poniedziałek, 30 listopada 2009

W Operze Bałtyckiej w Gdańsku Wrzeszczu i w Trójmieście [29-30.11.2009]

Pierwsza premiera Studia Operowego, uważana za początek historii Opery Bałtyckiej, odbyła się 28 czerwca 1950, kiedy to wystawiono Eugeniusza Oniegina Piotra Czajkowskiego. 1 maja 1953 Studio operowe i Orkiestra Filharmoniczna zostały połączone w Państwową Operę i Filharmonię Bałtycką, mieszczącą się w budynku przy Alei Zwycięstwa 15. W ciągu wielu lat dokonywano różnych przeróbek, adaptacji i modernizacji starego budynku, rozpoczętego przebudową sceny w 1955, a później, w latach 1972-1982, reszty budynku. W 1974 utworzono nową orkiestrę filharmoniczną, która odtąd pełniła funkcję Filharmonii, podczas gdy stara orkiestra pozostawała głównie orkiestrą operową. Obie instytucje kierowane były przez tego samego dyrektora naczelnego i pozostawały pod jednym dachem. Dopiero w roku 1994 rozdzielono definitywnie Operę od Filharmonii (Filharmonia zmieniła siedzibę i dyrektora) i Opera stała się samodzielną instytucją artystyczną pod nazwą Państwowa Opera Bałtycka.

W sezonie artystycznym 2009/2010 Opera Bałtycka obchodzi sześćdziesiątą rocznicę swego powstania.

W niedzielę, 29 listopada 2009 r. dla uczczenia tego jubileuszu wybraliśmy się (tzn. nasza "paczka" będąca absolwentami pięcioletnich stacjonarnych studiów magisterskich na filologii rosyjskiej) do Opery Bałtyckiej na spektakl "Eugeniusza Oniegina" Piotra Czajkowskiego. Jako znawcy języka z zachwytem chłonęliśmy przez ponad 2,5 godz. przedstawienie, którego całość wykonano po rosyjsku.

Jedna z najpiękniejszych oper w literaturze światowej, opowiadająca o jakże częstym w życiu każdego z nas spóźnieniu się z podjęciem najważniejszej decyzji, zagapieniu się w chwili, gdy właśnie mija nas ten jedyny, najważniejszy człowiek, który mógłby dać szczęście. O roztrwonieniu jedynego bogactwa, jakie nam przypada w udziale, zlekceważeniu wartości, które mogłyby dla nas być zbawienne. Rzecz o najbardziej bolesnym dla człowieka marnotrawieniu miłości i przyjaźni, które los nam daje szczodrą ręką, a my w tym czasie uganiamy się za błahostkami. Rzecz o nostalgii za krainą słodkiej młodości nie tylko naszej, ale i ludzi, którzy nas otaczali i Ojczyzny jakże pięknej, gdy wspomina się jej miniony czas i jakże gorzkiej, gdy się odczuwa na sobie jej determinację w pędzie ku przyszłości.


Libretto "Eugeniusza Oniegina", opery określanej jako "sceny liryczne w trzech aktach i siedmiu obrazach", powstało na podstawie znanego poematu Aleksandra Puszkina. Napisał je kompozytor wspólnie z bratem Modestem i przyjacielem Konstantinem Szyłowskim. "Żadnego utworu nie pisałem z taką łatwością, jak tę operę" - napisał Czajkowski do Nadieżdy von Meck, swojej wielkiej protektorki, w czerwcu 1878 roku. I rzeczywiście liryzm i urok tej nastrojowej muzyki spowity w woal melancholii wciągnął nas bez reszty w wir scenicznej akcji opowiadającej o wielkiej niespełnionej miłości Tatiany do Oniegina. Ta opera jest obrazem niepowtarzalnego stylu tego kompozytora, tak w zakresie formy, jak i harmoniki. Największe znaczenie ma tutaj nie sama akcja, lecz wewnętrzne przeżycia bohaterów dramatu, co nadaje mu intymny, niemal kameralny, charakter. Znakomicie Czajkowski uchwycił go w melancholijnej i nieco patetycznej muzyce, co najpełniej widać w słynnej scenie pisania przez Tatianę listu do Oniegina.

Choć kompozytora interesują głownie przeżycia i przemiany bohaterów, to w operze nie brakuje błyskotliwych scen zbiorowych i rodzajowych. Z muzycznego punktu widzenia „Eugeniusz Oniegin” to niekończący się ciąg szlagierów muzycznych – Polonez, Walc, aria Leńskiego, aria Gremina, kuplety Triqueta, tańce dożynkowe i wiele innych . Centralny punkt opery – Scena pisania listu, jest tak bogaty w piękne melodie, że można by z niego wykroić kilka arii. Śpiewacy mieli możliwość nie tylko błyszczeć w partiach napisanych przez Czajkowskiego, ale i otrzymali interesujący materiał do zagrania, stworzenia wieloznacznych i bogatych bohaterów scenicznych. Słowem: dzieło lubiane i przez publiczność i wykonawców. Pośród tych ostatnich zobaczyliśmy czołówkę polskich wokalistów: Annę Wierzbicką, Roberta Gierlacha, Adama Zdunikowskiego, Pawła Skałubę, Romualda Tesarowicza, Małgorzatę Pańko, Alicję Węgorzewską.

Niegdyś partię Tatiany śpiewała Salomea Kruszelnicka (widziałem jej grób we Lwowie). Opera Bałtycka zaprezentowała po raz pierwszy "Oniegina" w czerwcu 1950 r.


Obejrzeliśmy inscenizację w reżyserii Marka Weissa, który od lutego 2008 r. jest dyrektorem naczelnym i artystycznym Opery Bałtyckiej w Gdańsku. Kierownictwo muzyczne premiery objął José Maria Florencio, autorką scenografii i kostiumów jest Jagna Janicka. Choreografia to dzieło Izadory Weiss.

Obsada
Łarina: Joanna Cortes
Tatiana: Anastazja Lipert,
Olga: Alicja Węgorzewska
Oniegin: Mikołaj Zalasiński
Leński: Adam Zdunikowski
Griemin: Romuald Tesarowicz
Sekundant: Szymon Kobyliński
Zapiewajło: Wiktor Wydra
Triquet: Jacek Szymański
Rotmistrz: Rzeszutek Krzysztof
oraz Balet, Chór (przygotowanie chóru Dariusz Tabisz) i Orkiestra Opery Bałtyckiej
dyrygent José Maria Florêncio
[Oryginalna wersja została wykonana w języku rosyjskim
Tłumaczenie wyświetlano nad sceną]

Przedstawienie w Operze Bałtyckiej okazało się dla nas potrójną ucztą duchową. Po pierwsze ze względu na największe dzieło literackie Aleksandra Puszkina, jakim jest powieść wierszem "Eugeniusz Oniegin", po drugie - geniusz kompozytora Piotra Czajkowskiego i po trzecie nasze własne (najlepsze) towarzystwo: Barbara, Maria, Zofia i piszący te słowa. W tym miejscu należą się słowa uznania i podziękowania dla Zofii, która zainspirowała, zorganizowała i z wrodzoną sobie życzliwą troską do końca czuwała nad logistyczną stroną całego przedsięwzięcia.

Wdzięczność należy się również Barbarze za staropolską gościnność w jej mieszkaniu w Gdańsku. Podejmowała nas przyjaźnie i ciepło w ciągu tych dwóch dni, jak najbliższych członków rodziny, zapewniając nam wszystkim wyśmienity poczęstunek, a koleżankom przytulny nocleg w kameralnych warunkach (ja nocowałem u córki).


Wieczorem po spektaklu pojechaliśmy do centrum Gdańska i uczciliśmy nasze spotkanie spacerem po pełnej uroku ulicy Długiej. Oświetlone zabytkowe kamieniczki, Dom Uphagena, Ratusz tworzyły niezwykłą scenerię. Zatrzymaliśmy się w restauracji "Elephant Club" przy Długim Targu, gdzie skonsumowaliśmy bananową fantazję (zgodnie z nazwą) okazała się fantastyczna.
Nazajutrz kontynuowaliśmy nasze historyczne spotkanie w Trójmieście. Pojechaliśmy do Oliwy. Tam najpierw udaliśmy się do miejsca, gdzie przed laty był nasz WSN i szkoła ćwiczeń. Ku naszemu zaskoczeniu, przy ul. B. Krzywoustego 19, gdzie w ubiegłym wieku znajdowała się nasza uczelnia, obecnie trwają wykopy ziemne i prace budowlane, a po naszej szkole nie został żaden ślad.
Nie wpadliśmy jednak w rozpacz i udaliśmy się do Sopotu. Tam spacer po najdłuższym drewnianym molu w Europie (512 m) poprawił nam humor, tym bardziej, że pogoda sprzyjała, nawet świeciło słonce. Sopot, letnia stolica Polski, (40 tys. mieszkańców) to jedno z najatrakcyjniejszych miast kraju.
Duże wrażenie zrobił na nas imponujący widok (z mola) nowego Domu Zdrojowego, Hotelu Sheraton i Grand Hotelu. Spacerowaliśmy jeszcze po głównej ulicy Sopotu - Monciaku (Bohaterów Monte Cassino), gdzie, jak zwykle, zwraca uwagę Krzywy Domek.


Wróciliśmy do Oliwy, gdzie poszliśmy na spacer do Parku i do Katedry. W katedrze oliwskiej jest prowadzony remont. Z funduszy Unii Europejskiej udało się uzyskać 5 mln zł. Zobaczyliśmy układanie na posadzce instalacji grzewczych, będzie też wymiana oświetlenia, zabezpieczenia przeciwpożarowe i antywłamaniowe. Zostaną odnowione drzwi główne i boczne oraz prospekt organowy.
Z Oliwy udaliśmy się do Galerii Bałtyckiej we Wrzeszczu, która sama w sobie jest obiektem bardzo efektownym. Tam posililiśmy się w restauracji wegetariańskiej GREEN WAY. Jedna olbrzymia (smaczna i tania) porcja mogłaby zaspokoić głód co najmniej trzech osób.
Usatysfakcjonowani spotkaniem rozjechaliśmy się w różne strony Polski po 16.00. Zaplanowaliśmy następne spotkanie na czerwiec 2010 r.

czwartek, 26 listopada 2009

Zofia Morawska

Zofia Morawska ukończyła 105 lat. 13 listopada 2009 r. obchodziła kolejne urodziny. Przyszła na świat w 1904 r. w miejscowości Turew – w województwie wielkopolskim, w powiecie kościańskim.

[Na zdjęciu: Pałac Chłapowskich w Turwi. Zwiedzanie pałacu jest możliwe dla grup zorganizowanych po wcześniejszej rezerwacji pod tel. (65) 513 42 53]

Przodkiem Z. Morawskiej był gen. Dezydery Chłapowski, którego za męstwo na polu bitwy Napoleon uczynił baronem cesarstwa. Jako mała dziewczynka z warkoczykami podglądała przez dziurkę od klucza goszczącego w salonie rodziców Henryka Sienkiewicza. Ojciec przyjaźnił się z pisarzem. Sienkiewicz przychodził do profesora Morawskiego na konsultacje gdy pisał „Quo vadis”. Pisarz wybrał na doradcę najlepszego eksperta. Prof. Morawski wykładał filologię klasyczną na UJ i był znakomitym znawcą antyku.
Były to takie czasy, że małe dzieci nie mogły przebywać z dorosłymi, gdy w domu byli goście. Pani Zofia Morawska pamięta, że pewnego dnia, podczas pobytu Henryka Sienkiewicza, do salonu, w którym przebywał, wpadł jej foksterier, a ona zaraz za nim. Sienkiewicz czule pogłaskał jej pieska, a z jego panią porozmawiał całkiem poważnie o tym foksterierze i innych domowych zwierzętach. Znana działaczka społeczna od 1930 r. jest związana z Towarzystwem Opieki nad Ociemniałymi w Laskach koło Warszawy. Z wykształcenia pedagog, w Laskach organizowała warsztaty, świetlice, opiekę indywidualną, pośrednictwo pracy i opieki lekarskiej, pozyskiwała środki na działalność. Jest ekspertem tyflologii, dziedziny zajmującej się nauczaniem pisania i czytania niewidomych. Zna angielski, niemiecki, francuski, włoski i rosyjski. Jej krewni zapewniają, że od ósmego roku życia nie opuściła ani razu codziennej Mszy św. Została odznaczona Orderem Orła Białego (przez prezydenta Lecha Wałęsę) jako pierwsza Polka w historii orderu; uhonorowana nagrodą im. Alberta Schweitzera, orderem Kawalera Gwiazdy Solidarności Włoskiej i nagrodą "Totus". Pracę zawodową w Laskach zakończyła w 103. roku życia, ale nadal tam mieszka.

środa, 25 listopada 2009

Życie jest nieśmiertelne?

Co roku umiera w Polsce 380 tysięcy osób. Codziennie zatem co najmniej tysiąc kolejnych zmaga się z bólem żałoby. Refleksję nad sprawami ostatecznymi spychamy na odległy plan.

czwartek, 19 listopada 2009

Wycieczka do Fromborku i Krynicy Morskiej

W sobotę, 26-ego września 2009 r. Ela i ja wzięliśmy udział w wycieczce zorganizowanej przez Celinę Drozdowską z KM NSZZ „Solidarność” POiW ZK. Wyruszyliśmy z Kościerzyny o 7.00 przez Elbląg.
Pierwszy postój miał miejsce w Kadynach (miejscowość liczy około 600 mieszkańców). Z historii warto przypomnieć, że w 1898 r. wieś stała się własnością Wilhelma II Hohenzollerna – ostatniego niemieckiego cesarza i króla Prus. Od tego czasu rozpoczął się okres wielkiej świetności Kadyn. W latach 1902-05 wybudowano szkołę. Z polecenia cesarza w 1905 r. powstała w miejscowości manufaktura ceramiczna, specjalizująca się w produkcji majoliki na potrzeby dworu. Cesarz zbudował całą wieś od nowa - w tym budynek hotelu Srebrny Dzwon, do którego na chwilkę wstąpiliśmy. Kadyny to miejsce magiczne - rosną tu tysiącletnie dęby (m.in. Dąb Bażyńskiego – dąb szypułkowy, pomnik przyrody, jedno z najstarszych drzew w Polsce, którego wiek ocenia się na ok. 700 lat; obwód 9,9 m, wysokość ok. 25 metrów), niepowtarzalny klimat tworzą zabudowania pałacowe z oranżerią i stadniną koni, klasztor, kaplica i kapliczki oraz stylowa, doskonale zachowana architektura wsi. Stare trakty prowadzą na porośniętą lasami Wysoczyznę, skąd otwierają się niezrównane widoki na Zalew Wiślany i Mierzeję Wiślaną. Wilhelm II nakazał też budowę w Kadynach letniej rezydencji cesarskiej, w której od 1937 do 1944 r. rezydował jego wnuk, ks. Ludwik Ferdynand ze swą liczną rodziną.
Z Kadyn przez Tolkmicko pojechaliśmy do Fromborka. FROMBORK (niem. Frauenburg, łac. Castrum Dominae Nostrae, 2450 mieszkańców) Miasteczko jest usytuowane po przeciwnej stronie Zalewu Wiślanego, oddalone od Krynicy Morskiej w linii prostej o 7,5 km.
Frombork był stolicą Warmii. Pierwszą udokumentowaną datą nadania praw miejskich jest rok 1310. We Fromborku przebywał Mikołaj Kopernik (1473-1543) , który jako kanonik kapituły warmińskiej żył i pracował na Wzgórzu Katedralnym niemal nieprzerwanie od 1510 r. do dnia swojej śmierci w maju 1543 r. Właśnie tutaj Mikołaj Kopernik opracował "De revolutionibus orbium coelestium" ("O obrotach sfer niebieskich"), dzieło, które odmieniło dotychczasowe pojęcia o wszechświecie. Zespół katedralny na wzgórzu jest klejnotem architektury na Warmii i miejscem gdzie pochowano Mikołaja Kopernika.
Najpierw zwiedziliśmy wodociągową wieżę ciśnień czyli tzw. Wieżę Wodną (wysokość około 20 m), w której w 1571 r. zainstalowano bardzo nowoczesne jak na ówczesne czasy urządzenie czerpakowe wykonane przez wrocławskiego rurmistrza Walentego Hendla na zlecenie kapituły (zachował się dokument umowy podpisanej przez kapitułę z rurmistrzem na budowę wodociągu). Wykorzystując wyłącznie energię wody, za pomocą koła czerpakowego, woda wynoszona była i wylewana do zbiornika umieszczonego na szczycie wieży. Stąd rurami wydrążonymi z pni sosnowych spływała do Katedry i do domów kanoników na Wzgórzu Katedralnym. Fromborski wodociąg był drugim takim urządzeniem w Europie. Działał bez zarzutu przez około 60 lat. Przechodząc kolejne remonty urządzenie działało do 1778 r. Obecnie budowla służy jako wieża widokowa, skąd zachwycaliśmy się wspaniałą panoramą miasteczka, ale przede wszystkim Zalewu Wiślanego, Mierzei Wiślanej i Bałtyku.


Zwiedziliśmy również katedrę Wniebowzięcia NMP i św. Andrzeja. Jest to jedna z największych budowli sakralnych Europy środkowej - ma 90 m. długości oraz 16,5 m. szerokości (wielka katedra w małym miasteczku). Powstała w latach 1329-1388 z inicjatywy biskupów warmińskich. Posiada kaplice, zespół szesnastu ołtarzy bocznych oraz inne elementy wystroju wnętrza. Szczególnie bogato prezentuje się barokowe wyposażenie świątyni – marmurowy ołtarz główny Franciszka Placidiego, późnobarokowe stalle w prezbiterium oraz prospekt organowy z lat 1683-1684. Z zewnątrz jednak, nie licząc barokowej dobudowy - kaplicy biskupa Szembeka, budowla zachowała pierwotną gotycką formę. Katedra nigdy nie była zburzona, jako jedyna na terytorium Prus bez uszczerbku przetrwała okres Reformacji. Przez stulecia była nazywana „jedyną polską katedrą nad morzem” (faktycznie, byłem zaskoczony, że katedrę zbudowano prawie nad brzegiem morza). W jej wnętrzu pochowano słynnego astronoma Mikołaja Kopernika.
W świątyni wysłuchaliśmy wspaniałego koncertu organowego. Koncerty organowe w Katedrze Fromborskiej mają długą tradycję. Organy we Fromborku, obok organów w Oliwie, Leżajsku i Kamieniu Pomorskim, należą do najcenniejszych w Polsce.
Z Fromborku udaliśmy się statkiem do Krynicy Morskiej. Nasz atrakcyjny rejs po Zalewie Wiślanym przy sprzyjającej pogodzie trwał 90 min. Krynica Morska leży na Mierzei Wiślanej między Bałtykiem a Zalewem Wiślanym. To znana w Polsce miejscowość turystyczna oraz kąpielisko morskie z portem rybacko-jachtowym. Ma słynną ulicę Teleexpressu, liczne pola biwakowe, kempingi, ośrodki wczasowe oraz 2 hotele. Od 1991 r. posiada prawa miejskie, chociaż liczy zaledwie 1350 stałych mieszkańców. Pospacerowaliśmy po Krynicy spotykając m.in. Rosjan (z pobliskiego Kaliningradu), zjedliśmy smaczny obiad w restauracji „Strzechówka”, a potem autokarem wróciliśmy do Kościerzyny. Do domu w Wielkim Klińczu dojechaliśmy o 20.30.