poniedziałek, 21 września 2009

Kołobrzeg, Międzyzdroje, Świnoujście

Wycieczka do Kołobrzegu, Świnoujścia i Międzyzdrojów
Sobota – niedziela, 19-20 września 2009 r.

W sobotę, 19-ego września 2009 r. o godz. 6.15 z Wielkiego Klińcza wyjechał autokar z 48 osobami, członkami kół PZERI w Wielkim Klińczu i Kościerzynie. Wycieczkę zorganizowała Elżbieta Brzezińska, przewodnicząca koła PZERI w W. Klińczu. Jechaliśmy malowniczą trasą: Kościerzyna, Bytów, Miastko, Koszalin. W Kołobrzegu powitał nas Robert Śmigielski, prezes oddziału PTTK i znakomity przewodnik, autor znanej publikacji "Kołobrzeg. Przewodnik Milenijny", wydanej w 2005 r. Przybliżył nam historię miasta liczącego aktualnie około 45 tys. ludności. Kołobrzeg (niem. Kolberg) – to miasto i gmina w północno-zachodniej Polsce, w północnej części województwa zachodniopomorskiego, w powiecie kołobrzeskim, położone na Pomorzu Zachodnim u ujścia rzeki Parsęty do Bałtyku, przy drodze krajowej nr 11. Po II wojnie światowej Kołobrzeg przyłączono do województwa szczecińskiego, a w 1950 roku został włączony do nowo powstałego województwa koszalińskiego. Czwarty ośrodek miejski województwa (pod względem liczby ludności), duże kąpielisko morskie oraz uzdrowisko. W ujściu rzeki znajduje się port handlowy, pasażerski, rybacki i jachtowy. W mieście i okolicach występują źródła wody mineralnej, solanki oraz pokłady borowiny. W Kołobrzegu leczy się głównie choroby górnych dróg oddechowych, krążenia. Wszyscy pamiętamy, że w latach 1967-1990 w mieście odbywał się Festiwal Piosenki Żołnierskiej, który był wtedy wizytówką Kołobrzegu.
Cofając się w głąb historii przewodnik nadmienił, że tam gdzie do 1945 znajdowała się starówka, już około VIII w. powstała osada słowiańska. Jej mieszkańcy z miejscowych salin potrafili odparowywać sól, jeden z największych skarbów średniowieczu. Dlatego też tam na mocy postanowień Zjazdu Gnieźnieńskiego (w którym brał udział m.in. cesarz Otto III) Bolesław Chrobry w 1000 r. ulokował warowny gród i biskupstwo. Po śmierci Bolesława Krzywoustego (1138) gród przeszedł pod zwierzchnictwo cesarza niemieckiego, a następnie króla Danii. W 1255 roku miasto otrzymało prawa miejskie. Było centrum warzelnictwa, handlu i rybołówstwa. Od XIV wieku członek bałtyckiej Hanzy. W 1653 miasto przejęli brandenburczycy, którzy natychmiast zamienili je w twierdzę. Od tego czasu miasto zaczęło podupadać. W 1761 podczas wojny siedmioletniej miasto zdobyli Rosjanie. Przez wieki Kołobrzeg pełnił funkcję nadbałtyckiego Pentagonu i West Point jednocześnie. Tu testowano nowe typy fortyfikacji i rodzaje broni, m.in. słynną haubicę Szuwałowa, wystrzeliwującą spłaszczone pociski, zwane wołowymi pyskami. [Oryginalne działo (pochodzące z wojny siedmioletniej 1756-1763) wraz z pociskami oglądaliśmy w Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu]. Twierdza kołobrzeska, która w 1807 r. oparła się szturmom Napoleona, w marcu 1945 r. musiała uznać wyższość sowieckich katiuszy. Przy akompaniamencie „organów Stalina” dawna starówka, podobnie jak 90 proc. miasta, została obrócona w perzynę.
(Ciekawostką historyczną jest, że w 1933 r. wysoką liczbę głosów otrzymała tu NSDAP Adolfa Hitlera, który został honorowym obywatelem miasta).
W listopadzie 1944 r. rozkaz Hitlera ogłosił ponownie Kołobrzeg twierdzą, która była częścią systemu Wału Pomorskiego. Pierwszy atak na twierdzę Armia Czerwona przypuściła 4 marca 1945. Po kilku dniach do walki weszła 6 Dywizja Piechoty Wojska Polskiego, 3 Dywizja Piechoty i pododdziały saperów. Po 14 dniach walki, 18 marca 1945 Kołobrzeg został zdobyty przez I Armię Wojska Polskiego i wojska I Frontu Białoruskiego pod dowództwem marszałka Gieorgija Żukowa. W marcu 1945 roku odbyły się tu drugie w historii miasta zaślubiny Polski z morzem.
Z dawnego Kołobrzegu pozostała m.in. bazylika Mariacka, której wnętrza kryją, cudem odzyskany po wojnie ze złomowiska, przeszło czterometrowy (!), siedmioramienny świecznik z XIV w.
Miasto jest jedną z stolic diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej (konkatedra) Kościoła katolickiego. Zwiedzanie rozpoczęliśmy właśnie od bazyliki NMP. Jest to monumentalna pięcionawowa świątynia z XIV-XV w. Zniszczenia wojenne, a także luterański charakter świątyni do 1945 r. spowodowały, że w jej wnętrzu nie zachowało się zbyt dużo historycznych elementów dekoracyjnych oraz zabytków sztuki sakralnej. Do najcenniejszych zabytków konkatedry należą:
• krucyfiks z 1330 r.
• chrzcielnica z 1355 r. (najstarsza metalowa chrzcielnica na ziemiach polskich)
• wyżej już wspomniany gotycki siedmioramienny świecznik z 1327 r., (do niedawna mylnie uważany za menorę), waży 900 kg.
• stalle rajców miejskich z XIV w.
• tablice nagrobne mieszczan kołobrzeskich
• gotycki świecznik Korona Holków z 1420 r.
• gotycki świecznik Korona Schlieffenów z 1523 r.
Z niedowierzaniem przyglądaliśmy się niezwykłym czterem krzywym filarom, które są odchylone od pionu aż o 62 cm (!) i podtrzymują piękne gwiaździste sklepienia. Są to filary między nawą środkową a nawą południową.
W 2007 r. w krypcie konkatedry został pochowany pierwszy ordynariusz diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej ksiądz kardynał-elekt Ignacy Jeż. (Urodził się w 1914 r. Był więźniem w Konzentrationslager Dachau od sierpnia 1942 r. do wyzwolenia obozu tj. 29 kwietnia 1945 r. Przeżył 93 lata.)

Muzeum Oręża Polskiego było następną atrakcją, którą zobaczyliśmy w Kołobrzegu. Oglądaliśmy stałą ekspozycję ułożoną chronologicznie, która przedstawia bogatą kolekcję dokumentującą historię polskiej wojskowości od okresu średniowiecza do współczesności.
Wystawę uzupełnia ekspozycja plenerowa gromadząca 70 pojazdów ciężkich i samolotów oraz skansen morski. Wystawa zajmuje pawilon oraz ekspozycję plenerową. Podróż w czasie to także lekcja techniki militarnej na podstawie świadectw pochodzących z wykopalisk archeologicznych (groty strzał, ostrogi, włócznie i topory), poprzez średniowieczną broń drzewcową, kolną, sieczną i miotającą, czy też bogato reprezentowane eksponaty dotyczące walk na morzu (kompasy, kotwice, modele okrętów); przebiega przez kolekcję XVIII wiecznych szabli, karabeli, lanc, pocisków artyleryjskich i luf armatnich. Muzeum posiada najbogatszy w Polsce zbiór związany z uzbrojeniem, wyposażeniem i mundurami żołnierzy polskich z okresu I i II wojny światowej oraz unikatową kolekcję mundurów oddziałów paramilitarnych. Kolekcja broni strzeleckiej, orderów, odznaczeń i odznak pamiątkowych stanowi wstęp do bogatej prezentacji pojazdów wojskowych, samolotów, broni pancernej i artylerii eksponowanej w sali techniki oraz na wystawie plenerowej. Naszą uwagę zwróciła też nowo otwarta część wystawy głównej poświęcona Zaślubinom z morzem. Wystawa wykorzystująca nowoczesne rozwiązania aranżacyjne oraz wystawiennicze ukazuje wszystkie znane i rozpoznawalne fakty z historii związane z zaślubinami z morzem – od symboliki wody jako pramaterii wszechświata poprzez uroczyste ceremonie zaślubin we wczesnym średniowieczu, aż do ważnych dla polskiej racji stanu wydarzeń, które towarzyszyły powrotowi Polski nad Bałtyk – zaślubin w Pucku i w Kołobrzegu.
WYSTAWA GŁÓWNA "Dzieje oręża polskiego" znajduje się w pawilonie wystawowym przy ulicy E. Gierczak 5 i terenie przyległym. Obejmuje czasy od początków państwa polskiego (druga połowa X wieku) do końca drugiej wojny światowe (1945). Zaczyna się bogatą kolekcją militariów wczesnośredniowiecznych (80 włóczni, 46 toporów, 4 miecze, noże bojowe, łuk, ostrogi, strzemiona i fragmenty uprzęży końskiej). Dużą atrakcją są dwie łodzie: dłubanka z IX wieku i łódź o konstrukcji dłubankowo-klepkowej z początku XIV wieku. Na wystawie zobaczyliśmy wszystkie typy uzbrojenia zaczepnego i ochronnego używanego na ziemiach polskich i państw sąsiednich we wszystkich okresach dziejowych. Bogato reprezentowana jest artyleria XVIII i początku XIX wieku w tym unikatowy zbiór pocisków artyleryjskich (ponad dwa i pół tysiąca pozycji inwentarzowych) zebranych na pobojowiskach kołobrzeskich z wojny siedmioletniej i 1807 roku. Są wśród nich egzemplarze rzadkie w skali światowej, jak granat i kilka odłamków granatów do tak zwanej sekretnej haubicy Szuwałowa (Rosja) z wojny siedmioletniej, karkasy i kompletne bomby artyleryjskie. Niewątpliwą atrakcją jest bogaty zbiór, jeden z największych, polskich mundurów wojskowych i paramilitarnych z pierwszej i drugiej wojny światowej (ponad 200 kompletów mundurowych na manekinach i kilkaset drobniejszych przedmiotów). Są wśród nich między innymi oryginalne mundury Armii Wielkopolskiej z 1919 roku, dwa mundury szwoleżerów (1 i 3 p.), mundury związane z Gdańskiem w 1939 roku i wiele innych liczących się w muzealnictwie eksponatów. Mogliśmy też obejrzeć wszystkie podstawowe typy uzbrojenia Wojska Polskiego w 1939 r., bogaty zbiór orderów i odznak pamiątkowych, a także indywidualne pamiątki po żołnierzach. W sali techniki, obok samolotu P0-2, motocykla Sokół-600 z 1938 r. i pięciu samochodów wojskowych z okresu drugiej wojny światowej są też różne urządzenia precyzyjne na przykład niemiecka maszyna szyfrująca "Enigma", którą rozszyfrował polski wywiad. (Polski wkład w złamanie szyfru Enigmy był nie do przecenienia. Dzięki pracy polskich kryptologów, a później także brytyjskich z Blechley Park, oraz dzięki przechwyconym w międzyczasie egzemplarzom Enigmy, pod koniec wojny praktycznie cała korespondencja szyfrowana przy jej pomocy była odczytywana przez aliantów. Średnio na dekryptaż niemieckiego meldunku wystarczał jeden do dwóch dni).
Sprzęt ciężki z XX wieku w znacznej części eksponowany jest czasowo na wolnym powietrzu. Jest tu 6 samolotów, 38 dział i moździerzy, 3 czołgi, 5 dział samobieżnych i 6 wyrzutni rakietowych. W środkowej części wystawy plenerowej znajduje się maszt i kilka przedmiotów z ORP "Burza".

Trzęsacz to niezwykłe miejsce, jedyne w swoim rodzaju na bałtyckim wybrzeżu. Niesamowita jest historia kościoła w Trzęsaczu - położonego kiedyś 1800 m od brzegów morza a dzisiaj stojącego już na krawędzi klifu zabytku, który jest niepowtarzalnym świadectwem odwiecznych zmagań człowieka z żywiołami miejscem, w którym historia przeplata się z legendami położonym na 15 południku, wyznaczającym czas środkowoeuropejski. Najbardziej urokliwe miejsce na Pomorzu Zachodnim. Trzęsacz (około 90 mieszkańców) to wieś w północno-zachodniej Polsce, położona w województwie zachodniopomorskim, w powiecie gryfickim, w gminie Rewal nad Bałtykiem. W latach 1975-1998 miejscowość położona była w województwie szczecińskim. Na wschód od Trzęsacza przechodzi południk 15°00' długości geograficznej wschodniej, wyznaczający czas środkowoeuropejski.
Ze zdumieniem oglądaliśmy niecodzienne ruiny gotyckiego kościoła wybudowanego pośrodku wsi na przełomie XIV/XV wieku w odległości prawie 2 kilometrów od morza. Kościół na początku należał do katolików, lecz po reformacji został kościołem ewangelickim do końca swych dni. Procesy abrazyjne spowodowały, że brzeg morski nieustannie zbliżał się do budowli. Ostatnie nabożeństwo odprawiono w kościele 2 marca 1874 r. Wyposażenie świątyni przewieziono do katedry w Kamieniu Pomorskim, a część zabytkowego tryptyku można obejrzeć w Rewalskim kościele. W 1901 r. zawaliła się pierwsza jego część. Dziś pozostał jedynie fragment południowej ściany. Obecnie trwają intensywne prace nad ochroną ruin przed sztormami. Jest to jedyna tego typu atrakcja turystyczna w Europie.
Z Trzęsacza pojechaliśmy do Międzyzdrojów. Międzyzdroje to miasto w woj. zachodniopomorskim, w powiecie kamieńskim, siedziba gminy miejsko-wiejskiej, położone na wyspie Wolin nad Morzem Bałtyckim, liczące około 5,5 tys. mieszkańców. Międzyzdroje są ośrodkiem wypoczynkowym i turystycznym. W mieście znajduje się siedziba dyrekcji Wolińskiego Parku Narodowego. Popularną letnią imprezą rozrywkową jest organizowany corocznie Europejski Festiwal Gwiazd. Walorami turystycznymi miasta są: piaszczyste plaże, wzniesienia w Paśmie Wolińskim, bliskość Wolińskiego Parku Narodowego, historyczne zabudowania uzdrowiskowe i Park Zdrojowy w nadmorskiej części miasta.
Wśród atrakcji turystycznych Międzyzdrojów zwiedzaliśmy m.in.:
• aleję Gwiazd
• molo o długości 395 m, będące także przystanią morską, skąd rejsy do Świnoujścia i niemieckich portów Uznamu,
• gabinet figur woskowych Gabinet Gwiazd,
• obiekty Wolińskiego Parku Narodowego, w którym znajdują się: Zagroda Pokazowa Żubrów oraz Muzeum Przyrodnicze z żywymi bielikami w wolierach.
Rozpoczęliśmy od Wolińskiego Parku Narodowego, który utworzono w 1960 r. Towarzyszył nam przewodnik Jerzy Koliński (?). Park położony jest w środkowo-zachodniej części wyspy Wolin. Jego powierzchnia wynosi 10 937 ha. Jest pierwszym w Polsce Parkiem morskim. Symbolem Parku jest bielik, którego żywe okazy obejrzeliśmy w wolierach w Zagrodzie Pokazowej Żubrów. Dzięki życzliwości naszego przewodnika mogliśmy wjechać (ok. 2 km) w głąb parku autokarem aż do samej Zagrody. Zagroda Pokazowa Żubrów położona w środku lasu ma powierzchnię 28 ha (w tym wybieg 20 ha, rejon kwarantanny 0,5 ha). Początki hodowli sięgają 1976, kiedy sprowadzono cztery żubry z Puszcz Boreckiej i Białowieskiej. Obecnie (2009) w zagrodzie przebywa sześć do dwunastu osobników, każdego roku przychodzi na świat 1-2 cieląt. Co jakiś czas wprowadza się w stado żubry-byki z zewnątrz, aby zapobiec zbyt bliskiemu pokrewieństwu. Zaraz po urodzeniu cielętom nadawane są imiona, wpisywane do Księgi Rodowodowej Żubrów. Imiona żubrów urodzonych w Polsce rozpoczynają się sylabą "Po-" (POLAND).
Wyhodowane zdrowe osobniki są przekazywane do innych stad. Żubry nizinne wolińskie nie żyją na wolności, nie pozwala na to zbyt uboga baza żywieniowa tamtejszych lasów. Rejon kwarantanny o powierzchni 0,5 ha przeznaczony jest dla nowo sprowadzanych osobników oraz dla żubrów z podejrzeniem choroby. W części udostępnionej turystycznie (wstęp płatny) wzdłuż ogrodzenia weszliśmy na widokowe pomosty gdzie oglądaliśmy nie tylko żubry, ale też tablice poglądowe o poszczególnych gatunkach. W wyodrębnionej zagrodzie widzieliśmy sarny i dziki, są to zwierzęta chore lub osierocone. Kiedy odzyskają siły witalne, wypuszczane są na wolność. W specjalnych wolierach przebywają ptaki drapieżne: bieliki i puchacze – między innymi bielik Jurand, który wylągł się ślepy i ma pozostać w zagrodzie na zawsze.
Potem udaliśmy się nad Jezioro Turkusowe na wyspie Wolin. Powierzchnia jeziora wynosi 6,74 hektara, a jego głębokość to 21,2 metry. Ponieważ lustro wody leży na wysokości 2,6 m n.p.m., jezioro tworzy kryptodepresję o głębokości 18,6 m p.p.m.
W miejscu dzisiejszego Jeziora Turkusowego jeszcze w czasach niemieckich znajdowało się wyrobisko kopalni kredy (porwak lodowcowy), pracującej na potrzeby dużej cementowni w pobliskim (0,5 km na zachód) Lubinie. Po zakończeniu II wojny światowej, Rosjanie dokonali demontażu znajdujących się tu urządzeń. Wyrobisko zaczęło napełniać się stopniowo wodą. W 1948 r. władze polskie postanowiły wznowić eksploatację złoża: wypompowano wodę, sprowadzono niezbędne maszyny i urządzenia. Kopalnia funkcjonowała do 1954 r., kiedy to ze względu na wyczerpywanie się złoża i rosnące trudności z pozyskiwaniem kredy (wyrobisko stawało się coraz głębsze) zakończono jego eksploatację. Od tego momentu wyrobisko zaczęło stopniowo wypełniać się wodami podskórnymi i opadowymi (w odróżnieniu od genezy Jeziora Szmaragdowego w Szczecinie proces ten był powolny i nie miał charakteru katastrofalnego). Ok. 1960 r. poziom wody przestał się już podnosić - zrównując się z wysokością lustra wody w Zalewie Szczecińskim.
W jeziorze występuje zjawisko krasowe. Nazwa jeziora pochodzi od niebieskawo-zielonej barwy lustra wody, wywołanej rozszczepieniem światła słonecznego w czystej wodzie i odbiciem refleksów od białego podłoża kredowego z zalegającymi na dnie związkami węglanu wapnia.
Na nocleg zatrzymaliśmy się w Domu Turysty w Międzyzdrojach przy ul. Dąbrówki 11, położonym 50m od morza. Mając czas wolny poszliśmy na plażę. Cudowny widok morza w blasku zachodzącego słońca dosłownie zapierał dech w piersiach. Jeden z naszych wycieczkowiczów wszedł do morskiej toni i wykąpał się w zimnej wodzie (był 19 września!). Potem już o zmierzchu relaksowaliśmy się spacerem po molu, które jest znacznie piękniejsze od sopockiego. Na spoczynek udaliśmy się nieco później, bo po kolacji na hasło Eli zebraliśmy się wszyscy w Sali na parterze, gdzie entuzjastycznie odśpiewaliśmy chóralnie i solo cały nasz bogaty repertuar wokalny. Niektórzy ujawnili swoje nieprzeciętne zdolności kabaretowe i artystyczne.
W niedzielę, 20-ego września pojechaliśmy do Świnoujścia. Po mieście oprowadzała nas przewodnik turystyczny i pilot Edyta Szymczak. Świnoujście to miasto na prawach powiatu, port morski i uzdrowisko położone u ujścia Świny do Morza Bałtyckiego, jedyne w Polsce miasto leżące na 3 dużych wyspach: Uznam, Wolin, Karsibór oraz na kilkudziesięciu (łącznie 44) małych, niezamieszkanych wysepkach. W burzliwej historii miejscowość należała do państwa polskiego w czasach Mieszka I, potem do Danii, Szwecji, Prus i Niemiec. W 1824 r. miasto stało się kurortem, a w 1895 r. po odkryciu źródeł solanki i borowiny – uzdrowiskiem. Miasto liczy około 41 tys. mieszkańców. Podjechaliśmy autokarem do bezpłatnej przeprawy promowej (autokar odjechał na parking, chociaż prom przewozi tiry i samochody osobowe). Z promu dostrzegliśmy 3 polskie statki wojenne. Przy Placu Rybaka 1 zwiedziliśmy Muzeum Rybołówstwa Morskiego. Muzeum ma swoją siedzibę w budynku byłego Ratusza Miejskiego. Jest to najstarszy budynek w mieście. W Muzeum obejrzeliśmy bardzo ciekawe zbiory dotyczące historii miasta oraz dzieje połowów ryb. Zobaczyliśmy też wystawę poświęconą florze Bałtyku, a także dowiedzieliśmy się, jakich narzędzi używali dawniej rybacy do łapania ryb. Wystawa "Fauna mórz i oceanów" przedstawia różnorodność gatunków zwierząt morskich zamieszkujących słone bądź słonawe wody trzech stref klimatycznych. Zobaczyliśmy rzadkie, znakomicie spreparowane okazy fauny słonawo-wodnej żyjące w wodach Bałtyku, Zalewu Szczecińskiego i zatoki Pomorskiej, fauny na Antarktyce oraz fauny mórz tropikalnych. Obejrzeliśmy też wystawę etnograficzną "Narzędzia połowowe" rybołówstwa, jednego z najstarszych zajęć człowieka. Na wyspie Wolin i w okolicy rybołówstwo odgrywało poważną rolę gospodarczą. Wystawa "Przyrządy nawigacyjne" zawiera zbiór różnych instrumentów i pomocy nawigacyjnych (mapy, kompasy itp.) wykorzystywanych przy kierowaniu statkami na morzu.
Z racji, że drugi dzień naszej wycieczki przypadał w niedzielę, wstąpiliśmy do kościoła p.w. Chrystusa Króla (kościół zbudowano w latach 1788-1792 na miejscu gotyckiej budowli, w centrum miasta na placu Kościelnym. W 1881 roku dobudowana została dominująca nad centrum miasta wieża. Obecnie jest oświetlona w nocy i zamontowany jest na niej zegar. Charakterystyczna jest architektura wewnątrz samego kościoła. Pod sufitem znajduje się podwieszony drewniany model korwety z 1814 r. W kościele znajdują się także zabytkowe organy z 1803 r. Po wyjściu ze świątyni, w oczekiwaniu na prom spacerowaliśmy po nabrzeżu.
Po powrocie do Międzyzdrojów spacerowaliśmy i zachwycaliśmy się Aleją Gwiazd.
Nasza przewodnik opowiedziała nam o zrealizowanej w 2005 r. na międzyzdrojskiej promenadzie operacji przełożenia odcisków aktorskich dłoni na nowo wybudowaną Aleję Gwiazd. W sumie budowlańcy mieli wtedy do przełożenia blisko 110 mosiężnych dłoni odciśniętych przez artystów podczas wszystkich dziesięciu edycji Wakacyjnego Festiwalu Gwiazd. W budżecie miasta zarezerwowano na ten cel 25 tys. złotych. Odciski oraz rzeźby poświęcone wybitnym twórcom sztuki i filmu, zostały wymontowane ze wszystkich alejek otaczających hotel Amber Baltic, stanowiący centrum letniego festiwalu, i przeniesione na jedną, szeroką 100-metrową aleję, którą wybudowano w pobliżu wiosną 2005 r. Robiliśmy sobie zdjęcia m.in. przy Ławeczce Gustawa Holoubka.

Zwiedziliśmy również Muzeum Figur Woskowych. To naprawdę nie lada atrakcja. Dzieciom przypadł do gustu woskowy Shrek, mężczyznom woskowa gwiazda filmowa z ogromnym biustem, a wszystkim podobały się ciekawi woskowi ludzie, np. Hitler, Jan Paweł II, Albert Einstein, Zeus czy choćby największy terrorysta naszych czasów, Osama Bin Laden. Ogromne wrażenie robią figury przedstawiające niezwykle wyglądających ludzi. Można pomyśleć, że są one tworem wyobraźni artysty, który je wykonał. Jednak z plansz opisowych dowiadujemy się, że ci dziwnie wyglądający ludzie żyli naprawdę! Trzyoki urodził się w XIX wieku w Londynie. Kochał grać w pokera. Rozstaw jego oczu dawał mu możliwość widzenia w polu 180 stopni, co pomagało mu w grze, gdyż rywale nie mogli pozwolić sobie na karciane oszustwa. Z kolei czterooki człowiek żył w Anglii w Kirkland. Miał doskonały wzrok i każdym okiem mógł ruszać osobno w różne strony. Niesamowita jest także figura przedstawiająca Enni – kobietę, która żyła w XIX wieku w Islandii. Rozwijała się normalnie, gdyby nie to, że zamiast nosa, miała ryjek. W wieku dojrzałym wyszła za mąż i urodziła zdrowe dzieci. Tuż obok stoi figura mężczyzny z głową - pasożytem. Nazywał się Paskuale Inona. Obie jego głowy miały wspólny mózg, więc głowa - pasożyt nie spełniała samodzielnie żadnych funkcji, jedynie mrugała i poruszała ustami. Gdy człowiek ten jadł, na twarzy pasożyta pojawiało się zadowolenie.
Po opuszczeniu Muzeum przy słonecznej pogodzie spacerowaliśmy jeszcze po molo. Te liczne atrakcje wzmogły nasze apetyty, nic więc dziwnego, że skonsumowaliśmy obfity i wyśmienity obiad. Tuż po 15.00 wyjechaliśmy z Międzyzdrojów kierując się w stronę Wielkiego Klińcza. W drodze oczywiście były kolejne atrakcje: m.in. koncert przy mikrofonie naszego niezwykle utalentowanego kolegi Zygmunta Białka oraz popisy wokalne solistek i solistów. Pod koniec imprezy jeden z uczestników wycieczki, znakomity baryton i wspaniały orator Jan Wencki złożył Eli podziękowanie w imieniu grupy za zorganizowanie wyjazdu i wręczył upominek. Około 22.00 dotarliśmy bez przeszkód do domu.

Zdzisław Brzeziński [Sekretarz Koła PZERI]

czwartek, 17 września 2009

Tragiczna rocznica 17 września 1939 r. (70 lat temu)

„Umowa polsko-radziecka o nieagresji – układ podpisany w Moskwie 25 VII 1932 na 3 lata. Rozmowy na temat zawarcia takiego układu rozpoczęły się z inicjatywy ZSRR w I 1926. Zaprzestano ich po zerwaniu stosunków dyplomatycznych ang.-radz. (V 1927) i zabójstwie posła ZSRR w Wwie P. Wojkowa (VI 1927), a podjęto ponownie dopiero pod koniec 1931. Umowę przedłużono 5 V 1934 do 31 XII 1945. W 1935-39, szczególnie w okresie Monachium, stosunki pol.-radz. zaostrzyły się. 17 IX 1939 rząd ZSRR poinformował ambasadora pol. w Moskwie, że umowa pol.-radz. utraciła swą ważność.”

Powyższy wierny cytat pochodzi w całości z publikacji Słownik Historii Polski (ze strony 441), wydawnictwo Wiedza Powszechna, wydanie V (pod przewodnictwem prof. dra Tadeusza Łepkowskiego), Warszawa 1969. Słownik Historii Polski ukazał się więc 40 lat temu, w głębokim PRL-u, 30 lat po zerwaniu przez ZSRR tamtej umowy o nieagresji. Był starannie ocenzurowany, ale i tak podawał niezwykle ważną informację, że pakt o nieagresji obowiązywał do końca 1945 r. i został jednostronnie zerwany przez naszego wschodniego sąsiada, chociaż formułuje ten fakt bardzo eufemistycznie. Pamiętam, że byłem w szoku, kiedy przeczytałem tę informację w oficjalnym źródle, bo przedtem słyszałem o tym ponurym i tragicznym w skutkach wydarzeniu w zagłuszanych audycjach RWE i będąc wówczas młodym człowiekiem, edukowanym przez peerelowskie podręczniki historii przyjmowałem tamte wiadomości (Radia Wolna Europa w Monachium) ze sporą dozą nieufności. Nie mieściło mi się w głowie, że ZSRR mógł porozumieć się z Niemcami w celu dokonania wspólnie z nimi agresji na Polskę, z czego potem wynikł kolejny rozbiór naszego kraju, zagłada polskich Kresów Wschodnich, wywózki Polaków na Syberię i do Kazachstanu, ogrom cierpień, eksterminacja, liczne mordy, m.in. w lesie w Katyniu, gdzie radzieckie NKWD dokonało zbrodni o znamionach ludobójstwa na polskich oficerach.
Niestety, pozostaje faktem historycznym, że 17 września 1939 r. ZSRR dokonał zbrojnej agresji na Polskę. Była to zdradziecka napaść ZSRR na Polskę (nóż w plecy), dokonana w porozumieniu z Hitlerem pod hasłami obrony ludności białoruskiej i ukraińskiej. Konsekwencjami agresji było m.in. okrucieństwo Sowietów, które nie ustępowało rozmiarom zbrodni niemieckich. W wyniku paktu z 23 sierpnia 1939 r. (Ribbentrop – Mołotow) zagarnięte zostały również trzy państwa nadbałtyckie (Litwa, Łotwa, Estonia), ucierpiały też Finlandia i Rumunia.
Pamiętając o skutkach drugiej wojny światowej nie można jednak pomijać milczeniem mogił sześciuset tysięcy poległych na ziemiach polskich w walce z okupantem niemieckim żołnierzy Związku Sowieckiego.

Anniversary of 1939 Russian attack on Poland

Today marks the 70th anniversary of the Soviet Russian invasion of Poland in 1939 when the Red Army practically sealed Poland's fate at the beginning of World War II.
The aggression from the east, which followed the German Nazi attack on Poland from the west sixteen days earlier, practically sealed Poland's fate at the beginning of World War II.
Soviet Russia attacked Poland at 6am in the morning on the 17 September 1939. Survivors recall that people did not expect it to happen.
“We believed the Russians would not attack, that they would keep their word. But sadly, they stabbed us in the back, so to say,” said one survivor.
As it turned out, Germans had made an agreement with the Soviets. Russians invaded Poland, violating the non-aggression pact they had previously signed. Polish soldiers, too, were taken by surprise.
Stanislaw Matkowski and his unit were stationed on the Polish-Soviet border. “We were completely disoriented, we had no idea about the Ribbentrop-Molotow pact. We did not know if they were coming to join us in our fight against the Germans or if this was a new attack. When we started to fight and the Soviet planes started bombarding us, it became clear what was going on,” Matkowski said.

Katyn had “characteristics of genocide”

Political parties [in Poland] agreed on a resolution commemorating the Soviet invasion of Poland in 1939.
MPs agreed on the wording of a single resolution - contested between the opposition Law and Justice and other parties over the meaning of genocide - during a meeting with the Speaker Bronislaw Komorowski, Tuesday.
Komorowski read one of the two parts of the resolution, referring to the Katyn massacre - when over 20,000 Polish officers were murdered by the Soviet NKVD in 1940 - as having the "characteristics of genocide."
Przemyslaw Gosiewski, head of Law and Justice in parliament, said that the term "constituent elements of genocide" meets demand from his party.
MPs from the ruling Civic Platform and other parties had argued that the resolution put forward by Law and Justice - which included condemnation of the Soviet invasion of Poland on September 17, 1939 - was unnecessarily provocative and anti-Russian.
Last week, deputy speaker of the lower house of parliament and Civic Platform MP Stefan Niesolowski had outraged Law and Justice politicians and many others when he said that “there have only been two genocides: the Holocaust and the Ukrainian famine of the 1930s…”.
Moscow has always refused to accept that Katyn could be defined as genocide in fear of this opening the way for international courts to begin legal proceedings against those involved in the massacre and who are still alive.
The resolution is to be adopted at the next sitting of Poland’s lower house, the Sejm, on September 23.

[The 22,400 or so officers, reserve officers and members of the Polish intelligentsia (of all religious denominations) killed at Katyn represent a drop in the ocean of the genocide as such. Hundreds of thousands of families of similar background were deported from Soviet-occupied Poland to Siberia, Kazakhstan and elsewhere under Stalin's orders. A huge proportion of these, including children, perished in forced labour camps - digging in mines, felling trees and so on.
One could make a sound argument that almost 99% of these would not have survived, had Hitler not invaded the Soviet Union in 1941, thus forcing Stalin to create an "amnesty" as a good will gesture towards Churchill and his new Western Allies.
The deportations of the intelligentsia/bourgeoisie continued, in waves, right up until the moment Hitler reneged on his pact with Stalin. The genocide would have continued. Indeed, the first thing Stalin did when the Red Army returned to these lands in 44, was to continue the deportations, as witnessed in Lwow (today Lviv) Wilno (Vilnius) and elsewhere. Of course, the Poles were just amongst the many victims of this kind of eradication, both during the war, before and after.
General Anders' account of the Polish exodus from the Soviet Union provides a very solid account, whilst Anne Applebaum's "Gulag" sets it all in the context of the many, many other nations persecuted under the regime - not least ethnic Russians themselves.
In 2005 an official Russian court did categorically deny that Katyn was genocide.]

Польша обвинила СССР в геноциде
Парламентские фракции Польши накануне пришли к соглашению относительно резолюции о событиях 17 сентября 1939 года. В проекте резолюции, которая должна быть принята 23 сентября, катыньские события названы "военным преступлением", которое имеет "признаки геноцида".
Вторжение СССР в Польшу стало геноцидом
Польша обнародовала текст резолюции, осуждающей СССР за вторжение 17 сентября 1939 года. Впервые за последние годы в подобном документе употребляется слово «геноцид». Польша утверждает, что намерена добиться уважения исторической правды в свете примирения с Россией.
Польша обнародовала текст специальной резолюции, в которой события 17 сентября 1939 года трактуются как агрессия Советского Союза против Польши. Резолюция, подготовленная к 70-й годовщине ввода советских войск на территорию Польши, была согласована в ходе консультаций спикера сейма Польши Бронислава Коморовского с руководителями всех фракций парламента. Сейм Польши стоит на позиции, что польско-российское примирение требует уважения исторической правды. Как ожидается, сейм примет документ на ближайшем заседании 23 сентября.

wtorek, 18 sierpnia 2009

Słowne igraszki

W Szczawnicy chcąc mieć audytorium,
Z pomocą repetytorium,
Rymowałem w sanatorium,
Gdzie nie ma prosektorium,
Ani krematorium,
Lecz jest oratorium
I laboratorium,
Też inhalatorium,
A w Krakowie kuratorium,
Lecz co z moratorium
I absolutorium?

Krystyna Janda to gwiazda teatralna pierwszej wielkości.
Pasują do niej m.in. takie określenia jak:
dyrektor (własnego teatru działającego na jej zasadach), aktorka (nie aktor), organizator, animator, popularyzator, administrator, interpretator, kreator (sztuki), kontynuatorka [(osiągnięć Modrzejewskiej), nie kontynuator] i inne.
Mamy się cieszyć z jej zwycięstwa managera nad artystą?

poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Apokalipsa jest możliwa!

Blisko miliard ludzi na świecie codziennie cierpi głód. 3 miliardy ludzi na świecie usiłuje przeżyć za 2 dolary dziennie. Blisko 1/4 ludzi - 1,3 miliarda - żyje za mniej niż dolara dziennie. 1,3 miliarda ludzi nie ma dostępu do czystej wody, z drugiej strony do wyprodukowania jednego samochodu zużywa się 380 ton wody, kilograma bawełny - 50 ton wody, a 1 kg wołowiny - 100 ton!
Tymczasem aktywa 358 miliarderów przewyższają łączne dochody roczne krajów, które zamieszkuje 45 proc. ludności świata. Suma aktywów trzech najbogatszych ludzi świata jest większa niż łączny PKB wszystkich krajów najmniej rozwiniętych. Aby pokryć niezaspokojone potrzeby świata w zakresie higieny i żywności, wystarczy 13 miliardów dolarów - tyle, ile w USA i Unii Europejskiej wydają co roku na perfumy.

Fragment artykułu ks. Adama Bonieckiego Najgorsze jest możliwe w "Tygodniku Powszechnym" nr 32 z 9 sierpnia 2009 r., str. 2.
Patrz również: http://tygodnik.onet.pl

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Najlepsi przyjaciele człowieka

Nie, nie chodzi o psa albo kota. Żadne inne stworzenia nie służą człowiekowi z takim oddaniem jak ... drobnoustroje. Liczba bakterii zamieszkujących ciało człowieka jest dziesięciokrotnie większa niż liczba budujących to ciało komórek. Przeciętny dorosły nosi w sobie ponad kilogram drobnoustrojów.
[Fragment artykułu Jakuba Kwiecińskiego w "Tygodniku Powszechnym", nr 31 z 2 sierpnia 2009 r. str. 27.
Patrz również:
http://tygodnik.onet.pl ]

niedziela, 12 lipca 2009

WYCIECZKA: Kanał Elbląski (ELBLĄG - Małdyty) – pola bitwy pod Grunwaldem - Gietrzwałd – Olsztyn – Lidzbark Warmiński – Pieniężno

Wycieczka autokarowa członków PZERI (z Wielkiego Klińcza i Kościerzyny) piątek - sobota, 10 - 11 lipca 2009 r. [Kanał Elbląski (ELBLĄG - Małdyty) – pola bitwy pod Grunwaldem - Gietrzwałd – Olsztyn – Lidzbark Warmiński – Pieniężno]

Wyruszyliśmy wczesnym rankiem w piątek autokarem z Wielkiego Klińcza przed godz. 5.00 w grupie liczącej 48 osób. Czuliśmy się bezpiecznie, bo jechał z nami niezwykle nam życzliwy lekarz Igor Gusarski, a za kierownicą doświadczony kierowca Bronisław. Już przed godz. 7.00 po pokonaniu 115 km dotarliśmy do Elbląga (ok. 128 tys. mieszkańców). [Wśród osób szczególnie zasłużonych dla tego miasta należy wymienić wybitną polonistkę i największą współczesną poetkę Elbląga Teresę Zadrogę (z domu Parszuto), którą miałem szczęście poznać w 1970 r. w Gdańsku]. Mieliśmy sporą rezerwę czasową na spokojny dojazd do przystani Żeglugi Ostródzko-Elbląskiej przy Bulwarze Zygmunta Augusta. [Jako grupa zorganizowana mieliśmy płacić tylko 55 zł od osoby za rejs trwający 6,5 godz., ale po wycieczce otrzymaliśmy, niestety, fakturę do zapłaty po 60 zł od uczestnika (taką cenę można też znaleźć w Internecie]. Weszliśmy na stateczek, który odpłynął już o godz. 7.50. Uwagę prawie wszystkich nas długo jeszcze przyciągała potężna, 97-metrowej wysokości wieża katedry św. Mikołaja. Nasz statek za pomocą wózka pokonał kolejno pięć wzniesień (pochylni), łącznie na odcinku 9,28 km różnicę poziomów około 100 metrów, prawie tyle liczy widoczna z daleka wieża wspomnianej już katedry. Urzekająca natura i fascynująca technika – tak w największym skrócie można określić atrakcje Kanału Elbląskiego. To jedna z najpiękniejszych dróg wodnych w Europie, a przy tym unikatowy w skali świata zabytek sztuki inżynieryjnej. [Autorem tego cudu techniki, zbudowanego w latach 1848 – 1872, był niemiecki inżynier Georg Jacob Steenke (1801 - 1884)] Podczas rejsu mogliśmy podziwiać malownicze pejzaże i zabytkowe urządzenia hydrotechniczne, jednak najwięcej wrażeń, co zgodnie podkreślali wszyscy uczestnicy naszej wyprawy, dostarczało pływanie statkiem… po łące.
W pewnym momencie ja i Kazimiera Dąbkiewicz (nasza fotograf, której każde zdjęcie jest dziełem artystycznym) jednocześnie i zupełnie spontanicznie zaczęliśmy recytować z pamięci jeden z sonetów akermańskich Adama Mickiewicza:

Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu,
Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi,
Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,
Omijam koralowe ostrowy burzanu.

Najpierw przepływaliśmy przez Druzno, największe jezioro na trasie, będące rezerwatem ptactwa wodnego i błotnego. Widzieliśmy ogromne przestrzenie zarośnięte sitowiem i trzciną dające schronienie 200 gatunkom ptaków. Zachwycaliśmy się widokiem nurkujących z gracją perkozów, czapli siwych sterczących z wody jak suche badyle, a także żurawiami, kormoranami czy łabędziami. Po opuszczeniu jeziora wpłynęliśmy do przekopu wiodącego do pierwszej pochylni. I tu zaczęły się prawdziwe emocje. Z pokładu widać było wysokie, porośnięte trawą wzniesienie, na którym połyskiwały szyny i stalowe liny. Statek, omijając wielkie, napędzane wodą koła do przewijania liny, wpłynął pomiędzy wystające z wody barierki. Rozległ się gong, koła ruszyły, odczuliśmy lekkie szarpnięcie i statek zaczął powoli wynurzać się z wody, a wraz z nim wynurzała się platforma, na której spoczywał. Platforma trafiła na szyny, a po chwili stojąc na pokładzie stwierdziliśmy że zdumieniem, że „płyniemy” po trawie, w dodatku pod górę! Po osiągnięciu szczytu platforma zanurzała się w drugim odcinku kanału i statek płynął dalej, teraz już bez żadnych ekstrawagancji, czyli po wodzie. Znów mogliśmy podziwiać z pokładu różne widoki – teren przechodził z równinnego w pagórkowaty, więc było pewne urozmaicenie. I tak do następnej pochylni – na całej trasie jest ich pięć, a łączna długość „suchych” odcinków wynosi ponad 3 km.
Nasz rejs zakończyliśmy w Małdytach, gdzie pełni wrażeń, wsiedliśmy do czekającego już autokaru i pojechaliśmy w kierunku pól grunwaldzkich.

Pola bitwy pod Grunwaldem
W czasie podróży autokarem Elżbieta Brzezińska – pilot wycieczki, krótko przypomniała o tym, co wydarzyło się pod Grunwaldem 599 lat temu, czyli 15 lipca 1410 r. Była to jedna z największych bitew średniowiecznych pomiędzy Krzyżakami, dowodzonymi przez wielkiego mistrza Ulricha von Jungingena, a wojskami polskimi i litewskimi, posiłkowanymi przez oddziały ruskie, czeskie i tatarskie pod wodzą Władysława Jagiełły. Wzięło w niej udział ponad 60 tys. ludzi. Armia krzyżacka uległa doszczętnemu rozbiciu; padł w niej wielki mistrz i wielu dostojników Zakonu. Owoce tego wielkiego zwycięstwa nie zostały jednak należycie wykorzystane, m.in. nie zdobyto Malborka, stolicy Krzyżaków. Bitwa pod Grunwaldem stała się symbolem największej chwały oręża polskiego. W czasach rozbiorów, kiedy Polski nie było na mapie, aby dodać otuchy rodakom, przypominali o tym triumfie wielcy twórcy, m.in. Henryk Sienkiewicz w powieści „Krzyżacy”, Jan Matejko obrazem „Bitwa pod Grunwaldem”, Maria Konopnicka utworem „Rota”. Muzykę do tej pieśni patriotycznej skomponował Feliks Nowowiejski (1877 - 1946) . Pierwsze wykonanie „Roty” miało miejsce w Krakowie w 1910 r. podczas uroczystego odsłonięcia pomnika grunwaldzkiego (ufundowanego przez Ignacego Jana Paderewskiego, rozbitego w 1939 r. przez niemieckich agresorów).
Informacje podane przez E. Brzezińską powtórzyła i uzupełniła potem na polach bitwy pani przewodnik, która pokazała nam m.in. szczątki pomnika krakowskiego.
Przewodnik wskazała nam również ruiny gotyckiej kapliczki wzniesionej przez Krzyżaków w 1411 r. ku pamięci poległych i kamień na miejscu śmierci wielkiego mistrza. Widzieliśmy też pamiątkowe głazy formacji wojskowych, m.in. 15 Warmińsko-Mazurskiej Dywizji Zmechanizowanej im. króla Władysława Jagiełły z 15 lipca 1996 r. i 15 Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej z 13 lipca 2002 r.

Następnie udaliśmy się do Gietrzwałdu (1070 mieszkańców), naszego miejsca noclegu w Domu Pielgrzyma. (Gietrzwałd to duża wieś położona w województwie warmińsko-mazurskim, w powiecie olsztyńskim, siedziba gminy Gietrzwałd przy drodze krajowej nr 16 w połowie drogi z Olsztyna do Ostródy.)
Gietrzwałd zasłynął w roku 1877 kiedy to od 27 czerwca do 16 września, na przykościelnym klonie, Matka Boża objawiała się dwóm dziewczynkom: Barbarze Samulowskiej (obecnie trwa jej proces beatyfikacyjny) i Justynie Szafryńskiej. Obie pochodziły z niezamożnych rodzin. Warte podkreślenia jest to, iż mimo obowiązujących w tych czasach na Warmii zakazów, Maryja przemawiała do nich po polsku. Objawienie jest jedynym na ziemiach polskich uznanym przez Kościół rzymskokatolicki. (Ciekawe, czy to przypadek, że moja babcia Anastazja, matka mego ojca Maksymiliana, urodziła się właśnie w czerwcu 1877 r. - roku objawień.)
Wieczorem ks. Stanisław Chojnacki w oryginalnej i humorystycznej formie opowiedział o historii objawień i o nowszych dziejach ośrodka kultu. Poinformował o różnorakich szykanach, jakie stosowali kolejni administratorzy tych ziem. W czasie zaboru władze po prostu prześladowały nie tylko Polaków, ale nawet proboszcza parafii narodowości niemieckiej, który stanął w obronie polskich dzieci. Komunistyczne władze PRL-u z kolei nie wydawały pozwoleń na wznoszenie domów i wszelkich innych budowli. Posunęły się nawet do tego, że zabroniły ustawić znak z nazwą miejscowości, aby utrudnić dotarcie pielgrzymom do świętego miejsca. (Trzeba dodać, że niedaleko znajduje się miejscowość o myląco podobnej nazwie – Gierzwałd. Gierzwałd to wieś położona w województwie warmińsko-mazurskim, w powiecie ostródzkim, w gminie Grunwald, licząca obecnie 638 mieszkańców)
Zwiedzając niezwykłe miejsce widzieliśmy fragment drzewa klonu, na którym objawiła się Matka Boża. Zauważyliśmy też tablicę upamiętniającą wizytę prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego z małżonką, która miała miejsce 8 września 2007 r. Po „krótkim wstępie” ks. St. Chojnackiego, jak na pielgrzymkę przystało, wzięliśmy udział w Apelu Jasnogórskim i krótkim nabożeństwie w sanktuarium Matki Bożej Gietrzwałdzkiej prowadzonym przez Zakon Kanoników Regularnych Laterańskich.
Następnego dnia o godz. 7.00 uczestniczyliśmy we mszy św. porannej. Zdążyliśmy jeszcze do pięknie obudowanego świętego źródełka, gdzie napełniliśmy nasze pojemniki wodą posiadającą cudowne właściwości lecznicze. Źródełko to, z którego woda po dziś dzień uzdrawia chorych, Matka Boża pobłogosławiła ostatniego dnia objawień.

Dzień drugi, sobota, 11 lipca 2009 r. Olsztyn – Lidzbark Warmiński – Pieniężno
Z Gietrzwałdu udaliśmy się do Olsztyna, gdzie wraz z przewodnikiem zwiedziliśmy Starówkę tego pięknego miasta. Olsztyn to największe miasto i stolica województwa warmińsko-mazurskiego, powiat grodzki Olsztyn, stolica powiatu ziemskiego olsztyńskiego, archidiecezji warmińskiej, a od 1992 r. metropolii warmińskiej i luterańskiej diecezji mazurskiej. Według danych GUS populacja Olsztyna wynosi 176 142 tys.
W Olsztynie przez 5 lat (1516-1519) przebywał Mikołaj Kopernik (1473-1543), który pełnił funkcję administratora na zamku biskupów warmińskich i zajmował się reformą monetarną. Na zamku olsztyńskim prowadził także obserwacje astronomiczne. Jest to jedyny zamek, którego nie zbudowali Krzyżacy. (Obronił przed nimi miasto). Widzieliśmy 2 pomniki wielkiego astronoma. Następnie spacerowaliśmy po urokliwych uliczkach Starego Miasta, zwracając uwagę na ślady polskości. Byliśmy w katedrze, w której przez 2 lata organistą był Feliks Nowowiejski. Przeszliśmy przez Bramę Miejską, na której umieszczono mozaikę – dar Papieża Jana Pawła II z okazji 650-lecia miasta (w 2004 r.).
Następnym punktem na szlaku naszej wycieczki znajdował się Lidzbark Warmiński. Lidzbark Warmiński od 1350 r. do XIX wieku był stolicą Warmii i dawniej jej największym miastem. Miasto było ważnym centrum wiary i kultury w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, często dlatego też nazywano je Perłą Warmii. Przez długi czas było w panowaniu biskupów warmińskich. Obecnie liczy około 16 600 mieszkańców.
Zwiedziliśmy jego wspaniały zamek, który był siedzibą biskupów warmińskich m.in. Ignacego Krasickiego i Józefa Glempa. Na zamku przez długi okres przebywał Mikołaj Kopernik. Jest to najlepiej zachowana gotycka rezydencja obronna na Warmii. Autentyczne wnętrza kryją cenne wyposażenie, zabytkowe sprzęty, rękopisy dzieł I. Krasickiego, M. Kromera i M. Kopernika. Wszyscy zachwycaliśmy się arkadowym dziedzińcem. Na szczególniejszą uwagę zasługuje Ignacy Krasicki.
I. Krasicki (1735 - 1801) – biskup warmiński od 1767 r., poeta, prozaik i publicysta. Nazywany "księciem poetów polskich". Jako biskup warmiński z rozmachem urządził swoją rezydencję w Lidzbarku. I. Krasicki był mieszkańcem zamku lidzbarskiego w latach 1766 - 1795; dokładnie aż przez 29,5 lat. Król Stanisław II August Poniatowski wyraził swoje uznanie dla Krasickiego wręczając mu najwyższe odznaczenia – Order Orła Białego.
Elżbieta Brzezińska przypomniała wycieczkowiczom jego najważniejsze utwory. Potem wspólnie z Reginą Kuczkowską wyrecytowały z pamięci pierwszą zwrotkę
"Hymnu do miłości Ojczyzny"

Święta miłości kochanej Ojczyzny,
Czują cię tylko umysły poczciwe!
Dla ciebie zjadłe smakują trucizny
Dla ciebie więzy, pęta niezelżywe.
Kształcisz kalectwo przez chwalebne blizny
Gnieździsz w umyśle rozkosze prawdziwe,
Byle cię można wspomóc, byle wspierać,
Nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać.

Ja z kolei przypomniałem słynny cytat z "Monachomachii":

I śmiech niekiedy może być nauką,
Kiedy się z przywar, nie z osób natrząsa;
I żart dowcipną przyprawiony sztuką
Zbawienny, kiedy szczypie, a nie kąsa;
(...)
Szanujmy mądrych, przykładnych, chwalebnych,
Śmiejmy się z głupich, choć i przewielebnych.

Biskup opisał negatywne zjawiska zarówno swego, jak i naszego, XXI wieku. Jego wersety wręcz porażają miażdżącą aktualnością. W satyrze "Świat zepsuty" wielki poeta przewidział zachowanie politycznych krętaczy, a nawet pornokrację:

Słów aż nadto, a same matactwa i łgarstwa;
Wstręt ustał, a jawnego sprośność niedowiarstwa
Śmie się targać na święte wiary tajemnice;
Jad się szerzy, a źródło biorąc od stolice
Grozi dalszą zarazą. Pełno ksiąg bezbożnych,
Pełno mistrzów zuchwałych, pełno uczniów zdrożnych;
A jeśli gdzie się cnota i pobożność mieści,
Wyśmiewa ją zuchwałość nawet w płci niewieściej.
Wszędzie nierząd, rozpusta, występki szkaradne.

Ostatnim celem naszej podróży było Pieniężno.
Jest to miasteczko w woj. warmińsko-mazurskim, w powiecie braniewskim, siedziba gminy miejsko-wiejskiej Pieniężno. W latach 1975-1998 miasto administracyjnie należało do woj. elbląskiego. Liczy około 3 tys. mieszkańców.
Miejscowość jest znana nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie, z Misyjnego Seminarium Duchownego Księży Werbistów. Zwiedziliśmy Muzeum Misyjno-Etnograficzne bogato wyposażone w wytwory rękodzieła artystycznego ze wszystkich zakątków kuli ziemskiej.
Jednym z najbardziej znanych werbistów jest Ojciec Marian Żelazek SVD, który zmarł w Indiach w wieku 88 lat. Ten niezwykły zakonnik i misjonarz przez ponad 50 lat pracował na rzecz biednych i trędowatych w Indiach. W 2002 r. został kandydatem do Pokojowej Nagrody Nobla. Ku mojemu zaskoczeniu, młody (świecki) przewodnik nie wiedział, że wielki misjonarz odszedł do wieczności w 2006 r. Zdziwił też nas kompletny brak jakichkolwiek znaków informacyjnych o Muzeum, które znajduje się kilka kilometrów za miasteczkiem. Aby tam trafić musieliśmy pytać przypadkowych przechodniów. Wśród osób szczególnie zasłużonych dla Pieniężna trzeba wymienić mgr Irenę Wiśniewską, którą miałem zaszczyt i przyjemność spotkać w Poznaniu w 1987 r.

Do domu wróciliśmy wszyscy szczęśliwie we wspaniałych nastrojach, co było zasługą Elżbiety Brzezińskiej, pilotującej imprezę oraz radosnych uczestników żądnych wiedzy o walorach naszego pięknego kraju.

piątek, 19 czerwca 2009

Na leczeniu uzdrowiskowym w sanatorium "Hutnik" w Szczawnicy 27 maja – 17 czerwca 2009 r.

Wtorek, 26 maja 2009 r.
Na południe Polski wyruszyliśmy z Elą naszym ponad czteroletnim fiatem pandą już we wtorek 26-ego maja o 15.30 przez Zblewo, Warlubie, omijając Świecie, (gdzie za przekroczenie szybkości wymierzono mi 100 zł mandat i odjęto 4 punkty), Włocławek, Łódź i Częstochowę. Na noc zatrzymaliśmy się (dochodziła 23.30) w Kłobucku Częstochowskim, rodzinnym miasteczku Eli. Przejechaliśmy około 500 km, więc byliśmy trochę zmęczeni. Ela złożyła życzenia (właśnie dobiegał końca Dzień Matki) swojej mamie, która mimo sędziwego wieku (76 lat), jest w dobrej formie.
W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że Kłobuck (oddalony od Częstochowy o 15 km) jest mi bliski od ponad 35 lat. (Ciekawe, ile osób wie, że w Warszawie jest ulica Kłobucka?) Jeździmy tam co roku, przy okazji odwiedzając pobliską Jasną Górę w Częstochowie. Jeśli chodzi o historię to prawa miejskie Kłobuck uzyskał w 1244 r. Dla porównania: pobliskiej Częstochowie prawa miejskie nadano znacznie później, bo w 1356 r. Kłobuck liczy obecnie ponad 13 tys. ludności. Był siedzibą jednej z największych parafii Polski średniowiecznej o powierzchni ok. 800 km². Nie dowierzałem Eli, że Henryk Sienkiewicz wymienia nazwę tej miejscowości w powieści „Krzyżacy” w rozdziale pięćdziesiątym pierwszym poświęconym opisowi bitwy pod Grunwaldem. Sprawdziłem później w bibliotece w Szczawnicy i znalazłem długie zdanie [cytuję jego początek]: "Już właśnie ksiądz Bartosz z Kłobucka skończył jedną mszę, a Jarosz, proboszcz kaliski, miał wkrótce wyjść z drugą (…)" W latach 1434-1448 proboszczem parafii w Kłobucku był kronikarz dziejów Polski - Jan Długosz. Według Jana Długosza kościół parafialny pod wezwaniem św. Marcina i Małgorzaty został ufundowany i zbudowany z kamienia w roku 1144 r. Jest on najważniejszym zabytkiem Kłobucka. W tej właśnie świątyni w dniu 19 lipca 1975 r. ja i Ela zawarliśmy związek małżeński, w którym trwamy do dzisiaj. Moja żona była i jest wobec mnie zawsze lojalna, a ja staram się tę lojalność odwzajemniać.

Środa, 27 maja 2009 r.
O 9.30 wyruszyliśmy w dalszą drogę przez Siewierz (znany z piosenki „Od Siewierza jechał wóz, malowane panny wiózł …"), Dąbrowę Górniczą, potem płatną autostradę A-4 (zapłaciliśmy przy wjeździe 6,50 i przy zjeździe 6,50; łącznie 13 zł), ale jechaliśmy bardzo wolno z powodu uciążliwych robót drogowych (tu ciekawostka: w maju 2009 r. kierowca – adwokat wygrał proces z autostradą A-4; odmówił zapłaty za przejazd remontowaną trasą). Jadąc autostradą A-4 okrążającą Kraków od południa widzieliśmy w oddali budowle słynnego opactwa benedyktynów w Tyńcu. Potem przejeżdżaliśmy przez takie znane miejscowości (lub obwodnicami tuż obok nich) jak Myślenice, Pcim, Naprawę [kto dziś pamięta powieść „Grypa szaleje w Naprawie” (1934 r.) Jalu Kurka (1904-1983), chyba tylko poloniści], Rabkę Zdrój, Nowy Targ, Waksmund, Łopuszną (którą rozsławił ks. Józef Tischner), Maniowy, koło Czorsztyna, Grywałd, Krościenko nad Dunajcem. Do Szczawnicy leżącej na terenie Pienińskiego Parku Narodowego, [Pieniński Park Narodowy został utworzony w 1924 r. jako pierwszy w Europie, a drugi na świecie, leżący na terytorium dwóch państw: Polski i Czechosłowacji (od 1 stycznia 1993 r. Słowacji)] przybyliśmy szczęśliwie o 17.00, pokonując w ciągu dwudniowej podróży około 800 km. Zakwaterowaliśmy się w hotelu o wdzięcznej nazwie „Hutnik” na XI piętrze w pokoju nr 1101, skąd z balkonu roztacza się piękna panorama Pienin. Dzięki przezorności Eli, która na tydzień przed przyjazdem zarezerwowała dla nas miejsce, zamieszkaliśmy w pokoju z wszelkimi wygodami: przedpokojem, łazienką z prysznicem, umywalką, muszlą, dużym pokojem z ogromny lustrem i funkcjonalnym umeblowaniem łącznie z radiem i wyświetlanym zegarem. Pokój ma wyjście na przestronny balkon. Obok znajduje się ogólnodostępny, duży salon z telewizorem. Liczący 12 pięter „Hutnik” (o wysokości 42 m) jest sanatorium dla 220 gości. Zbudowano go w latach 1958-1961. Ogromne gmaszysko zniszczone zębem czasu, wymagające generalnego remontu, z daleka wygląda po prostu brzydko. Ela, nieco przesadnie, określiła nasz obiekt mianem „Alcatraz” [ponure więzienie, (obecnie muzeum) o tej nazwie na wysepce koło San Francisco w USA oglądaliśmy w lipcu 2006 r.]
Po godz. 19.00 sanatoryjna pielęgniarka spisała nasze dane i wzięła od nas skierowania NFZ-u (=Narodowy Fundusz Zdrowia) zapisując na następny dzień do lekarza.

Czwartek, 28 maja 2009 r.
Przed południem lekarz dr Andrzej Struczyński, uśmiechnięty emeryt, ku naszemu miłemu zaskoczeniu, przepisał nam takie zabiegi, jakie sami mu zaproponowaliśmy, nawet kąpiele perełkowe (niestety, tylko po sześć na cały okres pobytu); oprócz kąpieli jeszcze diadynamikę, jonoforezę i magnetoterapię; łącznie 53 zabiegi dla każdego z nas na trzy tygodnie. Niewątpliwym plusem sanatorium jest infrastruktura – wszystko mieści się w tym samym gmachu, tylko zalecaną przez doktora leczniczą wodę mineralną kuracjusze (my też) chodzą pić do pobliskiej pijalni. Posiłki w ogromnej jadalni na I piętrze, mogącej pomieścić jednorazowo 220 osób, są bardzo smaczne, obfite i urozmaicone; śniadania – o godz. 8.00, obiady – o 13.00 i kolacje o 17.30. Po spotkaniu z lekarzem spacerowaliśmy po Szczawnicy liczącej 6 tys. stałych mieszkańców. Kiedy Ela robiła zakupy, poszedłem do biblioteki przy ul. Głównej, gdzie można korzystać bezpłatnie z Internetu (są 2 stanowiska komputerowe). W „Hutniku”, który już w pierwszym dniu pobytu pobrał od nas z góry opłaty klimatyczną i parkingową, Internet jest odpłatny i krępujący, bo 2 komputery są ustawione w głównym hallu na parterze, co nie zapewnia żadnej kameralności ani prywatności.
Po południu też spacerowaliśmy po miasteczku, które jest pięknym kurortem z bardzo ładnym centrum, pomnikiem Henryka Sienkiewicza (bywalca sanatorium), popiersiem Szalaya (założyciela uzdrowiska), wybudowaną przez niego miniaturową, piękną kaplicą, placem Dietla i innymi atrakcyjnymi miejscami. Szczawnica to właściwie jeden wielki park z bujną na każdym kroku i piękną przyrodą, roślinnością oraz gęstwiną różnorodnych, często egzotycznych i wysokich drzew. W pobliżu „Hutnika” widzieliśmy odbudowywany pieczołowicie Dworzec (=Pałac) Gościnny hrabiego Stadnickiego, który spłonął w 1962 r. Spadkobiercy hrabiego w 2005 r. odzyskali wszystkie tereny należące kiedyś do niego, w tym również działkę, gdzie obecnie stoi „Hutnik”. Oprócz pięknych zakątków w Szczawnicy spotkaliśmy też zaniedbane i zdewastowane, co można wytłumaczyć tym, że miasto, które przekazało tereny prawowitym właścicielom przestało się nimi opiekować, a spadkobiercy albo nie mają wystarczających środków na konserwacje, albo sami chcą, być może, pozbyć się kłopotliwego i wymagającego wielkich inwestycji odzyskanego spadku.
Wieczorem koło „Hutnika” na specjalnym placu pod gołym niebem było ognisko. Spędziliśmy tam jakąś godzinkę konsumując kiełbaski z grilla, popijając piwem i słuchając nagrań wokalno-muzycznych z głośników.

Piątek, 29 maja 2009 r.
Przed południem miałem 3 zabiegi. Po południu (14.00-16.00) pod kierunkiem żwawego staruszka (78 l.) pana Bronisława wraz z grupą zainteresowanych kuracjuszy „Hutnika” zwiedzałem Szczawnicę. Nasz przewodnik z humorem i swadą przekazał nam sporo ciekawych informacji o uzdrowisku. Trochę się na mnie obruszył, kiedy zasugerowałem, aby biuro PTTK wyposażyło swoich przewodników w zestawy mikrofonowe wraz z nagłośnieniem (słyszalność bez takich urządzeń pozostawia wiele do życzenia, a struny głosowe mówiących są też narażone na zwiększony wysiłek). Później (16.00-17.00) skorzystałem z Internetu w bibliotece miejskiej; wysłałem też dwa e-maile.

Sobota, 30 maja 2009 r.
Po południu pospacerowaliśmy do ośrodka „Budowlani” z krytym basenem, a potem wróciliśmy do naszego hotelu, skąd udaliśmy się do pobliskiego sanatorium ZNP „Nauczyciel”. Zajrzeliśmy nawet do wewnątrz. Obiekt Związku Nauczycielstwa Polskiego w Szczawnicy sprawia lepsze wrażenie niż „Hutnik”, jest bardziej zadbany zarówno w środku jak i na zewnątrz. Po kolacji (19.00-20.00) uczestniczyliśmy we mszy św. niedzielnej w pięknym kościele pw. Św. Wojciecha. Po Ewangelii ksiądz delikatnym i łagodnym głosem odczytał list Wiktora Skworca, biskupa ordynariusza tarnowskiego, który m.in. zachęcał do udziału w wyborach do Europarlamentu w dniu 7 czerwca 2009 r. Na końcu w ogłoszeniach parafialnych duchowny zapraszał na spotkanie z Pawłem Kowalem, kandydatem PiS-u do Europarlamentu, które miało się odbyć w budynku parafialnym. Bardzo mnie to zaskoczyło i zniesmaczyło, bo sądziłem, że Kościół już dawno skończył z popieraniem jednej opcji politycznej, a tu taka niespodzianka!

Niedziela, 31 maja 2009 r.
O godz. 9.00 z Elą (busem firmy „Szewczyk Travel” [ http://www.szewczyktravel.pl ]) z grupą ze Szczawnicy (łącznie z nami 14 osób) pojechaliśmy na pierwszą jednodniową odpłatną wycieczkę do pobliskiej Słowacji, gdzie od 1 stycznia 2009 r. pomyślnie wprowadzono nową walutę euro (€) [1€ =4,5 zł] w miejsce słowackiej korony. Przekroczyliśmy granicę (niewidoczną) w miejscowości Łysa. Nas byłych podróżników po krajach byłych demoludów [czyli demokracji ludowej (oboje, tzn. ja i Ela od 1984 r. mamy licencje pilotów wycieczek krajowych i zagranicznych)] nie przestaje zadziwiać likwidacja nie tylko wszelkich granic, ale szczególnie brak jakiejkolwiek kontroli dokumentów osobistych (za komuny ta kontrola była zawsze indywidualna i bardzo dokładna). Nikt nigdzie ani razu nie sprawdzał na terenie Słowacji naszych dowodów osobistych ani paszportów. Po wjeździe do Słowacji zakupiliśmy 33€ za 150 zł po kursie jak wyżej.
Kierowca, niestety, nie miał mojego ulubionego nagrania Tadeusza Woźniaka (przepiękny tekst piosenki napisała Agnieszka Osiecka) „Hej Hanno”, która ma taki początek:

[A ja mam dziewczynę
Po słowackiej stronie
Wejdę na wyżynę
I zawołam do niej
Hej, Hanno!

Przez góry zielone,
przez lasy zielone,
tak zawołam do niej:
Hej, Hanno!

Hej, Hanno, usłysz mnie.
Wietrze wiej w siwej mgle,
zanieś moje słowa aż do Rużemberku,
spytaj, czy mnie chowa w pamięci kuferku
dziewczyna ma.
Hej, Hanno, kochaj mnie,
wietrze wiej w siwej mgle.
(…)]

Bielańska Jaskinia
Jechaliśmy przez miejscowości Relov, Lendak, Stary Smokovec, Poprad, Strbske Pleso. Najważniejszym punktem wycieczki było zwiedzanie (znajdującej się na terenie powiatu Poprad) Bieliańskiej (=Bielańskiej = Belianskiej) Jaskini, które trwało 70 minut. Za wstęp jako emeryci zapłaciliśmy po 6 (a nie po 7), czyli razem 12 €. Nasza turystyczna trasa wynosiła 1300 m. Zachwycaliśmy się oszałamiającym pięknem ogromnych pieczar, tuneli, stalaktytów i stalagmitow. Ten przedziwny, zapierający dech w piersiach cud natury, pozostawia niezapomniane wrażenie. [ http://www.ssj.sk ] (Po raz pierwszy znalazłem się tu 36 lat temu, dokładniej: w czwartek, 30-ego sierpnia 1973 r., ale niewiele szczegółów zapamiętałem z tamtego pobytu) Po zwiedzeniu niezwykłej jaskini udaliśmy się nad Szczyrbskie Jezioro (=Strbske Pleso, 1350 m.n.p.m.) Położona tuż obok miejscowość o tej samej nazwie liczy 1500 mieszkańców. Nasze Morskie Oko jest o wiele piękniejsze. Strbske Pleso nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia. „Moje” Jezioro Hutowe (na północy Polski, na Kaszubach), nad którym się urodziłem jest piękniejsze. Potem udaliśmy się do pociągu elektrycznego, który wyruszył po 15.00 do Starego Smokowca pokonując malowniczą trasę o długości 16 km. Za bilet dla nas dwojga zapłaciliśmy 1,92 €. W pociągu było włączone ogrzewanie, więc wreszcie zrobiło się nam ciepło, bo na dworze była deszczowa i chłodna pogoda. Przed odjazdem elektryczką napiliśmy się gorącej kawy presso (dwie małe porcje w plastykowych kubeczkach kosztowały razem 1,40 €). Z okien pociągu widzieliśmy ponury i przygniatający krajobraz po trąbie powietrznej, która w 2004 r. w ciągu 2 godzin spustoszyła doszczętnie 12 tys. ha lasu. „Dzięki” temu kataklizmowi lasy nie zasłaniały rozległej panoramy mijanych okolic. Wśród miejscowości naszą uwagę zwróciła stacja o nazwie Sybir. Przez głośniki na każdym przystanku zapowiadano następny i powtarzano po słowacku, niemiecku i angielsku komunikat: „Ladies and gentlemen, stamp your travel ticket in a stamping machine”.
Nasz przewodnik podkreślił, że Tatry to góry, których tylko 1/5 leży po stronie polskiej, natomiast aż 4/5 po stronie Słowacji. Od strony Strbskego Plesa przy dobrej pogodzie widać najwyższe szczyty Tatr: Gerlach (2655 m.), Słowacką Łomnicę (2634 m.) i polskie Rysy (2499 m.). Ponieważ były lekkie zamglenia i trochę siąpiło, więc nie widzieliśmy tych szczytów. Ze zdumieniem jednak zauważyliśmy w oddali, szczególnie w żlebach, spore ilości białego śniegu (31 maja 2009 r.) W niektórych momentach rejon wydawał mi się bardzo znajomy. Mijaliśmy znane mi z przeszłości oznakowania, napisy, nazwy miejscowości m.in. Matliare [tam przebywałem przez kilka dni: od 26 sierpnia do 1 września 1973 r. Wtedy odwiedzałem te miejsca z grupą studentów (po IV-ym roku studiów w WSP w Opolu) właśnie na przełomie sierpnia i września 1973 r.] W tamtych odległych czasach (kiedy miałem niespełna 23 lata) uczestniczyłem w dwutygodniowym obozie wędrownym od wtorku 21 sierpnia do poniedziałku 3 września 1973 r. Pierwszy tydzień spędziliśmy wówczas po stronie polskich Tatr mając bazę wypadową w Toporowej Cyrhli koło Zakopanego, a drugi na Słowacji z bazą w Matliare. Cytuję tu wiersz, który w genialnie krótki sposób oddaje niezwykły nastrój i piękno zwiedzanych miejsc.

Z GOETHEGO

Wierzchołki wzgórz
Spowite w ciszę,
Drzew żaden już
Wiew nie kołysze;
Śpi las
I ptactwo w gęstwinie. –
I tobie ninie
Spocząć już czas.

[Przełożył Leopold Staff]

A oto oryginał w j. niemieckim:
J. W. GOETHE
Über allen Gipfeln
Ist Ruh.
In allen Wipfeln
Spürest du
Kaum einen Hauch;
Die Vöglein schweigen im Walde.
Warte nur, balde
Ruhest du auch.

Bardzo kojąco i przekonująco brzmi wersja rosyjska tego samego utworu:
Михаил ЛЕРМОНТОВ
ИЗ ГЕТЕ

Горные вершины
Спят во тьме ночной;
Тихие долины
Полны свежей мглой;
Не пылит дорога,
Не дрожат листы...
Подожди немного,
Отдохнешь и ты.

W drodze powrotnej mijaliśmy, szczególnie w miejscowości Lendak (4,6 tys. mieszkańców) tzw. „moje” – długie tyczki, przewyższające nawet słupy elektryczne, zakończone wieńcami kwiatów i girland. Cienkie drewniane tyczki są stawiane pionowo przed domami panien na wydaniu przez swoich narzeczonych zawsze w maju. W niektórych mijanych miejscowościach widzieliśmy nawet kilkanaście takich udekorowanych tyczek. Innym znakiem podtrzymywania tradycji są w Słowacji stroje ludowe. Kiedy przed południem przejeżdżaliśmy przez tę krainę, mijaliśmy ludzi udających się do kościołów, a wśród nich dziewczęta i kobiety w przepięknych, oryginalnych strojach ludowych. Przewodnik zwracał nam uwagę na inne elementy krajobrazu, a mianowicie osiedla cygańskie Romów, wyraźnie biedniejsze od rdzennych Słowaków. Zdaniem Eli, Słowacja wygląda biedniej niż Polska, chociaż tu nie całkiem się z nią zgadzam. Na Słowacji, w miejscowościach mniejszych niż nasza Kościerzyna, lub takich jak Wielki Klińcz, powstają m.in. nowoczesne hotele o europejskich standardach.
Z tej udanej wycieczki wróciliśmy szczęśliwie, mimo deszczowej aury, lekko zmęczeni, ale zadowoleni o godz. 17.30.

Poniedziałek, 1 czerwca 2009 r.
Przed południem miałem 4 zabiegi. Po południu spędziłem godzinę w bibliotece. Z Internetu dowiedziałem się o zgonie Stanisława Królaka, legendy Wyścigu Pokoju, który w niezwykłym 1956 roku zdobył I miejsce, pokonując m.in. reprezentantów ZSRR, co wtedy dla nas Polaków miało symboliczne, ale jednocześnie ogromne znaczenie psychologiczne. Na warszawskiej giełdzie nieoczekiwanie wysokie wzrosty: WIG +4,98%; WIG 20 +6,35%. Hurra! Nasze wielkie straty nieco zmalały! Trzecia wiadomość (jeszcze smutniejsza od pierwszej): kardynał Stanisław Dziwisz zganił Wandę Półtawską (ur. w 1921 r.) za publikację listów (do niej) Jana Pawła II. Moim zdaniem, zarówno nasz rodak papież jak i autorka publikacji „Beskidzkie rekolekcje. Dzieje przyjaźni księdza Karola Wojtyły z rodziną Półtawskich” (575 stron, Edycja Świętego Pawła, 2009) już teraz należą do grona świętych, a kardynał okazał się po prostu małostkowym zazdrośnikiem. Udało mi się kupić tę niezwykłą książkę już w lutym 2009 r. Nie rozumiem, dlaczego St. Dziwisz zareagował dopiero teraz i to w taki nieprzyjazny sposób. W. Półtawska, autorka wspomnień z Ravensbrück: „I boję się snów” zasługuje na najwyższe uznanie, szacunek i dozgonną wdzięczność nas wszystkich, a w szczególności katolików.

Wtorek, 2 czerwca 2009 r.
Przed południem miałem 3 zabiegi. Po obiedzie udałem się na dłuższy spacer aż do odległego urzędu pocztowego, aby wysłać kilka widokówek z pozdrowieniami z sanatorium w Szczawnicy, m.in. do szkoły w Grabowie Kościerskim. Po kolacji wybraliśmy się z Elą w kierunku ulicy Kunie. Malowniczą trasą (ok. 3 km) doszliśmy do ślicznego wodospadu Zaskalnik o wysokości 6 m. Nieco dalej, w Sewerynówce, wstąpiliśmy do przytulnego zajazdu (karczmy) „Czarda” („Lokal w głębi lasu, z dala od hałasu”), gdzie wypiliśmy grzańce (miód i wino). Z powrotem z powodu nieuwagi zapuściliśmy się w ul. Sopotnicką i zataczając ogromne koło musieliśmy wspinać się ścieżką po bardzo stromym zboczu. Wróciliśmy zmęczeni, ale zadowoleni z poznania kolejnych uroczych zakątków Pienin i Popradzkiego Parku Krajobrazowego.

Środa, 3 czerwca 2009 r.
Po południu udaliśmy się z Elą na dłuższą wędrówkę szlakiem żółtym na szczyt Bryjarka (679 m n.p.m.) górujący nad Szczawnicą. Bryjarka wznosi się ok. 230 m nad dno doliny Grajcarka (Grajcarek to rzeka u podnóża Małych Pienin, która uchodzi do Dunajca w Szczawnicy). W 1902 r. krakowska firma Józefa Góreckiego (ta sama, która wykonała krzyż na Giewoncie) wykonała i zamontowała krzyż żelazny na Bryjarce. Z wierzchołka, na którym stoi metalowy krzyż, podziwialiśmy piękny widok na Szczawnicę oraz Pieniny. Ten oświetlony w nocy krzyż był doskonale widoczny z naszego balkonu na XII piętrze „Hutnika”. Od krzyża na Bryjarce poszliśmy jeszcze znacznie dalej, aż do Schroniska PTTK pod Bereśnikiem (używa się też nazwy Bacówka pod Bereśnikiem) Jest to górskie schronisko turystyczne położone w Beskidzie Sądeckim w okolicach szczytu Bereśnik (843 m n.p.m.). Zostało otwarte dla turystów w 1989 r. Ze schroniska widzieliśmy wspaniała panoramę na Tatry oraz Pieniny. [Wcześniej, kiedy wspinaliśmy się pod górę, na eksponowanym na południe stoku Bereśnika dostrzegliśmy też znajdujące się wysoko (do 800 m n.p.m.) położone zabudowania należących do Szczawnicy Języków i Węglarzysk.] Zatrzymaliśmy się na chwilę w schronisku, aby wypić wyśmienite piwo grzane z sokiem malinowym. Należała się nam ta nagroda, ponieważ droga pod górę, którą pokonaliśmy z takim mozołem, na niektórych odcinkach była bardzo stroma i śliska. Powrót (cały czas w dół) był o wiele łatwiejszy. Po zasłużonej kolacji, o godz. 19.00 uczestniczyliśmy w nabożeństwie i mszy św. w intencji m.in. kuracjuszy uzdrowiska „Hutnik”.

Czwartek, 4 czerwca 2009 r.
Wypadała właśnie 20-sta rocznica pierwszych (częściowo) wolnych wyborów do sejmu i senatu, które miały miejsce 4 czerwca 1989 r. Z okazji 20 lat wolności wygłosiłem w jadalni do mikrofonu krótki toast wobec 220 osób konsumujących śniadanie. Rozległy się nawet nieśmiałe oklaski.
Po południu pojechaliśmy (już po raz drugi) na Słowację, tym razem do pobliskiego Czerwonego Klasztoru, który leży tuż przy Dunajcu, skąd doskonale widać całkiem niedaleko położone Pieniny i Trzy Korony (prezentujące się od strony słowackiej znacznie piękniej niż od polskiej). Miejscowość jest centrum turystycznym; znana przede wszystkim z dawnego klasztoru kartuzów i kamedułów – Czerwonego Klasztoru. Został on ufundowany przez węgierskiego magnata Kokosza Berzewiczego w 1319 r. Przy zespole klasztornym znajduje się restauracja, bufety, sklepy z pamiątkami. W klasztorze już od dawna nie ma żadnych zakonników. Jego zabudowania są obiektami muzealnymi udostępnionymi dla turystów. W pobliżu nad Dunajcem jest przystań flisacka, z której przez Przełom Dunajca spływają tratwy. W miejscowości funkcjonowało (do grudnia 2007) piesze przejście graniczne z polskimi Sromowcami Niżnymi, otwarte w 1998 r., a od sierpnia 2006 r. możliwe dzięki wybudowanej wiszącej kładce (łączącej Czerwony Klasztor z Polską).

Piątek, 5 czerwca 2009 r.
Po południu pojechaliśmy (po raz trzeci) na Słowację, tym razem do Aqua City w Popradzie, najbardziej ekologicznego ośrodka wypoczynkowego na świecie. Aqua City to przede wszystkim jednak wspaniały i relaksujący raj wodny oferujący kryte i odkryte baseny wypełnione ciepłą wodą geotermalną. Odległość od Szczawnicy do Popradu wynosi 85 km w jedną stronę (do granicy w Łysej 25 km). Wykupiliśmy bilety wstępu (w pakiecie po 10 € od osoby) od 17.00 do 22.00, czyli na 5 godzin. Ta opłata (zakodowana w chipie na ręku) pozwalała na korzystanie ze wszystkich 13 basenów i jacuzzi, zjeżdżalni i saun. Korzystaliśmy ochoczo z leczniczych właściwości bogatych w minerały wód geotermalnych, przekonani, że dla ciała i ducha dobry jest relaks w bąbelkowanej, delikatnej, ciepłej wodzie, w komfortowym otoczeniu, gdy naszego umysłu nie zaprzątało nic poza decyzją, do którego basenu przejść. Kulminacją pobytu w Aqua City okazał się pokaz świateł laserowych. Był to wizualny spektakl świateł i dźwięków na najwyższym światowym poziomie. Wykonane z dynamicznym rozmachem rewelacyjne efekty świetlne (z pełną paletą barw), perfekcyjnie zsynchronizowane ze wspaniałym i oszałamiającym podkładem muzycznym pozostawiły u mnie niezapomniane wrażenie.
W drodze do Popradu zachwycaliśmy się z bliskiej odległości bardzo wyraźną, niezwykłą panoramą Tatr Słowackich z wierzchołkami pokrytymi śniegiem i najwyższym szczytem otulonym chmurami. Jeszcze inna panorama (w drodze powrotnej) i majestat gór był widoczny nocą przy pełni księżyca.

Sobota, 6 czerwca 2009 r.
Po południu udaliśmy się na kolejną (czwartą) wycieczkę autokarową. Dojechaliśmy do Niedzicy i tam najpierw popłynęliśmy w 50 min. rejs widokowy wokół Jeziora Czorsztyńskiego statkiem-kawiarnią „Harnaś”. (Czorsztyn to wieś położona w powiecie nowotarskim, licząca obecnie 365 mieszkańców.) Jezioro Czorsztyńskie (=Zbiornik Czorsztyński) to zaporowy zbiornik wodny (retencyjny) na rzece Dunajec, na pograniczu Pienin i Gorców, powstały przez zbudowanie w Niedzicy zapory wodnej pomiędzy Pieninami Spiskimi i Właściwymi. (Inwestycję rozpoczęto w 1969 r. Budowę zapory niedzickiej zakończono w 1996 r.) Główną funkcją zbiornika jest ochrona przeciwpowodziowa doliny Dunajca, poprzez gromadzenie nadmiaru wody płynącej tą rzeką w czasie wezbrań. Ważną funkcją Zbiornika Czorsztyńskiego jest też produkcja energii elektrycznej przez elektrownię szczytowo-pompową o mocy 92 MW, usytuowaną w jego zaporze. Zapora główna posiada wysokość 56 m, długość ponad 400 m i szerokość w koronie 7 m. Spośród licznych walorów turystycznych okolic Zbiornika Czorsztyńskiego za najważniejsze uznaje się: przyrodę Pienińskiego Parku Narodowego, ruiny zamku w Czorsztynie i zamek w Niedzicy. (Budowa zapory udowodniła zasadność tej inwestycji, kiedy w 1997 r. zatrzymała falę powodziową podczas wielkiej powodzi, która by prawdopodobnie zatopiła miejscowości leżące pod obecną zaporą). Płynęliśmy blisko ruin gotyckiego zamku polskiego w Czorsztynie z XIV wieku. Znaczna rozbudowa zamku nastąpiła za czasów Kazimierza Wielkiego. W tym czasie zamek stał się jednym z ważniejszych założeń obronnych kraju, z uwagi na położenie przy rozwidleniu szlaków handlowych, w tym ważnej drogi handlowej i dyplomatycznej na Węgry. Usytuowanie na wyniosłej skale pozwalało na kontrolę znacznej części doliny Dunajca. Wzmianki historyczne potwierdzają obecność na zamku Kazimierza Wielkiego, Ludwika Węgierskiego, św. Jadwigi Królowej, Władysława Warneńczyka. (Zamek pełnił też funkcję komory celnej, a później siedziby starostów). Od 1420 r. na zamku w Czorsztynie rezydował Zawisza Czarny (sławny polski rycerz, niepokonany w licznych turniejach, symbol cnót rycerskich), który piastował tam urząd starosty spiskiego. W 1655 r. na zamku zatrzymał się król Jan Kazimierz w drodze na Śląsk. Ruin zamku w Czorsztynie nie zwiedzaliśmy.
Po przeciwległej stronie Dunajca nad skarpą jeziora wznosi się średniowieczny węgierski zamek w Niedzicy. Ten zamek zwiedziliśmy z przewodnikiem (najpierw pokazał nam wozownię, a w niej m.in. bryczki i sanie). Zamek Dunajec w Niedzicy to średniowieczna warownia znajdująca się na prawym brzegu Zbiornika Czorsztyńskiego we wsi Niedzica Zamek, na obszarze Polskiego Spisza lub Zamagurza (Pieniny Spiskie). Zamek ten został wzniesiony najprawdopodobniej w początkach XIV w. przez węgierskiego kolonizatora ziem granicznych Rykolfa Berzeviczego ze Strążek. Początkowo zamek stanowił węgierską strażnicę na granicy z Polską. Po zakończeniu I wojny światowej zamek znalazł się na terytorium Polski, choć aż do 1945 r. pozostawał własnością węgierskiego ródu Salomonów. Wg legendy - przynajmniej w części potwierdzonej - pod koniec XVIII wieku na zamku i w jego okolicy rezydowali Inkowie: potomkowie Tupaca Amaru II oraz część arystokracji, uciekający przed hiszpańskimi prześladowaniami. Na terenie zamku inkascy zbiegowie mieli też ukryć część skarbu przeznaczonego - prawdopodobnie - na sfinansowanie powstania przeciw Hiszpanii. (Jedną z najbardziej tajemniczych kart w historii zamku jest odnalezione, podobno tuż po II wojnie światowej, inkaskie "kipu" – rodzaj zapisu informacji pismem węzełkowym, które zawiera ponoć informacje o ukrytym skarbie). W części muzealnej mogliśmy zobaczyć tzw. komnaty Salamonów, wyposażone w przedmioty z XVI-XIX w. Drewniane schody prowadziły nas na taras widokowy. Przez kolejną bramę weszliśmy do zamku górnego i do zamkowych lochów, które służyły jako piwnice, a także jako więzienie (obecnie urządzono tu tzw. izbę tortur). Na skraju dziedzińca zamku górnego podziwialiśmy studnię wykutą w litej wapiennej skale na głębokość ponad 60 m. W tzw. Izbach Pańskich na zamku górnym widzieliśmy: salę myśliwską, izbę żupną i izbę straży. Zamek był plenerem m.in. serialu telewizyjnego „Janosik”.

Niedziela, 7 czerwca 2009 r.
Odbywały się wybory do Europarlamentu. W Polsce wybierano 50 europarlamentarzystów. Nie uczestniczyliśmy, bo nie mieliśmy zaświadczeń z naszej gminy.
Po południu poszliśmy na spacer do kaplicy Sewerynówka, (tą samą trasą jak we wtorek, 2 czerwca, ale nieco dalej). Kaplicę ufundowali przed II wojną światową lwowscy nauczyciele i katecheci. Mogliśmy zobaczyć ją tylko z zewnątrz, bo była zamknięta. W lipcu i sierpniu są odprawiane mszę św. w niedziele o godz. 17.00. Teren przylegający do kapliczki wymaga gruntownego sprzątania. Wracając zatrzymaliśmy się w znanym już nam zajeździe Czarda, gdzie wypiliśmy grzane piwo i miód pitny oraz zjedliśmy wyśmienitą szarlotkę.

Poniedziałek, 8 czerwca 2009 r.
Jak zwykle po południu wyruszyliśmy z Elą na wycieczkę. Pojechaliśmy busem do odległego o 7 km wąwozu Homole, gdzie dołączyliśmy do naszej grupy z „Hutnika”. Wąwóz ten – znajduje się w Małych Pieninach, w miejscowości Jaworki koło Szczawnicy. Ma długość ok. 800 m. Tworzy głęboki kanion o bardzo stromych ścianach dochodzących do 120 m wysokości. Dnem tego bardzo znanego wąwozu, uważanego za jeden z najpiękniejszych w Polsce, płynie potok Kamionka, który tworzy liczne kaskady, a w jego korycie znajdują się ogromne głazy. Płynie nim kryształowo czysta woda. Od 1963 r. jest rezerwatem przyrody, licznie odwiedzanym przez turystów i wycieczki szkolne. Dość strome podejście ułatwiają drewniane stopnie i poręcze. Towarzyszył nam szum potoku spadającego po kaskadach. Potok rozwidla się w kilku miejscach.
Potem zwiedziliśmy pobliska łemkowską cerkiew w Jaworkach. Jest to dawna, murowana cerkiew greckokatolicka wzniesiona w 1798 roku. Sklepienie i ściany pokryte są polichromią. Wnętrze skrywa cenny zabytek - kompletny ikonostas z końca XVIII wieku, jak w świątyniach prawosławnych. Uderza w nim niezwykłe bogactwo elementów dekoracyjnych. Wart uwagi jest również znajdujący się w prezbiterium obraz Św. Jana Ewangelisty malowany na desce na złotym tle. Obok kościoła znajduje się stary cmentarzyk. Cerkiew w Jaworkach pw. św. Jana Chryzostoma, jest obecnie też kościołem pw. św. Jana Chrzciciela. Świątynia stanowi świadectwo kultury Łemków, którzy są chrześcijanami obrządku grekokatolickiego.

Wtorek, 9 czerwca 2009 r.
Po południu pojechaliśmy (naszym autem) do Starego Sącza (9 tys. mieszkańców) odwiedzając Barbarę Bielak (Król), koleżankę Eli z czasów studiów na WSP w Opolu. Ela utrzymywała z nią luźny kontakt korespondencyjny i telefoniczny, ale w realu spotkały się po raz pierwszy po 36 latach (od 1976 r.) Zostaliśmy podjęci bardzo gościnnie. Przed 2 laty Basię dotknęła wielka tragedia: jej ukochany mąż został na przejściu dla pieszych śmiertelnie potrącony przez pirata drogowego. Ona wciąż bardzo cierpi, mimo, że ma dwie wspaniałe córki i wnuczkę Kingę. Wspólnie z Basią zwiedziliśmy kościół klasztoru sióstr klarysek - ufundowany przez św. Kingę (uczestniczyliśmy też w nabożeństwie ze mszą św.). Ze zdziwieniem zauważyłem pod chórem tablicę informującą, że została tutaj pochowana Królowa Jadwiga, żona Władysława Łokietka, a matka Kazimierza Wielkiego, która po śmierci męża, zamieszkała w klasztorze sióstr klarysek. Klaryski maja bardzo surową regułę zakonną - od 750 lat są całkowicie odizolowane od świata. Jedynym wyjątkiem był rok 1999, kiedy mogły wyjść z klasztoru na spotkanie z Janem Pawłem II. Po zwiedzeniu świątyni udaliśmy się na miejsce spotkań podczas pielgrzymki papieża na błoniach w 1999 r. - gdzie obejrzeliśmy oryginalny ołtarz papieski i centrum-muzeum Jana Pawła II. To miejsce magiczne w Starym Sączu.

Wpisałem się do księgi pamiątkowej. Kiedy robiliśmy sobie fotografie na jezdni w centrum miasta, przejeżdżający właśnie tamtędy burmistrz Marian Cycoń, jak przystało na prawdziwego gentlemana, zatrzymał się, abyśmy mogli dokończyć sesję zdjęciową. Jadąc do i z powrotem podziwialiśmy niezwykłe piękno pienińskich krajobrazów, ponieważ droga na przestrzeni kilkunastu kilometrów prowadzi tuż przy samym Dunajcu. Po powrocie zdążyliśmy jeszcze mimo zapadającego zmierzchu zrobić zdjęcie z posągiem górala na wyspie przy wjeździe do Szczawnicy.

Środa, 10 czerwca 2009 r.
Po południu spacerowaliśmy po Szczawnicy przy wyciągu na Palenicę; po parku dolnym koło kościółka; zwiedziliśmy stary, bardzo zdewastowany cmentarz (na jednym z grobów zauważyłem nawet nazwisko Brzeziński). Do zrujnowanego i zarośniętego chwastami cmentarza, tej jakże smutnej wizytówki miasta, przylega miejsce pochowania Szalay'a z kapliczką. [József Szalay (Szalaj) (1802-1876) - Węgier, uznawany za twórcę uzdrowiska w Szczawnicy.] Są tam dwie tablice - jedna upamiętnia jego śmierć w 1876 r. (z 1996 r.) Druga, w językach węgierskim i polskim, została ufundowana przez Węgrów, rodaków Szalay'a.

Czwartek, 11 czerwca 2009 r.
Święto Bożego Ciała, kościelne i państwowe, dzień wolny od pracy i zabiegów. Przed południem poszliśmy do kościoła na mszę św., a potem uczestniczyliśmy w procesji do drugiego ołtarza włącznie. Potem z powodu deszczu (nie mieliśmy parasoli) zrezygnowaliśmy i odczekawszy wróciliśmy do domu.
Po południu w pijalni na piętrze obejrzeliśmy wystawę ikon Roberta Rumina. Później poszliśmy na spacer do wyciągu na Palenicę, a potem przy słonecznej pogodzie w dół dopływu Dunajca o nazwie Grajcarek, aż za willę Koliba. Spacer wzdłuż Grajcarka jest bardzo przyjemny; idzie się polbrukiem równoległym do drogi rowerowej. W ramach gimnastyki, co kawałek przebiegałem poprzecznie przez rzeczkę w obie strony po betonowych bloczkach położonych na dnie tego płytkiego dopływu. Wieczorem zamierzaliśmy pójść na występy chóru do kościoła, ale przeszkodziła nam gwałtowna ulewa. Zostaliśmy więc w salonie telewizyjnym, gdzie popijając drinki, gawędziliśmy z zaprzyjaźnionymi kuracjuszami.

Piątek, 12 czerwca 2009 r.
Po południu uczestniczyliśmy w największej atrakcji Pienin - w spływie przełomem Dunajcem. Najkrócej ujmując: był to ponad dwugodzinny spływ ze Sromowiec Kątów do Szczawnicy najpiękniejszym przełomem rzecznym w Europie. Zachwycaliśmy się niezapomnianymi widokami na szczyty Pienin z tratwy prowadzonej przez dwóch flisaków. Średnia głębokość Dunajca sięga do pasa, ale najgłębsza wynosi aż 18 metrów. (Cena 55 zł od osoby.) Po drodze wśród urozmaiconych pejzaży widzieliśmy na rzece kaczki z kaczątkami, czarne bociany, a nawet pstrągi i głowacice. (Głowacica to rzadko spotykana, tajemnicza, drapieżna ryba, żyjąca jedynie w Dunajcu, Popradzie i Sanie.) Przepłynęliśmy kilkanaście kilometrów Dunajcem stanowiącym granicę polsko-słowacką (granica państwowa przebiega środkiem rzeki}. Widzieliśmy Trzy Korony (982 m) z bliskiej odległości z różnych punktów i perspektyw, m.in. z pobliżu Czerwonego Klasztoru, potem schronisko PTTK "Trzy Korony", Sokolicę (747 m), Hukową Skałę, skały "Siedem mnichów", Ostrą Skałę (600 m), zwężenie "Zbójnicki Skok", Świnia Skała (1000 m). Prawie osłupieliśmy na widok (niczym w kanionach Ameryki Północnej), niemal pionowego, 300 metrowego urwiska, opadającego ku rzece spod szczytu Sokolicy.

Sobota, 13 czerwca 2009 r.
Jak zwykle po południu przeżyliśmy kolejną atrakcję. Pojechaliśmy naszym autem (zabierając dwie zaprzyjaźnione kuracjuszki) do Bukowiny Tatrzańskiej. Jechaliśmy przez Długi Targ (specjalnie dla jednej z kuracjuszek do dworca PKP, skąd można dojechać bezpośrednio m.in. do Bydgoszczy), pokonując w jedną stronę (od Szczawnicy) trasę o długości 75 km. (Powrotna droga była już krótsza: tylko 60 km.) W grudniu 2008 r. otwarto tu kompleks rekreacyjny Terma Bukowina, w skład którego wchodzi m.in. aquapark z dwunastoma basenami geotermalnymi. Chciałem porównać baseny w Polsce z tymi, które funkcjonują na Słowacji w Popradzie, gdzie byliśmy w piątek, 5 czerwca br. Wykupiliśmy pakiet na 4,5 godz. za 49 zł od osoby. Termy bukowiańskie są centrum rozrywki dla całych rodzin, ośrodkiem uzdrowiskowym i rehabilitacyjnym. Obiekty termalne obejmą 12 basenów: 6 wewnętrznych i 6 zewnętrz­nych. Temperatura wody w basenach utrzymuje się w granicach 28-36°C. Mieliśmy dość czasu, aby popływać prawie we wszystkich. Niektóre nazwy basenów zapadają same w pamięci, np. bulgotnik, niebieska dolina, jaskinia (czyli grota skalna z bystrym potokiem), moczydełko, wartka rura (tzn. zjeżdżalnia o dł. aż 100 m!; zarazem bardzo wysoka; z jej najwyższego tarasu widziałem piękną panoramę bliższych i dalszych okolic). Najbardziej przypadł nam do gustu basen rekreacyjny z hydromasażem (zresztą miejsc z leczącym i ozdrowieńczym hydromasażem jest tam więcej). Moim zdaniem, kompleks wodny w Bukowinie Tatrzańskiej pod wieloma względami przewyższa Aqua City w Popradzie, tyle tylko, że na razie nie ma jeszcze pokazu świateł laserowych. Zrelaksowani, chociaż lekko zmęczeni wróciliśmy ok. 21.30 do naszego "Hutnika" w Szczawnicy.

Niedziela, 14 czerwca 2009 r.
Po mszy św. w kościele św. Wojciecha poszliśmy do Muzeum Pienińskiego. Od początku XX wieku Szczawnica chciała mieć muzeum. Starał się o to bardzo etnograf i malarz Konstanty Kietlicz-Rayski. Z pisarzem Janem Wiktorem skupował i gromadził sztukę ludową i eksponaty etnograficzne. Ale Muzeum Pienińskie w Szczawnicy otwarto dopiero w 1959 roku. Trzy lata później budynek uległ zniszczeniu podczas pożaru. Drugi raz go otwarto w 1972 roku. Od 19 lat jest oddziałem Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu i nosi imię Szalaya - twórcy uzdrowiska Szczawnica. Muzeum zajmuje pierwsze piętro zabytkowej XIX-wiecznej willi "Pałac" położonej w centrum Szczawnicy, przy placu Dietla. Jest placówką regionalną o charakterze etnograficzno-historycznym. Część etnograficzna ukazuje architekturę regionalną, wyposażenie wnętrz oraz przedstawia eksponaty dotyczące pasterstwa, rolnictwa, łowiectwa, rybołówstwa i tkactwa. Ważną częścią ekspozycji etnograficznej jest wystawa prezentująca strój górali szczawnickich. Są też godła miejscowych domów - dziś zastąpiły je numery. Szczególną uwagę zwróciliśmy na ekspozycję historyczną obejmującą tematy: "Szczawnica częścią Starostwa Czorsztyńskiego", "Józef Szalay twórcą i organizatorem kurortu", "Krakowska Akademia Umiejętności właścicielką Szczawnicy", "Szczawnica własnością Adama Stadnickiego w latach 1909-1948", "Druga wojna światowa na terenie Pienin".
W Muzeum udostępniona jest także "Izba Jana Wiktora", miłośnika i piewcy Pienin, z autentycznymi pamiątkami, pochodzącymi ze szczawnickiego mieszkania pisarza.
Nie każdy wie, że kilka dni przed wybuchem Powstania Warszawskiego (pod koniec lipca 1944 r.), w Szczawnicy partyzanci złapali za broń przeciwko Niemcom. Od momentu Powstania, tereny od Szczawnicy, Krościenka, Tylmanowej, Ochotnicy, Maniów aż po Dębno – Hubę Niemcy nazwali i ogłosili „Banditenland”, który trwał do czasu wkroczenia wojsk radzieckich frontowych na tereny Gorców, Pienin i Podhala, czyli do 25 stycznia 1945 roku. O tym ciekawym, lecz mało znanym epizodzie wojennym dowiedzieliśmy się w Muzeum. Zdziwiło nas, że w niedzielę, mimo bezpłatnego wstępu, byliśmy (Ela i ja) jedynymi zwiedzającymi.

Po południu Polskimi Kolejami Linowymi (wyciągiem krzesełkowym) pojechaliśmy na Palenicę (722 m npm). Kolejka linowa na szczyt ma 787 m długości, pokonując 263 m różnicę wysokości. (Wjazd w dwie strony kosztował 12 zł od osoby.) Z Palenicy pospacerowaliśmy jeszcze wyżej prawie do samej Szafranówki (747 m npm). Przy słonecznej pogodzie i doskonałej widoczności napawaliśmy się bliższym widokiem Beskidów i panoramą Tatr w oddali.

Poniedziałek, 15 czerwca 2009 r.
Po zabiegach jeszcze przed południem spacerując po Szczawnicy kupiliśmy pamiątkowe upominki dla naszych córek, zięciów i wnuczek.
Po południu skończyłem czytać książkę Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetko "Marek Edelman. Życie. Po prostu", którą nabyłem już w 2008 r. To niezwykle interesująca lektura, chociaż niektóre fragmenty są kontrowersyjne. Rozjaśniła mi w głowie niektóre sprawy, pomogła lepiej zrozumieć problem Żydów w Polsce. Poza tym opowiada (mniej więcej chronologicznie) o najnowszej historii naszego kraju, w której ja, urodzony w 1950 r. też w jakiś sposób świadomie uczestniczyłem od 1968 r. Myślę, że każdy Polak powinien ją przeczytać.
Nasz pobyt w sanatorium szybko dobiega końca, dlatego wieczorem poszliśmy na ostatnią dyskotekę. Taniec, obok pływania, to najlepsza forma gimnastyki, więc przy dobrej muzyce wszyscy tańczyliśmy jak zwykle z radością i entuzjazmem, w przerwie konsumując wyśmienite kiełbaski z grilla.

Wtorek, 16 czerwca 2009 r.
Ela rozpoczęła przygotowania do jutrzejszego wyjazdu (przede wszystkim pakowanie). Poszedłem po raz ostatni do szczawnickiej biblioteki, gdzie skorzystałem z Internetu, m.in. doładowałem komórkę Eli z naszego konta internetowego. W "Hutniku" w NFZ pielęgniarka o imieniu Halina po moich usilnych błaganiach raczyła wypisać mi "Zaświadczenie o pobycie w sanatorium".
Po południu udaliśmy się na ostatni, długi spacer od wyciągu na Palenicę wzdłuż Grajcarka aż na Słowację (w obie strony ok. 10 km) Forsowna marszruta była dość męcząca, tym bardziej, że z powrotem wzmogliśmy tempo, aby zdążyć na kolację.

Środa, 17 czerwca 2009 r.
Wstaliśmy nieco wcześniej, bo o 6.30. Przed śniadaniem miałem ostatnie 3 zabiegi. Odebrałem dokumentację (dokładniej: kartę informacyjną leczenia sanatoryjnego) w gabinecie lekarskim. Tę kartę i zaświadczenie przesłałem faksem do szkoły w Grabowie. Ponosiłem bagaże do auta. Wyjechaliśmy o 9.40. Szczawnica i niebo żegnało swoich najlepszych kuracjuszy rzęsistym deszczem, ale już od Krościenka nad Dunajcem pogoda się poprawiła, przestało padać, zaświeciło słońce. W Krościenku zatrzymaliśmy się przy kościele, aby odwiedzić grób ks. Franciszka Blachnickiego (1921-1987), założyciela Ruchu Światło-Życie. Nie była nam jednak dana taka możliwość, bo dolny kościół, gdzie jest pochowany wielki kapłan, zastaliśmy zamknięty.
Następny przystanek to Łopuszna. W Łopusznej dorastał, uczęszczał do szkoły powszechnej i mszę prymicyjną odprawił ks. Józef Tischner (ur. 1931 r.) Na miejscowym cmentarzu znajduje się jego grób, a w centrum miejscowości budynek "Tischnerówka", w którym znajduje się izba pamięci ks. J. Tischnera. Dla mnie bytność w muzeum wielkiego kapłana i filozofa stanowiła bardzo emocjonalne przeżycie. W latach 1980-1981 w "Tygodniku Powszechnym" czytałem serię jego tekstów wydanych później jako Etyka Solidarności (1981) identyfikując się z zawartą w nich treścią. Jego kazanie wygłoszone na I Zjeździe Solidarności (w 1981 r.) zaliczono w poczet oficjalnych dokumentów zjazdowych. Ela zrobiła mi zdjęcie przy oryginalnym biurku J. Tischnera. Potem pomodliliśmy się przy jego grobie. (Zmarł 28 czerwca 2000 r., walcząc z nowotworem krtani.) Jan Paweł II w telegramie po śmierci Tischnera napisał: był człowiekiem Kościoła, zawsze zatroskanym o to, by w obronie prawdy nie stracić z oczu człowieka.
Z Łopusznej pojechaliśmy przez Nowy Targ, skąd zboczyliśmy do Ludźmierza, gdzie zwiedziliśmy słynne Sanktuarium Matki Boskiej Podhala. Modliliśmy się przy figurze Madonny Ludźmierskiej blisko ołtarza.
Potem jechaliśmy dalej omijając Rabkę Zdrój, przejeżdżając przez Chabówkę, Skawę, Jordanów, Maków Podhalański, Suchą Beskidzką do Wadowic, gdzie spędziliśmy kilka godzin, zwiedzając miasto rodzinne Karola Wojtyły, późniejszego papieża Jana Pawła II. Wadowice (19 tys. mieszkańców) to miejsce szczególne. W pięknej świątyni modliliśmy się przy obrazie Matki Boskiej Bolesnej, potem przy chrzcielnicy, gdzie ochrzczono Karola Wojtyłę. Zwiedziliśmy też dom-muzeum, gdzie urodził się przyszły zwierzchnik całego Kościoła katolickiego na świecie. Wreszcie popijając kawę na rynku - Placu Jana Pawła II, skonsumowaliśmy słynne wadowickie kremówki.
Potem przejeżdżaliśmy przez Zator, Babice, Chrzanów, Trzebinię, Lgotę, Olkusz, Klucze, Rodaki, Ogrodzieniec, Zawiercie, Myszków, Poraj, Poczesną (tu wjechaliśmy na drogę nr 1), Częstochowę. Po 19.30 dotarliśmy szczęśliwie do Kłobucka, gdzie zostaliśmy na nocleg.

Czwartek, 18 czerwca 2009 r.
Dzień powrotu do domu do Wielkiego Klińcza. Wyjechaliśmy z Kłobucka o 9.40 przez Częstochowę. Zazwyczaj przejeżdżamy przez Łódź (747 tys. mieszkańców). Tak było i tym razem. Łódź wywołuje u mnie zawsze silne emocje, a zwłaszcza po przeczytaniu w Szczawnicy książki o Marku Edelmanie, (ostatnim żyjącym przywódcy powstania w getcie warszawskim w 1943 r., wybitnym kardiologu, od 1945 r. stale mieszkającym w Łodzi) jeszcze większe. Nasza wnuczka Julia Tubis (córeczka Beaty) tuż po urodzeniu w listopadzie 2001 r. została przewieziona wojskową awionetką z Gdańska właśnie do łódzkiego Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki. Instytut ten jest jednym z największych wysokospecjalistycznych ośrodków medycznych w Polsce. W celu ratowania śmiertelnie zagrożonego życia maleńkiej Julii konieczna była natychmiastowa operacja serca. Operację tę z powodzeniem przeprowadził prof. dr hab. n. med. Jacek Moll, Kierownik Kliniki Kardiochirurgii ICZMP. Mówię o tym dlatego, że M. Edelman na stronie 291, wspomnianej wcześniej książki, wymienia Jacka Molla (ur. 1949 r.), nazywając go "świetnym kardiochirurgiem". Rodzice Julii (a my też) zawsze z największą wdzięcznością wspominamy wybitnego operatora, bo nasza wnuczka (przeszła do drugiej klasy szkoły podstawowej) rozwija się dzięki niemu doskonale, wspaniale biega, tańczy i pływa jak ratownik.
Z Łodzi jechaliśmy przez Włocławek, omijając Toruń, potem w Warlubiu skręciliśmy w kierunku Kościerzyny. Po 17.30 bez żadnych przygód wjechaliśmy na naszą posesję przy ul. Słonecznej w Wielkim Klińczu, rozpoczynając aklimatyzację po powrocie z 23-dniowego pobytu poza domem.