWA

Niedziela, 29 lipca 2012 r.
Podróż poprzedziła stresująca przygoda Beatki. Nasza starsza córka przyjechała do Wielkiego Klińcza, aby podrzucić nas na lotnisko w Gdańsku – Rębiechowie. Tuż przed wyjazdem spadła potężna ulewa, która zalała drogi i ulice. Beatka utknęła fiatem uno pod wiaduktem kolejowym w W. Klińczu, zgasł silnik auta, bo poziom wody w zagłębieniu przekroczył pół metra. Przerażona Beatka, mokra od stóp do głów, przybiegła do naszego domu (400 m) i opowiedziała o pechowym zdarzeniu, które ją spotkało. Wziąłem kluczyki i szybko poszedłem do samochodu. Zebrała się grupka gapiów. Po obydwu stronach wiaduktu zatrzymało się kilka pojazdów. Deszcz przestał padać. Wody powoli ubywało. Po dłuższej chwili udało mi się wejść do fiata uno, w kabinie woda sięgała powyżej kostek. Wydawało mi się, że sytuacja jest beznadziejna. Mimo to włożyłem kluczyki do stacyjki, przekręciłem i … wydarzył się CUD!!! Silnik zapalił i auto ruszyło. Przyjechałem na naszą posesję. Zostawiliśmy uno na podwórku, aby wyschło i pojechaliśmy fiatem pandą przez Egiertowo (na wycieczkę wybraliśmy się z gronem właśnie ze szkoły w Egiertowie). Tego historycznego wiaduktu już nie ma. Został usunięty pod koniec 2012 r.
Bez spóźnienia dotarliśmy około godz. 19.00 na lotnisko. Mieliśmy dozwoloną ilość bagażu – 15 kg dla dwojga i bagaż podręczny do 10 kg na osobę. (Wcześniej za duży wspólny bagaż zapłaciliśmy 238 zł). W Porcie Lotniczym im. Lecha Wałęsy w Rębiechowie spotkaliśmy Zdzisława Kolińskiego, kierownika biura podróży i ks. Piotra Nowickiego, pilota wycieczki, tego samego, który opiekował się naszą imprezą w Paryżu w 2011 r. O godz. 21.00 wystartowaliśmy tanimi liniami lotniczymi Ryanair w kierunku Barcelony (Katalonia). Przy odprawie bagażowej podręcznej zważyliśmy nasze torby (nie przekroczyły normy). Na polecenie celnika Ela wyrzuciła do kosza pół butelki wody mineralnej i mały nóż, żałując, że nie umieściła go w dużym bagażu. W samolocie Boeing 737-800, którym lecieliśmy były dwa rzędy siedzeń po trzy fotele z dwóch stron. Ela i ja siedzieliśmy przy oknie. Jedno miejsce koło nas było wolne, bo Elżbieta Zaborowska (nasza koleżanka) przeszła do pani Iliady Kwaszyńskiej (dyrektor szkoły w Egiertowie). O godz. 23.10 usłyszeliśmy polecenie zapięcia pasów. Samolot zbliżał się do lotniska koło Barcelony w Katalonii. Ela pod koniec lotu zasnęła, a ja napisałem powyższe notatki. Samolot wylądował na lotnisku Girona w odległości ponad 50 km od Barcelony około 23.45, czyli po około 2,5 godzinach lotu. Około godz. 00.30 odjechaliśmy z Girony autokarem w kierunku Madrytu, stolicy Hiszpanii.
Poniedziałek, 30 lipca 2012 r.
Nasza podróż po hiszpańskich autostradach (około 700 km) nocą trwała zaledwie 9 godzin (w tym dwie półgodzinne przerwy postojowe). Około 9.00 rano podjechaliśmy pod hotel o wdzięcznej nazwie „Mediodia” (=środek dnia) w centrum Madrytu przy Plaza del Emperador Carlos V, 8., w bezpośrednim sąsiedztwie słynnego dworca kolejowego Atocha, gdzie przed kilkoma laty miał miejsce krwawy zamach terrorystyczny z mnóstwem niewinnych ofiar śmiertelnych. Hotel Mediodia rozpoczyna dobę hotelową o godz. 12.00, dlatego miła niespodzianką był fakt zakwaterowania nas już o godz. 9.30. Eli i mnie przydzielono przytulny pokoik dwuosobowy z klimatyzacją (nr 514 na piątym piętrze). Otrzymaliśmy tradycyjny klucz (nie kartę magnetyczną). O 10.15 wyruszyliśmy z pilotem na spacer po najbliższej okolicy. Piesza wędrówka przedłużyła się do godz. 14.45. Wszyscy byliśmy bardzo zmęczeni, dlatego zdrzemnęliśmy się do 18.00. Przed południem wędrowaliśmy przy pięknej słonecznej pogodzie (do +36OC) po centralnych ulicach stolicy Hiszpanii. Spacer rozpoczęliśmy ulicą Paseo del Prado przechodząc obok słynnego Museo del Prado, Fuente del Neptuno, Palacio de Communicaciones, Banco de España, Hotel Regina, Puerto del Sol, ulicą Mayor obok Plaza Mayor, Plaza de la Villa(?); zwiedziliśmy katedrę Catedral Ntra. Sra. De La Almudena, którą w 1997 r. konsekrował nasz wielki rodak, papież Jan Paweł II. Sfotografowaliśmy pomnik Jana Pawła II przed Katedrą. Przepiękne wnętrze Katedry w stylu neogotyckim mieści kaplicę Najświętszego Sakramentu. Potem w innym miejscu zrobiliśmy sobie zdjęcia przy pomniku Don Kichota, Sancho Panso i Dulcynei (bohaterów literackiego arcydzieła Cervantesa). Z zewnątrz obejrzeliśmy pałac królewski. Potem wracaliśmy pieszo centralnymi uliczkami staromiejskimi do „naszego” hotelu Mediodia. Około godz. 19.00 zjedliśmy smaczną kolację (makaron i frytki z mięsem na drugie danie) z winem i lodami w restauracji „Museo de Jamo” (Muzeum Szynki, której różnorodne gatunki można kupić na miejscu) w pobliżu naszego hotelu. Przechodziliśmy obok starego zabytkowego kościoła św. Izydora, charakterystyczną uliczką Jezusa i Marii. Minusem hotelu jest bardzo utrudniony, praktycznie niemożliwy dla zwykłego turysty dostęp do Internetu.
Wtorek, 31 lipca 2012 r.
Z hotelu „Mediodia” wyjechaliśmy autokarem o godz. 9.00 do Toledo odległego około 70 km od Madrytu. Powoli przyzwyczajaliśmy się do hiszpańskiego klimatu (w ciągu dnia temperatura sięgała do +38o). Toledo zachwyciło nas średniowiecznym układem ulic. Zwiedziliśmy centralny punkt miasta – Katedrę z ponad 100 metrową wieżą. Wcześniej nasz autokar zatrzymał się na wzgórzu, z którego była widoczna wspaniała panorama całego Toledo – miasta muzeum z widocznym Alcazarem w kształcie czworoboku – z czterema wieżami, charakterystycznej budowli z oddali nieco podobnej do tej w Lidzbarku Warmińskim. Trochę dalej widoczna była Katedra. Świątynia owa oszołomiła nas bogactwem swoich skarbów (zapłaciliśmy za wstęp po 8 € od osoby), w tym efektowny chór kapłański (coro), wspaniały przykład kunsztu rzeźbiarskiego ze stallami z mnóstwem rycin w kilku poziomych rzędach. Naprzeciw w głównej kaplicy zwraca uwagę wysoki ołtarz w stylu płomienistego gotyku. Zwiedziliśmy też skarbiec z przepiękną XVI wieczną monstrancją ze złota; 3 metrowe arcydzieło waży ponad 200 kg. Są też inne osobliwości, m.in. XIII wieczna Biblia. Kolejne wrażenia przeżyliśmy w Zakrystii, gdzie mieści się prawdziwa galeria sztuki z licznymi obrazami słynnego artysty El Greco, m.in. z namalowanym w 1587 r. arcydziełem „El Expolio”. Są tam też dzieła innych sławnych malarzy. Katedra w Toledo jest siedzibą prymasów Hiszpanii (jak Gniezno w Polsce). W innym miejscu Katedry znajduje się szata Jana Pawła II z 1994 r. W Katedrze widać wpływy włoskie. [Obrazy El Greco były mi znane już w latach 70-ych z kolorowych (dobrej na tamte czasy jakości) reprodukcji w rosyjskim tygodniku radzieckim „Oгонёк” (Ogoniok), który w okresie komunizmu traktował obrazy religijne (znane na całym świecie) wyłącznie jak dzieła sztuki]. Potem za bezpłatnymi biletami wstępu niedaleko katedry zwiedziliśmy muzeum Castilla – La Mancha Museo Provincial, gmach z krużgankami na dwóch poziomach jak w Niepołomicach koło Krakowa w Polsce. Na piętrze obejrzeliśmy m.in. kolejne obrazy El Greca i innych artystów. W Toledo do dzisiaj zachował się jeden z mostów wybudowany przez starożytnych Rzymian.
Z Toledo wróciliśmy do Madrytu, gdzie około godz. 16.00 podjechaliśmy pod słynny stadion Real (=Królewski) Madrid. Obiekt z zewnątrz wygląda toporzasto i ciężkawo jak stalinowskie budowle w Moskwie, stolicy Rosji. O godz. 16.28 w centrum handlowym Stadionu Ela kupiła sobie oryginalne adidasy, za które zapłaciła tylko 19 € (podobne kosztują 50 €). Około 18.45, jak w dniu poprzednim, zjedliśmy kolację w Museo del Jamo. Potem z Elą poszliśmy do Muzeum Prado, ale było za późno, bo wpuszczają do 19.30, a o 20.00 zamykają. Obeszliśmy gmachy dookoła, wstąpiliśmy do kościoła św. Hieronima i wzdłuż Ogrodu Botanicznego wróciliśmy w okolice hotelu Mediodia, gdzie kupiliśmy 2 butelki wody mineralnej (po 1,5 l za 2 €). Po powrocie Ela spakowała nas na jutrzejszy wyjazd do Sevilli, a ja zrobiłem te notatki.
Środa, 1 sierpnia 2012 r.
Po śniadaniu o godz. 9.00 opuściliśmy hotel „Mediodia” kierując się autostradą na południe m.in. przez Kordobę mijając wielkie plantacje drzewek oliwkowych [niektóre fragmenty krajobrazów z czerwoną glebą i zawierające żelazo rudymi skałami przypominają pejzaże stanu Nevada w USA, przez którą pożyczonym od amerykańskich przyjaciół autem Ela i ja (w roli kierowcy) przejeżdżaliśmy do Kalifornii w 2006 r.] Między pasami autostrady rosną piękne, duże, różowe oleandry. Do Sevilli dotarliśmy po 16.00 – mieliśmy dwie przerwy: pierwszą półgodzinną i drugą 45 min. W Sevilli zakwaterowaliśmy się w trzygwiazdkowym hotelu „Eurostars REGINA” otrzymując klucz – kartę z nazwiskiem Brzezinska, pokój nr 240 na II piętrze na jeden nocleg. Po zakwaterowaniu poszliśmy na spacer po bardzo urokliwym Starym Mieście. Na kolację z powodu niedopatrzenia pilota udaliśmy się najpierw na 20.00, a potem po raz drugi na 20.40. Kolacja okazała się byle jaka bez żadnych napojów, własnych nie wolno było pić, a za zamówione słono płacić. Sevilla jest pięknym miastem z mnóstwem bezcennych zabytków, m.in. Katedrę – Catedral z wieżami Złotą, Santa Cruz, GIRALDA Plaso de España.
Czwartek, 2 sierpnia 2012 r.
Po śniadaniu, które zjedliśmy o godz. 8.00 wyjechaliśmy o 9.00 do centrum Sevilli. W ramach porannej gimnastyki pomagałem przy załadunku i rozładunku bagaży naszej grupy, za co potem pilot w autokarze podziękował mi przez mikrofon. Ela i ja najpierw zwiedziliśmy Reales Alcazares
(po 8,50 € od osoby), a potem Katedrę (po 8 € od osoby), a w niej ogromny ołtarz główny, niestety z powodu remontu widoczny tylko na zasłonie, następnie grobowiec Krzysztofa Kolumba, który w 1492 r. dokonał odkrycia Ameryki. Zobaczyliśmy też Skarbiec (Tezor), Zakrystię (Sacristio). Ela (mimo chorej stopy) zdołała wejść ze mną na szczyt niezwykłej wieży Giralda, która zamiast schodów ma płaskie pochyłości pod łagodnym kątem – 40 półpięter. (Architekci Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie nawiązali do kształtu Giraldy, której sylwetka do pewnego stopnia przypomina dar Stalina dla polskiej stolicy). Ze szczytu Giraldy zachwycaliśmy się wspaniałą panoramą całej Sevilli. Katedra dosłownie poraża swoim ogromem. Wszystko w niej ma gigantyczne rozmiary.
Po godz. 14.00 wyjechaliśmy z Sevilli w kierunku Gibraltaru. O 16.30 dotarliśmy do miasta Algeciras i zakwaterowaliśmy się w hotelu Holiday Inn Express w luksusowym i przestronnym pokoju nr 416. Po herbatce Ela i ja wybraliśmy się przy wysokim upale (ponad 50OC w słońcu) w kierunku plaży. Po 45 minutach wędrówki (około 5 km) w męczącej spiekocie dotarliśmy do brzegu cieśniny Gibraltaru łączącej Morze Śródziemne z Oceanem Atlantyckim. Weszliśmy do wody, ale nie kąpaliśmy się, bo była bardzo zimna, wręcz lodowata, przy tym krystalicznie czysta i niezwykle słona. Wróciliśmy na kolację, tzn. przed godz. 20.00. Tym razem do posiłku zaserwowano nam gratis nie tylko wodę, ale nawet wino. Ku mojej radości również dostęp do Internetu był gratis. Odpowiedziałem krótko na dwa e-maile Nancy, naszej amerykańskiej przyjaciółki, która wraz z mężem przebywa na kontrakcie prawie od roku w Moskwie i zaprasza nas do stolicy Rosji na pełne dwa tygodnie od 13 do 27 sierpnia 2012 r., zapewniając nie krępujące wolne mieszkanie w centrum rosyjskiej metropolii. Podziękowałem jej szczerze za tę bardzo dobrą wiadomość.
Piątek, 3 sierpnia 2012 r.
GIBRALTAR. CELEBRATE THE GREAT!
Rankiem, jak zwykle śniadanie o godz. 8.00 w hotelu, bardzo obfite. O 9.00 wyjechaliśmy z miasta Algeciras do pobliskiego Gibraltaru, z oddali przypominającego swoim kształtem śpiącego lwa. Gibraltar to skrawek terytorium imperium Wielkiej Brytanii, była kolonia Zjednoczonego Królestwa, kawałek Anglii z urzędowym językiem angielskim, czerwonymi piętrowymi autobusami, policjantami (poczułem się tam prawie jak w Londynie). Przekraczając granicę hiszpańsko-brytyjską, dwukrotnie musieliśmy okazywać dokumenty tożsamości – dowody osobiste. Tuż przy granicy czekali angielscy kierowcy ze swoimi busikami (każdy pojazd mógł zabrać 9 turystów). Powiedziano nam, że po zwiedzeniu Gibraltaru zapłacimy po 29 € od osoby (w Gibraltarze oficjalnie obowiązują funty gibraltarskie tej samej wartości, co funty brytyjskie, ale tak jak w sąsiedniej Hiszpanii, można płacić walutą euro. Całkiem nieoczekiwanie przypadła mi w udziale (dość stresująca) rola tłumacza w busie na żywo (Ela powiedziała potem, że wypadłem dobrze). Zwiedzaliśmy najpierw wielką jaskinię ze stalagmitami i stalaktytami a potem tunel wojskowy drążony w skałach ponad 200 lat temu (Jaskinia Świętego Michała, audytorium – sala koncertowa; Tunele Wielkiego Oblężenia – żywą historię lat 1779-1783). Zauważyliśmy w tunelu tablicę w języku polskim upamiętniającą katastrofę gen. Władysława Sikorskiego. Na zewnątrz dodatkową atrakcję stanowiły małpki, które bezceremonialnie wskakiwały na nas jak na drzewa. Zrobiliśmy im zdjęcia. Jedna z małpek wskoczyła mi na ramiona (plecy) i zabrała mi czapkę z głowy odbiegając na strome skały. Spróbowałem wejść na stromiznę, ale złodziejka uciekła jeszcze wyżej ze swoją zdobyczą. Kiedy już zrezygnowałem nasz kierowca Douglas po jakiejś chwili nieoczekiwanie wręczył mi moją czapkę, którą odzyskał sobie tylko znanym sposobem. Ciekawostką jest możliwość przy dobrej pogodzie (z której skorzystaliśmy) popatrzenia sobie na pobliskie góry Atlas na kontynencie afrykańskim i Ocean Atlantycki. Widzieliśmy Afrykę jak na dłoni w odległości zaledwie kilkunastu kilometrów. Słońce świeciło z nieba nieomal pionowo, tak, że prawie nie były widoczne nasze cienie. Z góry lepiej dostrzec znaczenie strategiczne Gibraltaru. W minionych wiekach ten kto władał Gibraltarem miał pełną kontrolę nad ruchem statków i okrętów między kontynentami Eurazji, Afryki i Ameryki przez cieśninę gibraltarską. Po zakończeniu wycieczki objazdowej po Gibraltarze busikiem Douglas wysadził nas blisko ulicy Main Street. Ela i ja po zapłaceniu łącznie 58 € pospacerowaliśmy powoli w kierunku dość odległego punktu granicznego. Po drodze wstąpiliśmy do angielskojęzycznej Katedry katolickiej, gdzie o godz. 12.30 dane nam było uczestniczyć we mszy św. odprawianej w j. angielskim przez duchownego w biskupich szatach. Uznałem to za pomyślny zbieg okoliczności i wielkie szczęście, bo mamy za co dziękować Opatrzności. Msza św. (bez kazania), w pierwszy piątek miesiąca w takim szczególnym miejscu na kuli ziemskiej. Obeszliśmy dookoła wnętrze świątyni i po lewej stronie głównego ołtarza z radością zauważyliśmy wielki obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, a pod nim angielskojęzyczną tablicę upamiętniającą gen. Wł. Sikorskiego. Po wyjściu z Katedry kontynuowaliśmy spacer ulicą Main Street. Wstąpiliśmy do baru w bocznej uliczce gdzie wypiliśmy kawę (po 1,50 €), zjadając nasze kanapki. Potem szliśmy aleją Winston Churchill Avenue. (Wcześniej zatrzymaliśmy się przy zwyczajnych drzwiach, które były wejściem do parlamentu Gibraltaru). Doszliśmy do pasa startowego, na którym 6 razy dziennie lądują samoloty z Anglii. Przypomnieliśmy sobie, że właśnie z tego miejsca w dniu 3 lipca 1943 r. wyruszył w drogę gen. Wł. Sikorski (premier polskiego rządu emigracyjnego w Londynie) i zaraz potem runął nieopodal do morza ponosząc śmierć na miejscu. (W 2005 r. w pokazałem Eli tablicę upamiętniającą naszego Premiera na frontonie Hotelu Rubens w Londynie, gdzie rząd polski miał swoją siedzibę). Przekroczyliśmy pieszo ten historyczny pas startowy w Gibraltarze tak tragicznie związany z historią Rzeczypospolitej. Władzę w imieniu królowej Elżbiety II sprawuje gubernator brytyjski. (Z tego powodu Madryt utrzymuje oziębłe stosunki z Wielką Brytanią, bo uważa, że Gibraltar powinien należeć do Hiszpanii.) Elżbieta II odwiedziła Gibraltar już w 1952 r. W lipcu 2012 r. w Gibraltarze przebywał wysłannik Elżbiety II, jej syn książę Edward, dość chłodno potraktowany przez Hiszpanów. Przy przekroczeniu granicy z Hiszpanią znowu musieliśmy okazać dowody osobiste. (Nigdzie indziej w krajach Unii Europejskiej nie wymagano od nas dokumentów tożsamości).
Po godz. 15.00 wyruszyliśmy do Malagi, gdzie przybyliśmy po 17.00 i zakwaterowaliśmy się w pokoju 111 w hotelu sieci Campanile (w bardzo dobrych warunkach) przy alei Avenida de Velazquez 212 blisko autostrady. Ochotnicy powędrowali pieszo na odległą o 4 km plażę i wrócili o 20.15. My zostaliśmy w hotelu i rozpoczęliśmy konsumpcję o 20.00. Kolacja w formie szwedzkiego stołu po raz pierwszy zawierała mnóstwo warzyw, m.in. ulubione pomidory Eli.
Sobota, 4 sierpnia 2012 r.
O godz. 9.00 opuściliśmy hotel kierując nasz autokar w kierunku centrum Malagi, żeby zwiedzić Katedrę z jedną wieżą. Udało się nam wejść do środka i obejrzeć piękne wnętrze świątyni. Po krótkim spacerze odjechaliśmy do odległej o 180 km Kordoby. Kordoba wśród licznych zabytków przyciąga szczególnie budowlą absolutnie niezwykłą – jest nią Katedra w Meczecie = Mezquito Catedral. Przeszliśmy przez autentyczny Most Rzymski. Za wstęp do Katedry zapłaciliśmy 8 € od osoby. Ten zabytek również poraża swoim ogromem – posiada aż 18 naw. Jest najpiękniejszym i największym meczetem na świecie. Osobliwością jedyną na naszym globie jest to, że Katedra mieści się pośrodku Meczetu. Oglądaliśmy 856 kolumn, ale w czasach Almanzora było ich aż 1293.
Po godz. 16.00 wyjechaliśmy z Kordoby do odległej o 180 km Granady mijając liczne wiadukty i tunele. (Jakiś mędrzec powiedział: „Kto nie widział Granady, nic nie widział”.) Do celu dotarliśmy około 19.00 kwaterując się w trzygwiazdkowym hotelu JUAN MIGUEL w pokoju nr 111 na I piętrze z wszelkimi wygodami w centrum miasta przy ul. Acera del Darro 24. Kolacja mimo, że pierwsze danie było dosłownie lodowate, okazała się dość zjadliwa. Po kawie w naszym pokoju poszliśmy do pobliskiego supermarketu po wodę mineralną i bułki. Wróciliśmy po 22.00 kiedy już zamykano supermarket.
Niedziela, 5 sierpnia 2012 r.
Po śniadaniu (godz. 7.30) wyjechaliśmy o 8.00 autokarem (5 osób zrezygnowało) do słynnej Alhambry (Czerwony Zamek). Alhambra w Granadzie to jeden z najpiękniejszych pałaców z „Baśni tysiąca i jednej nocy”. Widzieliśmy tablicę upamiętniającą Washingtona Irvinga, autora „Legendy Alhambry”. Zwiedziliśmy Alcazabę, ogród Jardin de los Adarves; mirador z którego roztacza się cudowna panorama Granady. Zwiedzaliśmy z żelazną dyscypliną z dwoma przewodnikami odcinek po odcinku zgodnie z kierunkiem zwiedzania (ja z plecakiem z przodu) budowle, komnaty, patia, fontanny Pałaców Nasrydów, mnóstwo egzotycznych krzewów i roślin. Oglądaliśmy napisy wykonane ozdobną kaligrafią (arabeskami) na murach Alhambry.
W Pałacu Nasrydów zwiedzaliśmy:
1) Mexuar (służył sprawowaniu władzy państwowej i sądowniczej);
2) Serallo (=Seraj) – tutaj władca przyjmował poselstwa i oficjalnych gości;
3) Harem – zespół pałaców, ogrodów i dziedzińców, gdzie znajdowały się prywatne apartamenty i rodziny (tzn. władcy)
Karol V kazał udekorować swym cesarskim emblematem „Plus Ultra” („Jeszcze dalej”). Widzieliśmy Dziedziniec Mirtów wyłożony marmurem z wielkim basenem pośrodku. Stamtąd wyszliśmy na prostokątny Dziedziniec Lwów. Podziwialiśmy wspaniałe widoki z ogrodów Alhambry, Salę Królów, Salę Dwóch Sióstr (od bliźniaczych płyt marmurowych w posadzce). Widzieliśmy też Generalife („Rajski Ogród Architekta”). Mieliśmy również panoramiczny widok na Albaicin i Sacromonte. Po zakończeniu zwiedzania Alhambry (bilet wstępu kosztował 20 € od osoby) dość długim spacerem doszliśmy aż do Katedry (przed godz. 13.00 nie musieliśmy płacić 4 € wstępu), ale nie wstąpiliśmy już do przyległej kaplicy, (bilet za wejście kosztuje tam też 4 €) gdzie są pochowani słynni władcy Hiszpanii: Izabela i Ferdynand. Po przerwie w hotelu poszliśmy do Bazyliki de las Angustias, gdzie mszę św. odprawili nasi księża: Piotr Nowicki (wygłosił krótką homilię) i Mateusz. W Bazylice widzieliśmy Obraz M. B. Częstochowskiej oraz tablicę upamiętniającą wizytę papieża Jana Pawła II w tej świątyni. Po mszy św. wybraliśmy w bankomacie (nie bez stresu, bo pojawiło się żądanie podania numeru telefonu) 100 € w banknotach po 50 € (równowartość ponad 400 zł). Później zrobiliśmy zdjęcia od frontu hotelu Juan Miguel i zdjęcie Eli na balkonie naszego pokoju od ulicy bocznej. Po powrocie wypiliśmy herbatkę, zrobiłem te notatki, Ela pranie, a potem krótką sjestę. Od pierwszego dnia wycieczki w Hiszpanii codziennie panowały słoneczne upały dochodzące do 40oC w cieniu, ale z powodu dobrej wilgotności powietrza niezbyt dokuczliwe.
Przypomnieliśmy grupie, że nasz największy poeta Adam Mickiewicz nawiązał do Granady w utworze „Konrad Wallenrod”:
Ballada Alpuhara
***
Już w gruzach leżą Maurów posady
Naród ich dźwiga żelaza
Bronią się jeszcze twierdze Grenady,
Ale w Grenadzie zaraza.
***
Broni się jeszcze z wież Alpuhary
Almanzor z garstką rycerzy,
Hiszpan pod miastem zatknął sztandary,
Jutro do szturmu uderzy.
***
O wschodzie słońca ryknęły spiże,
Rwą się okopy, mur wali,
Już z minaretów błysnęły krzyże,
Hiszpanie zamku dostali.
***
W niedzielę wieczorem po kolacji w Granadzie Ela i nasze dwie koleżanki siedzieliśmy przed hotelem Juan Miguel i przyglądali wolno spacerującym przechodniom. Nie zauważyliśmy oznak kryzysu, który przecież dotknął bardzo boleśnie Hiszpanię (wysokie – dwukrotnie wyższe niż w Polsce - bezrobocie sięgające aż 27%, niemal milion pustostanów mieszkalnych).
Poniedziałek, 6 sierpnia 2012 r.
Prawie cały dzień przeznaczyliśmy na przejazd z Granady do Walencji. Wstaliśmy już o godz. 6.35. Śniadanie zostało wyznaczone na 8.00 (zjawiliśmy się w jadalni trochę wcześniej). O 9.00 wyjechaliśmy autokarem w kierunku Walencji. Po dwóch półgodzinnych przerwach na trasie liczącej aż 540 km dotarliśmy po godz. 16.00 do celu podróży. Po drodze mijaliśmy przepiękne krajobrazy i góry (całe łańcuchy górskie, często ciągnące się równolegle do autostrady) przypominające nam góry w USA (w stanach Utah, Nevada, Arizona). Nic dziwnego, że Hiszpanie nazwy swego kraju, np. Sierra Nevada przenieśli do Ameryki. Podczas jazdy autokarem przeprowadziłem mini quiz poetycki przy mikrofonie dotyczący już wcześniej tutaj cytowanego fragmentu „Konrada Wallenroda”. Pamiątkową nagrodę od ks. Piotra otrzymała Zuzia, najpogodniejsza uczestniczka wycieczki, która wprawdzie nie podała tytułu utworu, ale trafnie wymieniła autora, czyli A. Mickiewicza. Pozostali uczestnicy z powodu nadmiernej skromności nie zechcieli pochwalić się swoją erudycją literacką. W Walencji po godz. 18.30 zakwaterowaliśmy się w hotelu Expo Hotel Valencia w pokoju 1124 na XI piętrze (na jeden nocleg). Podczas przemieszczania się do Walencji widzieliśmy malownicze miejsca (o górach już wspominałem), imponujące długością wiadukty i estakady nad głębokimi przełęczami, liczne nowe osiedla miniaturowych domków jednorodzinnych (najczęściej jednopiętrowych) i rozległe przestrzenie w ogóle niezamieszkałe. Niektóre odcinki autostrady prowadziły wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego, mijaliśmy miasta wieżowców (drapaczy chmur), prawdopodobnie biurowców i hotelowców. Jeden z dwóch mijanych cmentarzy wyglądał jak malutkie miasteczko domków krasnoludków. Grobowce jak domki stały w symetrycznych szeregach.
Walencja to po Madrycie i Barcelonie trzecie pod względem wielkości miasto Hiszpanii. W Walencji zwiedziliśmy Katedrę i przylegający doń kościół-bazylikę. Wewnątrz bazyliki widzieliśmy oryginalne malowidła rotundy sprawiające wrażenie ruchu. W Katedrze (wstęp 4,5 €) z przepięknym gotyckim portalem zwiedziliśmy Kaplicę Świętego Kielicha (=Świętego Grala). Tradycja głosi, że jest to Kielich Ostatniej Wieczerzy Jezusa Chrystusa i Apostołów, ale na nas jakoś nie wywarł specjalnego wrażenia (może jesteśmy ludźmi małej wiary?). Po kolacji zrobiliśmy zakupy w pobliskim supermarkecie, gdzie zauważyliśmy m.in. piwo polskiej marki „Żywiec”.
Wtorek, 7 sierpnia 2012 r.
Ostatnia noc w Walencji różniła się trochę od poprzednich. Kiedy już z trudem zasnęliśmy nagle około godz. 0.00 zbudziły nas głośne dźwięki muzyki dyskotekowej nad naszymi głowami, która ucichła dopiero długo po godz. 1.00. Nie zmarnowaliśmy jednak tej szczęśliwej godziny i nie mieliśmy żalu do spóźnionych dyskotekowiczów.
Wyjechaliśmy spod hotelu z centrum Walencji o godz. 9.00, ale zanim opuściliśmy miasto, zatrzymaliśmy się w innej części Walencji, aby pozachwycać się piękną nowoczesną architekturą tworzącą jak gdyby centrum sztuki. W tym oryginalnym pod każdym względzie kompleksie były też ogromne płytkie sadzawki, ale to nie baseny (pływalnie). Kiedy zakończyliśmy oglądanie i spacer wyruszyliśmy w kierunku odległej około 400 km Barcelony. W odległości około 50 km przed Barceloną z lewej strony widzieliśmy w oddali postrzępione zbocza gór Montserrat, gdzie znajduje się najświętsze miejsce Katalonii. W czasie jazdy grupa zebrała w autokarze 50 € premii (od nas 4 €) dla kierowcy Manela za bezpieczną jazdę. Tuż po godz. 14.00 dotarliśmy do naszego trzygwiazdkowego hotelu Gran Ronda w Barcelonie. Przyznano nam pokój nr 324, ale na prośbę naszej miłej koleżanki Hani B. zamieniliśmy się na nr 311, bo cztery przyjaciółki chciały mieszkać obok siebie w sąsiadujących pokojach. Na marginesie dodam, że Ela i ja, podobnie jak na innych imprezach wyjazdowych, staramy się pomagać naszym bliźnim drobnymi przyjaznymi uczynkami, np. noszeniem walizek, pakowaniem i rozpakowaniem autokaru, częstowaniem słodyczami, robieniem zdjęć, tłumaczeniem z języków obcych; zresztą spotykamy mnóstwo osób, którzy również wykazują się godną podziwu i naśladownictwa uczynnością i wrażliwością na potrzeby innych. Dlatego zdziwiło nas, że mimo naszych przyjaznych gestów, od pana A. wiało chłodem.
Po południu po godz. 15.00 pojechaliśmy na barcelońską plażę, gdzie przy słonecznej pogodzie kąpaliśmy się po raz pierwszy w życiu w Morzu Śródziemnym. Dopłynąłem aż do żółtej boi skąd prawie wcale nie było widać leżących na piasku plażowiczów, również z powodu wysokich fal. Woda bardzo nagrzana, o wiele cieplejsza niż w Zatoce Gibraltarskiej. Spędzaliśmy przyjemnie czas na plaży aż do 18.45. Kolację (kotlety twarde jak podeszwy) zjedliśmy w odległej o 1 km od hotelu restauracji. Część grupy poszła jeszcze na spacer, Ela i ja wróciliśmy do hotelu, bo dochodziła już 22.00.

Środa, 8 sierpnia 2012 r. (c.d.n.)

[Pełną relację z wycieczki do Hiszpanii i Gibraltaru zamieszczę do końca maja 2013 r. Przepraszam za tę zwłokę.]
.