piątek, 26 sierpnia 2011

Zdrowie jest najcenniejsze

.
Któż z nas nie ma problemów ze zdrowiem? Po raz pierwszy w życiu trafiłem do szpitala jako pacjent w 1987 r. i to od razu na pełne dwa miesiące (w Bydgoszczy). Potem przez pół roku przebywałem na urlopie dla poratowania zdrowia, ale bezpośrednio po hospitalizacji przez cały rok zgodnie z zaleceniami lekarzy brałem mnóstwo leków. Nieco później (w czasach tzw. komuny) zdarzało mi się bywać w szpitalu po kilka tygodni prawie co roku aż do 1987 r. kiedy po przeprowadzce w strony rodzinne bliżej morza (zdrowszy klimat) dolegliwości ustąpiły jak ręką odjął. W 1990 r. na sześć miesięcy wyjechałem do Londynu, aby szlifować j. angielski. W stolicy Wielkiej Brytanii klimat był jeszcze zdrowszy. Mimo intensywnej pracy nie zachorowałem tam ani razu. Mój przedostatni pobyt w szpitalu trwał tylko tydzień (w Trójmieście między Gdańskiem a Sopotem, ale administracyjnie placówka znajdowała się w obrębie Sopotu). Było to w 2002 r. Ten przepięknie usytuowany szpital w otoczeniu niczym ogród botaniczny, w budynku jak pałac, już nie istnieje. Mieści się tam obecnie hospicjum. Nasze państwo likwiduje nie tylko tysiące żłobków, przedszkoli, szkół, bibliotek, domów kultury, ale również szpitale.

Mój ostatni pobyt w szpitalu trwał zaledwie cztery dni (od poniedziałku, 22-go do czwartku, 25-go sierpnia 2011 r.). Oficjalna nazwa placówki: Pomorskie Centrum Chorób Zakaźnych i Gruźlicy. W dzisiejszych czasach trudniej dostać się do szpitala niż w poprzednim ustroju. Bardzo długo musiałem prosić mego lekarza rodzinnego o stosowne skierowanie. Z przyjęciem było już łatwiej. Izba Przyjęć Pomorskiego Centrum Chorób Zakaźnych i Gruźlicy w Gdańsku mieści się przy ulicy Smoluchowskiego 18, za Szpitalem Klinicznym Akademii Medycznej. Wyjechałem z domu wczesnym rankiem moim autkiem, zaparkowałem w pobliżu portierni i odnalazłem panią ordynator, która potwierdziła, że moje skierowanie jest ważne. Ku mojej radości procedura rejestracji nie trwała zbyt długo. Zostałem przyjęty na badania kontrolne na Oddział Chorób Płuc. Miałem szczęście, bo moim lekarzem prowadzącym była sama Bożena Aleksandrowicz, z-ca ordynatora. Wykonano mi wszystkie niezbędne badania.


W drugim dniu do mojej sali dokooptowano jeszcze dwóch pacjentów. Byli poważnie chorzy i przeżywali prawdziwe tortury. Starszy z nich (64 l.) z rozedmą płuc dzielnie znosił swoje cierpienia, oddychał z najwyższym wysiłkiem niczym ryba wyjęta z wody, sprawiał wrażenie jak by się dusił, mimo, że był pod tlenem. Dowiedziałem się, że na poprawę nie liczy, z jego rozedmą będzie coraz gorzej. Powiedział mi wprost, że dla niego życie straciło całkiem smak, bo zamieniło się w narastające pasmo coraz większych cierpień. Gdyby w Polsce była legalna eutanazja, to od razu by podpisał zgodę na swój zgon. Nieludzkie cierpienie i gotowość rezygnacji z daru życia przez tego pacjenta było dla mnie szokiem.
Drugi pacjent z mojej sali (35 l., palący) też męczył się okropnie. Miał wiele bolesnych dolegliwości, a choroba płuc była tylko jedną z nich. Przed przybyciem do szpitala spalał ponad 40 papierosów. W szpitalu ograniczał się do ośmiu dziennie. (Wszędzie widzieliśmy ostrzeżenia o zakazie palenia i o zagrożeniu karą grzywny do 500 zł za palenie na terenie placówki, ale nałóg bardzo trudno pokonać, nawet przy groźnych schorzeniach.)

Personel szpitala jest uprzejmy, cierpliwy i życzliwy. Wielką zaletą naszej sali był odrębny prysznic. Za to posiłki były bardziej niż skromne. Ma to swoje plusy, bo przecież nie istnieje zagrożenie utycia. Nie ma też mydła, papieru toaletowego, ręczników (nawet papierowych). Te niezbędne drobiazgi pacjent musi załatwić sobie dodatkowo na własny koszt. Za to w świetlicy jest telewizor, ale odpłatny. Nie ma kaplicy, chociaż przychodzi uśmiechnięty kapłan (sam widziałem) kilka razy w tygodniu. O Internecie można tylko pomarzyć. Trwa kompleksowa termomodernizacja szpitala i to cieszy, natomiast pewną uciążliwością był głośny hałas, który codziennie zakłócał ciszę od godz. 8.00 do 17.00. Ekipa budowlana prowadziła akurat intensywne prace remontowe na długim balkonie tuż za naszymi oknami - nieustannie rozlegał się głośny stukot młotów i warkot wiertarek.

W czwartym dniu przed południem pani ordynator wręczyła mi wypis z dobrymi wynikami. Z radości pojechałem do mojej córki Beaty (nauczycielka i tłumacz przysięgły j. ang., mieszka w pięknej dzielnicy Suchanino blisko centrum Gdańska), a stamtąd razem na pożyteczną (przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego) konferencję dla nauczycieli j. angielskiego zorganizowaną przez Wydawnictwo Macmillan w hotelu "Scandic".


Szlachetne zdrowie,
Nikt się nie dowie,
Jako smakujesz,
Aż się zepsujesz.
Tam człowiek prawie
Widzi na jawie
I sam to powie,
Że nic nad zdrowie
Ani lepszego,
Ani droższego;
Bo dobre mienie,
Perły, kamienie,
Także wiek młody
I dar urody,
Miejsca wysokie,
Władze szerokie
Dobre są, ale —
Gdy zdrowie w cale.
Gdzie nie masz siły,
I świat niemiły.
Klejnocie drogi,
Mój dom ubogi
Oddany tobie
Ulubuj sobie!

[JAN KOCHANOWSKI 1530-1584]
.

Brak komentarzy: